Na przykład autor zwariował
Najzabawniejszy i najbardziej ponury prozaik Rzeczypospolitej, autor kilku tomów dramatów, pośród których dwa pomieszczone są na liście najcelniejszych sztuk XX wieku, bohater anegdot i obiekt dysertacji doktorskich, mieszkaniec wyobraźni tłumów i lokator wybudowanego własnymi rękoma ranczo w dalekim Meksyku, przedstawiciel zachodnich Europejczyków i Słowian w konfraterni Apollina, honorowy obywatel świata i podkrakowskiego Borzęcina, Sławomir {#au#87}Mrożek{/#} poważył się na rzecz niebywałą. Niepomny na wiedzę, którą wpajał nam przez ostatnie kilkadziesiąt lat, oraz na doświadczenia, które przekazywali mu koledzy z wieczności, postanowił wreszcie napisać to jedno dzieło, którym wyrazi cały świat i całego siebie. Dzieło, po którym będzie mógł odpocząć.
Dzieło najpierw nazwał "Miłością na Krymie", potem napisał i wydrukował. Przedwczoraj pokazał światu na prapremierze w Starym Teatrze w Krakowie. Sam nie przyjechał i na echa tego wydarzenia czeka w swojej meksykańskiej hacjendzie. Gdy dotrze do niego wieść, że to jednak jeszcze nie to, pewnie najpierw pogniewa się na cały świat, potem popsioczy na niewiernych przyjaciół, aż wreszcie siądzie i przypomni słowa, które przed laty Opatrzność kazała mu umieścić w "Małych listach": "Trudno w sobie podtrzymywać nieustannie to święte przekonania, że wprawdzie nie udało się całej ludzkiej kulturze, historii, ale uda się mnie, Mrożkowi z Borzęcina. Doprawdy, trudno o większą, choć niezbędną pychę".
Kiedy ta pycha równoważona jest przez niepokój, powstają arcydzieła; gdy górę bierze niepokój, artysta milczy. A "Miłość na Krymie" i uzupełniające ją 10 przykazań Mrożkowych stanowią znakomity przykład sytuacji, w której zwycięska pycha i towarzyszący jej paniczny strach prowadzą do katastrofy.
Trzy części - trzy jakości
Akcja napisanej z epickim rozmachem i wypełniającej szczelnie ponad cztery godziny sztuki przemieszcza się trzema wielkimi susami od roku 1910 (część I) poprzez 1928 (część II) po 1990 (część III), topograficznie pozostaje zaś wciąż w tym samym miejscu na Krymie. Zmieniają lub wymieniają się niektórzy bohaterowie dramatu, są jednak i tacy, którzy - wbrew prawom natury, ale zgodnie z ponadlogicznie porządkującym świat prawem miłości - nie starzeją się. Wieczna jest również miłość, której liryczne uobecnienie rozpoczyna sztukę, zaś ekstatyczna, religijna apoteoza ją zamyka.
Jasny jest również kierunek: w pierwszej, "czechowowskiej" części czas zdaje się stać w miejscu, "nic się nie dzieje, a wszystko się zdarza", w części drugiej - gorkowo-bułhakowskoesteesowskiej - rewolucyjnej komedii towarzyszy dramat uczuć. W trzeciej - szalony pęd tu zatraceniu ludzkości przybiera formę ostrego kabaretu, zaś kurwy, mafiosi i "bladziowa industria" służą za wizerunek świata.
Końcowa apoteoza miłości, którą symbolizuje nie starzejąca się Tatiana, wygląda trochę jak śliczny kwiatek wpięty do pstrokatego kożucha. Tym kożuchem jest przed chwilą jeszcze zdobiona amerykańską flagą cerkiew, w której wrotach, w takt monumentalnej muzyki, ukazuje się Tatiana.
Pomysł, choć dyskusyjny, jest na pewno klarowny. Pisarskie wykonanie - nie. Czechowowska nostalgiczna komedia jest najlepszą częścią dramatu. Druga część broni się na początku koncertowo rozpisanymi duetami kochanków i konkurentów, później tempem i grą półsłówek, wreszcie jednak topi się w sosie prowadzonych bez wystarczającej selekcji pastiszy, parodyjek i efektów obrotowej zmiany nastrojów. Trzecia cześć jest bardzo złą sztuką. Mrożkowy strach przed światem każe ubrać ten świat w szaty kurwidołka, jego spiskowa teoria dziejów na głównego bohatera naszych czasów kreuje płaskiego jak Góry Świętokrzyskie szefa bladziowej industrii, zaś pycha proroka każe mówić, że i tak to wszystko - dobre i złe - p...dolnie i odpłynie (choćby przez bramę cerkwi) do Ameryki.
Jest oczywiście w tej sztuce cały Mrożek: i ten przekomiczny, którego znamy jako autora "Postępowca", "Karola" oraz "Donosów", i ów przerażony rozmiarami metafizycznej dziury - autor "Deszczu", "Dwóch listów" i dramatu "W letni dzień". Mrożek sędzia historii i penetrator własnych bebechów. Mrożek zagmatwany w bezwiedne autocytaty i splątany w uścisku przyjaznej niechęci z autorem "Szewców", twórcą "Bakakaju", wielkimi i małymi Rosjanami oraz przedrzeźnianym, bo tak bardzo umiłowanym Szekspirem.
Nie zmienia to jednak faktu, że teatralny dom, który zbudował Sławomir Mrożek, szpecą widoczne gołym okiem rusztowania, ślepe komórki i donikąd nie prowadzące korytarze.
Dekalog Mrożka
Niestety reżyser, który decyduje się na wystawienie "Miłości na Krymie"', nie będzie mógł porozbijać owych ślepych ścianek i korytarzyków. Mrożek dołączył do sztuki specjalny dokument, który gwarantuje, iż jego prywatna wieża Babel pozostanie nienaruszona. W klauzuli "dotyczącej umowy na wystawienie sztuki teatralnej 'Miłość na Krymie' Sławomira Mrożka zawieranej miedzy Agencją Autorską ZAiKS (występującą w imieniu Autora) a teatrem, nabywającym prawa do wystawienia tej sztuki" jest wyraźnie napisane, że:
1. Nie nastąpią żadne skreślenia, zmiany ani dodatki w tekście sztuki.
2. Nie nastąpią żadne zmiany w porządku sztuki (...)
3. Struktura scenografii, to znaczy podstawowa architektura sceny (...) zostanie zachowana (...)
7. Upływ czasu między aktem pierwszym i drugim, drugim i trzecim (...) będzie markowany tylko w takiej mierze i takimi środkami (charakteryzacja), jakie przewidział autor.
10. Teatr zobowiązuje się do wydrukowania wszystkich wyżej wymienionych paragrafów w programie (...). Tytuł publikacji może być jakikolwiek, na przykład Autor zwariował albo Ostatni Mohikanin.
Tajemnicą poliszynela jest, że "autor zwariował" w wyniku sporu z przewidywanym na reżysera prapremiery Jerzym Jarockim. Zaprzyjaźnieni od z górą czterdziestu lat najwybitniejsi twórcy polskiego teatru i autorzy wielu wspólnych wielkich przedsięwzięć nie potrafili znaleźć wspólnej miary przedstawiającej wartość i sens tego tekstu oraz wyznaczyć granic praw autora i twórcy autonomicznego widowiska. Do pomocy w sporze autor wprzęgnął ZAiKS, a reżyser, widząc, że nic tu po nim, w najbardziej kulturalny z możliwych sposobów zrezygnował. Obaj twórcy powiedzieli sobie publicznie "pa" w świetle reflektorów, na wielkiej scenie podczas otwartego dla publiczności spotkania z cyklu "Goście Starego Teatru". O rezygnacji Jarockiego żaden z nich nie przebąknął wtedy ani słowa.
Po dosyć długim okresie krymskiego bezkrólewia, które wynikało pewnie z wystraszenia się reżyserów opublikowanymi w ogólnopolskiej prasie "przykazaniami" Mrożka, znalazł się wreszcie śmiałek - znakomity reżyser teatralny, telewizyjny i filmowy Maciej Wojtyszko. Jak na polskie normy i pracę "w szczególnie trudnych warunkach" (Jan Frycz odrzucił rolę, pozostali również nie stanowili zwartej grupy entuzjastów) sprawę doprowadził do końca w całkiem niezłym tempie.
Zrobili, co mogli
Bez cienia ironii twierdzę, że heroiczne i mimo wszystko bardzo interesujące zadanie reżyserskie Wojtyszko wykonać bardzo sprawnie. W pierwszym i części drugiego aktu potrafił wydobyć rytm i znakomitą muzyczność tekstu. O końcówce drugiego i trzecim akcie nie chcę mówić, bo choć nie mam zastrzeżeń do reżysera i aktorów, pełen jestem złych myśli na ten temat.
Aktorzy są naprawdę wspaniali. I nie piszę tego wcale, by potwierdzić spiskową teorię Mrożka. Grający przez cały ponadczterogodzinny wieczór genialny Jerzy Trela stworzył (wcale nie wbrew tekstowi) postać wspaniałą i prawdziwą. Jego Zachedryński jest miotającym się po ziemskim śmietnisku everymanem, równocześnie adresatem i przystanią najbardziej intymnych ludzkich uczuć. Żeby coś takiego zagrać, trzeba być właśnie Jerzym Trelą, który gra Zachedryńskiego i o Zachedryńskim, o Treli i Trelę - takiego, jakim go znamy i jakim ma ochotę czasami nam się pokazać. Jest komiczny i pełen rozpaczy - spełnia więc tak trudny do osiągnięcia ideał Mrożka. Podobnie przekonywające są wspaniałe Anny: Dymna i Radwanówna, Dorota Segda i występująca w małej, ale jakże ważnej roli strażniczki złotego rosyjskiego samowara, posłanka teatralnej prawdy - Izabela Olszewska. Najgłębiej zabawny jest pierwszy chyba w Rzeczypospolitej homo comicus - Jerzy Grałek, najhecniejszy Piotr Cyrwus.
Muzyki prawie w ogóle nie ma, bo Mrożek w czwartym punkcie zakazał.