Artykuły

Notatnik recenzenta. 6 XI - Tamara Krizanca i Rose'a. Reż. Tomasz Dutkiewicz

Czasami znajomi spoza tzw. środowiska pytają mnie: na co warto iść w Warszawie do teatru? Takie pytania wprawiają mnie w zakłopotanie, bo często nie mogę służyć własną opinią. Premiery stołeczne oglądam z opóźnieniem albo nawet wcale. Warszawa wali do Narodowego albo do Rozmaitości, a ja w tym czasie jestem w Wałbrzychu albo w Słupsku. Tym razem mogę się jednak pochwalić, że widziałem niedaleko od domu przedstawienie, które pewnie mało kto obejrzy, po pierwsze dlatego, że bilety są horendalnie drogie, a po drugie dlatego, że jest koncertową klapą.

Idąc na premierę Tamary do Pałacu na Wodzie w Królewskich Łazienkach przypomniałem sobie, że kiedy 14 lat temu odbyła się prapremiera sztuki w Teatrze Studio, oglądałem z Małgosią Piekut parokrotnie spektakl, ponieważ redakcja Dialogu zleciła nam opisanie publiczności. Szła bowiem fama, że przedstawienie jest skrojone dla rodzącej się właśnie polskiej klasy średniej. Media podbijały bębenek snobizmu (sztuka odkrywała niezbyt wtedy u nas znaną Tamarę Łempicką; widowisko oferowało takie atrakcje, jak symultaniczna akcja, którą widzowie śledzili, chodząc za wybranymi bohaterami, a w przerwie teatr serwował kolację). Andrzej Wanat napisał: "Tamara dyrektora Dąbrowskiego (młodszym czytelnikom wyjaśniam, że chodzi o obecnego ministra kultury, a wówczas dyrektora naczelnego Studia - przyp. W. M.) jest z pewnością godnym uwagi zdarzeniem obyczajowo-towarzyskim. Jest sukcesem menażera, nie mającym jednak większego znaczenia w artystycznym dorobku Centrum Sztuki Studio". Tamara w pałacu króla Stasia nie jest godna uwagi pod żadnym względem i nie jest sukcesem czyimkolwiek. Na drugą premierę przyszło parę VIP-ów, kilka telewizyjnych gwiazdek, ale wszyscy mieli te same problemy: nogi bolały od ciągłego chodzenia i stania. Nie wiem, czy ktokolwiek z powodu głupawej w gruncie rzeczy konwencji widowiska był się w stanie zorientować, jak mawiała pewna polonistka, o co się w nim właściwie rozchodzi. Tamary w Łazienkach nie widział chyba Roman Pawłowski, bo dopiero po tym spektaklu mógłby zgromić aktorów Teatru Narodowego (Stenka, Kolberger) za uczestnictwo w czysto komercyjnej chałturze. Wszyscy aktorzy sprawiali zresztą wrażenie, jakby najwyżej tydzień wcześniej się skrzyknęli, żeby popróbować tego biegania po pałacowych salach. Dla widzów pożytek z wieczoru może był tylko taki, że pooglądali historyczne wnętrza, chociaż obrazy króla Stasia w weneckiej willi Gabriela D'Annunzia wyglądały cokolwiek groteskowo. Podsłuchałem jak gospodarz Łazienek, zapytany przez jakąś znajomą mu damę: czy musi być obecny na każdym przedstawieniu?, odpowiedział: pilnuję, żeby niczego nie pokradli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji