Artykuły

Rosyjska dusza

"Biesy" w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze STU w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Trochę romansu, trochę demonizmu, trochę salonowej komedii, trochę rosyjskiej dzikości. Trochę kiczowatych efektów. Krzysztof Jasiński zajrzał w ciemne głębie "Biesów" Dostojewskiego, ale zatrzymał się na bezpiecznej krawędzi.

Rozpoczyna się znacząco: śpiewa cerkiewny chór Woskresinnia, płoną świece w rękach chórzystów, lampki otaczające sceniczny podest i świeczki w kandelabrach. Mały chłopiec w liturgicznym stroju okadza scenę kadzielnicą. To nie tylko znak, że następna scena będzie rozgrywać się w cerkwi, ale próba wpisania "Biesów" w wyższy porządek, stworzenie kontrapunktu dla podłego ludzkiego świata.

Pieśni są piękne - i pięknie śpiewane - ale jest ich tak dużo, jakby Jasiński uznał, że ten pomysł załatwia mu sprawę metafizyki. Zostawia trochę miejsca dla innego pomysłu z tej dziedziny - wizyta Stawrogina u mnicha Tichona rozbita jest w spektaklu na kilka scen. Coraz bardziej przybliżamy się do poznania czarnej tajemnicy duszy Stawrogina - zgwałcenia małej Matrioszy i jego niezdolności do jakiegokolwiek uczucia. I nasiąkamy klimatem duchowym (klasztor, mnich, spowiedź).

Grający Tichona Andrzej Róg [na zdjęciu] stara się stworzyć postać tajemniczego, nieco szalonego świętego starca. Stara się, jak i reszta obsady, jednak te starania zatrzymują się na powierzchni, postaci nie rozwijają się, nie są wieloznaczne, nie zaskakują. Oglądamy galerię starannie wymyślonych i wykończonych aktorskich kreacji, a nie ludzi. Wszystko, co aktor wie o postaci, sprzedaje już na początku. Skutek jest taki, że najlepiej wypadają solówki - tak jak monolog Barbary Stawrogin (świetna Anna Tomaszewska) przekonującej Daszę do małżeństwa ze starym Wierchowieńskim.

Czego dowiadujemy się o Stawroginie (Radosław Krzyżowski)? Że jest skupiony, chłodny i coś go trapi. Czasami uśmiechnie się gorzko i spojrzy ponuro. Z kolei Grzegorz Mielczarek (Piotr Wierchowieński) od pierwszego pojawienia się gra demona. Mielczarek jest aktorem wyrazistym i potrafi używać ekspresji cielesnej, każdy jego kroczek, mina, spojrzenie, pochylenie pleców i drgnienie palców są starannie wymyślone. Ale pod tą demoniczną powierzchnią nie kryje się wiele - Wierchowieński cały jest z tej aktorskiej powierzchni.

I takie są całe "Biesy" - wszyscy bardzo pokazują emocje (nawet chwilami za bardzo), tak jakby nadrzędnym celem było stworzenie stereotypowego obrazu rosyjskiej duszy. Jest tu i miłość nieszczęśliwa (Lizy do Stawrogina), i zbrodnia, i szaleństwo naprawiaczy świata, i pijaństwo, i orgia, i cerkiew. Jest straszące Stawrogina (i widzów) widmo powieszonej Matrioszy - lalka w białej koszulinie z hukiem zawisająca u stropu. Są też symbole - czerwone gipsowe świnki, ozdabiające ściany otaczające sceniczne okno. Stary Wierchowieński (Jerzy Święch) pod koniec przedstawienia tłucze je w drobny mak kijem. To zapewne owe biblijne wieprze z motta powieści, w które wstąpiły złe duchy i pognały je do przepaści. Tu wieprze są ładne, gładkie, niegroźne i właściwie śmieszne. Jaki wieprz, taki duch.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji