Apokalipsa w teatrze
Adaptacji i reżyserii podjął się znany i utalentowany Krzysztof Zaleski, który zatrudnił do pracy nad przedstawieniem "Małej Apokalipsy" niemal cały zespół aktorski z Gustawem Holoubkiem na czele, zebrał wszystkie siły i środki, bo też i cel jaki mu przyświecał był wzniosły. Wystawić prozą naszego niekwestionowanego pisarskiego mistrza, po raz pierwszy przenieść obrazy z kart tej książki w sceniczny świat, urealnić je, nadać im kształt...
Zadanie niezwykle trudne, karkołomne, niewdzięczne. Zaleski jako adaptator tego "abecadła książek drugiego obiegu", wiele rzeczy pominął, przyciął. Poddając się wymogom teatru zsyntetyzował sytuacje, idąc na kompromis z tekstem ominął opis, pozbawił nas tej nieuchwytnej materii, dzięki której książka nadal istnieje, a zastąpił naszą wyobraźnię swoimi "obrazami", i dialogiem. Dialog jest jak zawsze u Konwickiego dobry, ostry, cięty i w tym przypadku sprawdza się przywołując na widowni śmiech, aprobatę, wywołując ciszę... Dialog dociera więc gdzie trzeba, tworząc konstrukcję tego wymyślonego-prawdziwego świata Konwickiego. Konstrukcja stoi, lecz nie ma już na dobrą sprawę czym wypełnić szkieletu.
Jest to dobre przedsta\vienie, zawierające tempo, zmienne sytuacje, ruch, barwę, dynamikę, w którym wszystko jest perfekcyjne, rzemieślniczo doskonałe, a idea i temat poddane surowym rygorom mądrego reżysera. Ale ta cała doskonałość dokładnie gubi wartość tekstu, jego "rozchwianie", udrękę, ból słów, szamotaninę, niewypowiedziany egzystencjalny smutek. Oto bowiem teatralność dopowiada to, co stanowiło siłę książki, niszczy metaforę, zachłannie pożera "nadrealizm" Konwickiego, a w pewien nawet sposób obdziera tę literaturę z aureoli sztuki, w której musi być miejsce na poezję, tajemnicę, metaforę.
Poszczególnym scenom nadaje niepotrzebnie reporterski charakter, I raz i drugi przywala wszystko pu- blicystyką. Tak właśnie, publicystyką lub jak kto woli obyczajowym obrazkiem. Rodzi się zła sztuka w dobrym przedstawieniu, zaczyna kiełkować banał, mały realizm, sytuacyjny schemat. I jednym słowem przestaje nas to uskrzydlać, wzruszać, przejmować. Oglądamy to, co znamy czy też znaliśmy n autopsji, oglądamy obrazki zlepiane coraz bardziej w porządku niezgodnym ze wskazówkami dobrej sztuki. Całość zaczyna się kręcić wokół własnej osi, zaczyna istnieć teatr dla samego teatru. Teatralność zabija samą siebie, a przy tym dość dokładnie niszczy prozę Konwickiego.
Czy więc ten gest realizatorów i adaptatorów nie wydaje się z tej perspektywy jakimś spektakularnym posunięciem? A w ogóle, czy sceniczna przeróbka "Małej Apokalipsy" była konieczna? Porównując krąg teatralnych widzów z rzeszami czytelniczymi wypada wątpić w konieczność wystawiania Konwickiego.
Osobny rozdział w omawianej historii z teatru "Ateneum" stanowi dzisiejsza, teatralna widownia. Reakcje widzów na niegalowym, niesnobistycznym przedstawieniu "Małej Apokalipsy" nie mówią najlepiej o jej umysłowych zasobach. Sceny restauracyjne przyjmowane są jak black-auty z serialu "Hotel Zacisze", dialog z Rosjanką jako śmiertelnie nudna prelekcja z wczesnych produkcyjniaków. Wrażliwość dzisiejszego widza zabita przez telewizyjno-kinowe łajno, modelowana na wzór i podobieństwo swoje przynosi takie właśnie rezultaty.
Aktorzy dwoją się i troją, narzucając się w cieniach i półcieniach, lepią dialog, z najdrobniejszych i szlachetnych okruchów prawdziwego aktorstwa, a to co stworzą odbija się ciszą lub rechotem. Bez żadnego echa. Echo niesie, iż przedstawienie w "Ateneum" należy koniecznie zobaczyć, że to wypada, zobowiązuje każdego Polaka. Czy ja wiem?
Trzeba to przedstawienie zobaczyć, aby przekonać się o rzemiośle Zaleskiego. Trzeba je zobaczyć, a-by jeszcze ras przekonać się o sile teatru "Ateneum" i jego randze. Lecz także należy je zobaczyć, aby zastanowić się nad tym osobliwym zwycięstwem prozy Konwickiego przy sztucznie stworzonym dramacie Konwickiego. "Mała Apokalipsa" w teatrze "Ateneum'' należy do tych imprez, które wystawiając dobre świadectwo wszystkim zainteresowanym niszczą pomysłodawcę. W tym przypadku autora.
Wypada chyba żałować tych, którzy nie zapoznali się z książką, a sztuka w "Ateneum" będzie dla nich pierwszym spotkaniem z "Małą Apokalipsą". I oby nie było w ten sposób ostatnim. Prorocza, świetnie napisana powieść Tadeusza Konwickiego, czytana przez wiele lat ukradiem, przechwytywana a rąk do rąk, cytowana cichaczem, z wypiekami na twarzach, rozbrajająca w swoim czasie uczciwością i ostrością spojrzenia; piękna i mądra - dziś oto wystawiona beż osłonek na scenicznych deskach przypomina tym, którzy nie mieli z nią do czynienia o zasadzie przereklamowanego towaru. To tak jakby odsłonić zasłonę z twarzy pięknej kobiecie, o której tyle przeceż mówiono... a tu...?
Pozbawiona wszelkich form nakazu i zakazu "Mała Apokalipsa" urealniona, odrobiona jak wypracowanie na zadany temat, wyniesiona nad obłoki spada na deski sceniczne...