Artykuły

Demony miałkości

"Miełkij" znaczy nie tylko "mały" i "dro­bny". Wiele słowników tłumaczy to często używane w ję­zyku potocznym sło­wo jako przeciwstawienie słowa "głubokij" - czyli "płytki". Ze­spolenie tych dwóch znaczeń, z których pierwsze charakteryzuje zewnętrznie, drugie zaś sięga do cech osobowości, akcentować bę­dzie "nijakość", "przeciętność" prezentowanego człowieka. Po­wiada się wtedy, powtarzając rosyjskie brzmienie pierwowzoru: "to miałki osobnik".

W demonologii diabłów wiele. Od Lucyfera do Boruty, od Mefistofelesa do Asmodeusza i Prze­chery. W zależności od szeroko­ści geograficznej, stosunków spo­łecznych i inwencji twórczej. "Bies", często pojawiający się w literaturze rosyjskiej, nie jest ani "szatanem", ani "diabłem". Z pierwszego zapożyczając siłę, z drugiego "swojskość" akcento­wać będzie kłopotliwe z nim współżycie na co dzień. Nie opuszcza bowiem człowieka, czę­sto mu towarzyszy, a w najmniej "dobrych" po prostu się wciela. Kiedy zaś zacznie skutecznie działać, dla otoczenia stać się może "demonem".

Ten semantyczny wywód staje się potrzebny zarówno w chwili, kiedy sięgamy po lekturę "Miełkogo Biesa" Fiodora Sołoguba, jak i w momencie zajmowania miejsca na widowni Teatru im. Słowackiego. Wtedy też odkryć powinniśmy właściwe znaczenie polskiego tytułu "Mały bies", określającego od razu w sposób jednoznaczny osobowość bohate­ra - nauczyciela gimnazjalnego Ardaliona Pieriedonowa, który za wszelką cenę zapragnął w swojej gubernianej dziurze zdo­być rangę szkolnego inspektora. Pieriedonow jest wyjątkową "gni­dą", a swoimi zasobami wewnę­trznego łajdactwa i życiowego plugastwa mógłby hojnie poobdzielać cały zastęp kanalii.

Ale w przeciwieństwie np. do bohaterów Dostojewskiego, prze­kraczających granice wszelkiej moralności - w imię obosiecz­nego imperatywu "czynienia zła", małomiasteczkowy belfer jest po­stacią żałosną. Nie ma nic w je­go czynach z demonologicznych motywacji zaprzedania duszy, a narastająca walka z otoczeniem zaczyna wykańczać jego samego jako... biesa. Bo Fiodor Tieternikow (tak brzmi prawdziwe na­zwisko Sołoguba, który los pro­wincjonalnego nauczyciela znał z autopsji) bardzo przenikliwie za­rysował tło bytowania Pieriedo­nowa. Zabita dechami miejsco­wość, w której życie przekracza nader rzadko charakterystyczny trójkąt: szkoła - cerkiew - knajpa, to miejsce egzystencji przedstawionej w samych szarościach gromady. Nauczyciele i gimnazjaliści mieszkający na stancjach, miejscowe kacyki i panny na wydaniu, policjanci i aktorzy, wreszcie tłum drobnych urzędników i motłoch.

Rudolfa Ziołę, adaptatora po­wieści i reżysera prapremiero­wej wersji scenicznej "Małego biesa", zdają się niepokoić dwa podstawowe pytania: Co łączy ludzi tego świata i dlaczego działalność takiej "swołoczy", jak Ardalion, jest w tym środowi­sku możliwa? Próbując na nie odpowiedzieć. Zioło przy pomocy scenografa Andrzeja Witkowskiego przywołuje obraz brudnego i obskurnego miasteczka rosyjskie­go z końca wieku, dosłownie "zabitego dechami" królujących na scenie płotów, podestów i ścian z nieheblowanego drzewa. Tył sceny wypełnia rozświetlone wnętrze cerkwi, zamykanej takimiż samymi obskurnymi wrota­mi.

Kiedy jeden z parkanów prze­sunie się w lewo, odsłoni się po­kój, w którym Ardalion (Jan Frycz) żyje na kocią łapę z wła­sną siostrą Barbarą (Anna Tomaszewska). Kiedy rozświetli się podest prawy, znajdziemy się w pokoju panien Rutiłównych, któ­re nadaremnie pragnie wydać za mąż ich brat, przyjaciel Pierie­donowa (Andrzej Grabowski). Początkiem niemal każdej sek­wencji jest wyjście ludzi z cer­kwi. W tym momencie nawiązu­ją się nici poszczególnych intryg, których duszami są Ardalion i Barbara.

Ardalion przychodzi do cerkwi po to, by straszyć uczniów, intrygować ich rodziców i opie­kunów, donosić na swego dy­rektora, puszczać w miasto fał­szywe oskarżenia, pokłócić przy­jaciół - jednym słowem: by bu­dować swój autorytet, oparty na sile donosu. Donos jest bowiem pierwszym łącznikiem tego świa­ta. Donos jest wartością, która budując piramidę strachu, łączy ludzi. Barbara częściej przyjmuje w domu. Tu wymyśla system kłamstw, które zmuszą Ardalio­na do ożenku. Wraz ze swoimi przyjaciółeczkami, których obli­cza noszą ślady uprawiania tego samego, najstarszego zawodu świata, fabrykuje fałszywe listy od Księżnej, zapewniajdce o awansie przyszłego małżonka.

Barbara wybiera alkoholiczne libacje, które pomagają w reali­zacji jej planów. W miasteczku piją zresztą wszyscy. Piją przy każdej okazji. Alkohol staje się odtrutką na donosy, plotki i po­mówienia. Alkohol daje siłę od­wagi, siłę przeciwstawienia się szarej egzystencji i siłę odrzuca­nia od siebie poalkoholicznych zwidów. To drugi lepik, spajają­cy społeczeństwo wewnętrznie, a co więcej - zbliżający . je do władzy, która tylko czeka na to, by za darmo popić i pobaraszko-wać. Władza, która pojawia się w postaci przemykających nieu­stannie carskich żandarmów i "miełkich czinowników", wymaga wprawdzie donosów, ale traktuje je z lekceważeniem i pogardą. Jak zresztą na władzę przystało.

Dlatego i Pieriedonow, którego wszyscy się boją, boi się także. Całe otoczenie zresztą, słusznie go nienawidząc, konsekwentnie wybiera go na swoją ofiarę. Do­prowadza to Ardaliona do oma­mów, zwidów i dręczących wizji. Pogardzając otoczeniem, osaczo­ny całkowicie, zdobywa się na "ludzki" odruch poderżnięcia szyi swemu przyjacielowi Wołodinowi. W ten, sposób wariat, zboczeniec, donosiciel, alkoholik, sadysta, tchórz i ignorant staje się bohaterem tragicznym. Zioło zapragnął, by ten "bies strachu" pozostał w naszej pamięci jako "demon miałkości". A przecież tych demonów jest więcej w społeczeństwie, które skazuje Ar­daliona, wspaniale zagranego przez Jana Frycza. Dzięki tej wielkiej roli i dobrze rozumiejącemu intencje reżysera ansamblowi przestroga ta brzmi groźnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji