Artykuły

Płonący Okrągły Stół

Z Jerzym Zoniem rozmawia Ewa Kozakiewicz

Znów Pan reżyseruje wielkie widowisko powstałe z okazji, by nie powiedzieć, ku czci... Nie męczy to Pana?

- To nie jedno widowisko. Tylko dwa. Pierwsze już się odbyło 14 sierpnia pod bramą Stoczni Gdańskiej i nosiło tytuł "Zapis". To była inauguracja obchodów 25. lecia "Solidarności" i zobaczyło ją wielu VIP-ów. Był u nas Lech Wałęsa, Bronisław Geremek, Jerzy Buzek, Marian Krzaklewski, pół Sejmu... W warstwie inscenizacyjnej ze zrozumiałych względów wystąpiło więcej akcentów stoczniowych, gdańskich. W Krakowie wersja widowiska jest zupełnie inna, tutaj skupiamy się na Nowej Hucie i tym, co tu się działo, dlatego przedstawienie nosi też odmienny tytuł - "Kronika". Ale "Zapis" i "Kronika" opierają się na tym samym pomyśle, którego podstawą są te same wiersze Zbigniewa Herberta. Dziewięć utworów poety przepięknie mówionych, przez tę samą trójkę aktorów: Ewę Kaim, Olgierda Łukaszewicza i Krzysztofa Gosztyłę.

To Pana pomysł, aby sięgnąć do Herberta?

-Nie. Propozycja wykorzystania poezji Herberta wyszła od Stanisława Handzlika, aktywnego niegdyś działacza KRH i "Solidarności". On to podpowiedział, uzmysłowił mi, jak ważne były te wiersze wtedy, 25 lat temu dla strajkujących. Znali je, umieli niektóre na pamięć. Zdziwi się pani, ale dla mnie, polonisty, to był zawsze wielki poeta, ale jakby "nie mój". Najpierw więc musiałem go polubić. Nie było to trudne, bo ta poezja mówi o solidarności międzyludzkiej, o tym, jak zwykły człowiek jest zamotany w bieg historii. Handzlik nie pomylił się, podczas gdańskiego widowiska, kiedy mówione były te wiersze nikt nawet nie drgnął... Ciekawe, jak to będzie wyglądać w Krakowie?

Czym zatem różnią się te przedstawienia?

- W Gdańsku główną, ale naturalną dekoracją były Trzy Krzyże stojące przed bramą, tylko specjalnie oświetlone. Przed nimi znajdowały się dwie gigantyczne sceny o różnych poziomach. Znajdował się tam też dźwig. Na scenie obrazującej stan wojenny pokazało się sześciu alpinistów z pochodniami. Pojawili się nad Krzyżami od strony morza - kiedy nagle rozczerwieniło się całe niebo. Ludzie byli w szoku, jak to zobaczyli. To tylko jedna ze scen.

Jaka jest idea widowiska?

- W kilkunastu obrazach teatralnych pokazujemy historię Polski od 1945 roku aż do Okrągłego Stołu. Widz od razu wie, w którym momencie jesteśmy, dzięki wyrazistej akcji, której towarzyszy przepiękna muzyka. Napisał ją Jan Kanty Pawluśkiewicz.

Kreując takie ruchome obrazy wykorzystujemy około 50 statystów, ośmiu tancerzy, wielu aktorów, masę kostiumów i rekwizytów-jednym słowem to gigantyczne przedsięwzięcie nie tytko od strony artystycznej, ale i organizacyjnej. Do tego Sławek Berny zagra na żywo na perkusji, a poważną częścią scenografii jest gigantyczny ekran, gdzie wyświetlane będą filmy, które skompilował ze starych zdjęć i Kronik Filmowych Jerzy Ridan. To wszystko łączy postać animowanego, ogromnego ptaka, który pojawia się na ekranie w różnych kolorach: czarnym, czerwonym, biało-czerwonym. Nie chcę opowiadać treści widowiska, ale gramy w tym miejscu, gdzie kiedyś stał pomnik Lenina, w kierunku Alei Róż, tym razem na trzech różnopoziomowych scenach. Zaplanowałem też inscenizację akcji polewania ludzi wodą... Więcej nie zdradzę, bo nikt nie przyjdzie...

Jak to się stało, że od jakiegoś czasu stał się Pan specjalistą od takich okazjonalnych przedstawień?

- Sam nie wiem, prawdopodobnie dzięki temu, że zrobiłem kilka przedstawień z Krakowskim Biurem Festiwalowym, a oni produkują takie gigantyczne przedsięwzięcia... Wymyśliłem widowisko na 650. lecie Akademii Krakowskiej w Rynku Głównym, Sylwester millenijny na Placu Zamkowym, kiedy "Dziwny jest ten świat" śpiewał jeszcze Czesław Niemen, w końcu ostatnie Wianki' 2005 w Krakowie, kiedy nurkowie wydobywali spod wody kwiat paproci... Takie widowiska przygotowuje się niełatwo, chodzi o to, aby nie wpaść w styl akademii... Po gdańskim przedstawieniu "Zapis" mieliśmy dobre recenzje. "Pirotechnika nie zabiła Herberta" to jedno ze sformułowań, które mnie cieszy...

Zrobił Pan widowisko na rocznicę "Solidarności", a co Pan robił 25 lat temu?

- Teatr KTO istniał już dwa czy trzy lata. Pojechaliśmy na obóz teatralny do Gdańska. Tam wynajmowaliśmy maleńki akademik z salką na próby. Przygotowywaliśmy spektakl pt. "Sekcja", który był grany tylko pięć razy... Był nieudany... Próby się ślimaczyły, nikomu się nic nie chciało, było gorąco. W tym czasie Krzysztof Jasiński miał rozbity namiot teatralny w Gdańsku, a ja wtedy jeszcze dogrywałem zastępstwo w sztuce Teatru STU w "Ubu królu". 14 sierpnia, kiedy rozpoczęły się strajki, przerwaliśmy próby, wszyscy zaczęli się tym podniecać, polecieliśmy pod bramę stoczni, szykowaliśmy dla ludzi kanapki... Po paru dniach wróciłem do domu. Nasz teatralny obóz został przerwany, spektakl powstał, ale był ewidentnie niedobry...

Nigdy nie byłem czynnym opozycjonistą. Sympatyzowałem z tym ruchem, jak najbardziej, ale zaraz zacząłem się zajmować przyjściem na świat mojego syna, Filipa. Chodziłem po mleko, odżywki i pieluchy do kolejki, szukałem na Kleparzu cielęciny dla dziecka. Kiedy wybuchł stan wojenny to, pamiętam, że dostaliśmy od kolegi z Niemiec paczkę, a w niej konserwy rybne i dużo mleka w proszku. Przez pól roku w stanie wojennym teatr w ogóle nie pracował, a to dlatego, że wszystkie kluby środowiskowe były wtedy zamknięte. Nasz KTO pracował przy Klubie Środowiskowym "Achates" Wydziału Kultury - Krowodrzy przy ul. Gzymsików. Kazali nam przychodzić na dyżury, ale nic nie robiliśmy. To były smutne czasy... Nie podejrzewałem wtedy, że za 25 lat będę o tym robił przedstawienie.

Co Pan zatem wybrał z tego okresu do spektaklu?

- Zwykle robię widowiska bez słów, tutaj mamy niełatwą poezję. Pilnowałem, aby nie przekroczyć 55 minut. Wszystkie wiersze mówią o solidarności międzyludzkiej - nie o związku zawodowym, ale o tym, że człowiek poruszany jest przez wielkie tryby; pokazałem wielkie wolnościowe zrywy: charakterystyczne daty 1956, 1968, 1970... Stan wojenny symbolizuję obrazem, kiedy dwudziestu zbirów biega po scenie z czarnymi bekami na plecach, walą nimi o scenę, to jest bardzo agresywne, a uniknąłem pokazywania palowania. Z tych beczek ułożonych potem wokół wypływają fontanny - to Okrągły Stół. Stół robi się piękny, płonący, odświętny...

Kocha pan ogień?

- Tak, on ma różną funkcję, raz oczyszcza, ale jest też destrukcyjny. Na Wiankach np. paliliśmy 200 ognisk, co 2 metry przy brzegu, za jednym przyciśnięciem guziczka. To jest dopiero imponujące... Ale w "Kronice" nie przewiduję wielkich instalacji ogniowych, bo nie ma na to miejsca...

Przejdźmy do dnia codziennego Teatru KTO, którego jest pan dyrektorem...

- Od 1 stycznia jesteśmy teatrem miejskim, ale to nie znaczy, że repertuarowym. Mam pełną swobodę w konstruowaniu pomysłów, dlatego na naszej małej scence przy ul. Gzymskików gramy miesięcznie dziesięć spektakli: m.in. "Sprzedam dom, w którym już nie mogę mieszkać" wg Bohumila Hrabala. Ten spektakl pokazywaliśmy dziesięć razy na 59. Festiwalu Teatralnym w Edynburgu od 10 -29 sierpnia.

Jaką ma pan receptę na teatr?

- Nie wolno popaść w rutynę, prowadzę teatr autorski, jednego reżysera i jednego zespołu. To teatr z piętnem. Czy jest ono dobre, czy złe, to oceniają widzowie i krytycy... Ale ma to swój styl, którego się już nie zmieni. Właśnie robimy nowy spektakl uliczny i drugi na naszą salę.

Co to za spektakl?

- Nazywa się roboczo "Fahrenheit" i będzie inscenizacją siedmiu grzechów głównych, prezentowanych na ulicy, na siedmiu stacjach. Wypróbujemy ten projekt w Bejrucie, gdzie mamy występować 18 września. Tam będzie prawdopodobnie premiera tego spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji