Basia mnie namówiła
- Teraz są znakomici aktorzy i wykonawcy. Kto chce, może występować w teatrze i telewizji. Zawodowcy nie zawsze są pożądani. Takie nadeszły czasy, że nas chamstwo zalało. Nawet przykro patrzeć na współczesne filmy i seriale - mówi warszawski aktor WIESŁAW MICHNIKOWSKI.
Legenda polskiego kina, telewizji i kabaretu zagrał gościnnie w trzechsetnym, jubileuszowym odcinku "Na dobre i na złe"! Zgodził się, mimo że - jak sam twierdzi - brakuje mu już sił na aktorstwo.
Jest Pan znany z tego, że lubi robić kawały kolegom. A Panu kłoś zrobił jakiś numer?
- Usiłowali mnie wrobić. Podczas jednego z występów Kabaretu Dudek. Gdy byłem na scenie, koledzy wyjęli z kieszeni mojej kurtki kluczyki od samochodu i władowali mi do bagażnika dwa worki cementu. Przynieśli je z pobliskiej budowy. Początkowo niczego nie zauważyłem. Po paru dniach pojechałem z żoną na zakupy, otwieram bagażnik, a tam... niespodzianka. Nie miałem pojęcia, skąd te worki się tam wzięły. Dopiero potem zorientowałem się, że to oni zrobili ten numer, ale się nie przyznawałem. Zagadywali mnie, jak tam z samochodem. Dobrze się bawiłem mówiąc im, że wszystko w porządku. Strasznie się zdenerwowali, że tego nie kupiłem. Byłem im wdzięczny, bo ten cement, o który trudno było w tamtych czasach, przydał mi się przy budowie kominka. Inna sprawa, że gdyby mnie zatrzymała milicja, musiałbym się nieźle tłumaczyć.
Pewnie nie byłoby żadnego problemu. Już wtedy był Pan znanym artystą.
- Nie korzystałem z przywilejów. Ale miałem śmieszne przygody z milicją. Po przedstawieniu odwoziłem nocą Wieśka Golasa. Dojeżdżamy do skrzyżowania. Sygnalizacja świetlna nie działa, a z prawej strony jedzie radiowóz. Zatrzymałem się i czekam aż przejedzie. On też się zatrzymał, wyłączył światła i stoi. Ruszyłem, a on za nami! Wyprzedził nas, z radiowozu wysiadł policjant i pokazał, że mamy zjechać na chodnik. Wiesiek się strasznie wkurzył. Zrobił raban, że to jakaś prowokacja. A ten milicjant spojrzał na niego i mówi: O, kapitan Sowa. Jedźcie!
Pana dobrą znajomą jest także Barbara Krafftówna. Jej też robi Pan psikusy?
- Basia jest fajna, tylko strasznie naiwna.
Kiedyś powiedziała mi, że w Kalifornii to są nawet lody czosnkowe. No to kupiłem wedlowską czekoladę, wydłubałem nadzienie i na jego miejsce władowałem kilka ząbków czosnku. Zapakowałem i dałem Basi. Powiedziałem, że to nowość. Była zachwycona. Mówiła, że pyszna. Kiedyś odwoziłem ją do domu, bo była u nas na obiedzie. Wyprowadzam samochód z garażu, a mam podwójny. W drugiej części zaparkowane jest auto mojego syna. Mamy takie same peugeoty. Basia zapytała mnie, co to za samochód. A ja jej na to, że zawsze kupuję dwa, bo jeden mam na zapas. Oczywiście, uwierzyła.
Właśnie z nią zagrał Pan w "Na dobre i na złe".
- To dość zabawna fabułka. Mój bohater i postać, którą gra Basia Krafftówna, są mieszkańcami domu opieki. Coś im na starość odbiło, zakochali się w sobie i bardzo chcieli wziąć ślub. Postanowili uciec. Mieli o tyle trudno, że on nie pamięta, jak się nazywa, a ona porusza się tylko na wózku. Po drodze gdzieś się zatrzymali, żeby odpocząć. Przysnęli, a że było zimno, to przemarzli. Ktoś ich znajdzie, zawoła pogotowie i trafią do Leśnej Góry, gdzie rozegra się reszta ich historii.
Chętnie przyjął Pan tę rolę?
- Namówiła mnie do tego Baśka. Podobał jej się scenariusz. Koniecznie chciała, żebym z nią zagrał. Zresztą, to dość fajnie napisana historia. Tak mnie zgwałcili.
Od 2001 roku nie wystąpił Pan ani w filmie, ani telewizji. Dlaczego?
- Nie mam propozycji. Słowo daję. Kiedyś zaoferowano mi rolę, nie pamiętam, co to miało być - serial, czy też jakaś sztuka. Zgodziłem się, żeby pewna pani przysłała mi egzemplarz scenariusza. Gdy zacząłem go czytać, nie wierzyłem własnym oczom. Nie było tam kwestii, w której nie padałyby jakieś nieprzyzwoite sformułowania. Bo wie pan, teraz używa się niecenzuralnych słów i się bluzga - to takie nowoczesne jest. Gdy po tygodniu zadzwoniła do mnie i zapytała, czy przeczytałem, odparłem, że owszem. A gdy zagadnęła, co o tym sądzę, odpowiedziałem jej słowami, które przeczytałem w scenariuszu. Więcej się do mnie nie odezwała. Ona, ani nikt inny.
To trochę dziwne, że aktor tak wielkiego formatu, jak Pan nie dostaje interesujących propozycji. Jak Pan myśli, z czego to wynika?
- Teraz są znakomici aktorzy i wykonawcy. Kto chce, może występować w teatrze i telewizji. Zawodowcy nie zawsze są pożądani. Takie nadeszły czasy, że nas chamstwo zalało. Nawet przykro patrzeć na współczesne filmy i seriale. Już przestałem się denerwować. Przeważnie nie włączam telewizora. Mogę już tylko zaśpiewać piosenkę "Do zakopania jeden krok".
Protestuję!
- No nie, już czas. Kończę w tym roku 85 lat i wygląda na to, że także jestem przeterminowany.