Artykuły

Bo to było takie kociątko, kociątko, które przewracało rzęsami...

Przyjechaliśmy do Gdańska prosto ze szkoły teatralnej w Krakowie, grupa dwudziestolatków bez żadnego dobytku. Nie mieliśmy ani mebli, ani pieniędzy, by je kupić. Jakieś wypożyczyliśmy z teatru. Ale nas wtedy zachwyciło to miejsce. Gdańsk, ulica Długa, piękny widok z okna... - gdański sezon Kaliny Jędrusik wspominają byli aktorzy Teatru Wybrzeże.

Ważny adres - Długa 72. Gdański czas aktorki Kaliny Jędrusik - 1953-1954

Długa 70 w Gdańsku. Jeden z mieszkańców tej kamienicy pamięta czas - miał wtedy 7 lat, a było to mniej więcej pół wieku temu, gdy lokatorów budziły w nocy powroty pewnej artystki. Nie w tym rzecz, że artystka owa wracała nad ranem zawiana. Skąd! Wszystkich na nogi stawiał jej... śpiew. I cóż z tego, że potrafiła śpiewać nawet i pięknie, skoro za głośno. I za długo.

- Mieszkała pod nr. 72?

- Właśnie!

- To była Kalina Jędrusik?

- Nie...

- No to nie będziemy o niej gadać, bo my tu chcemy dziś opowiedzieć historię tylko o Kalinie...

Jerzy Ernz (aktor teatru Wybrzeże w latach 1952-58):

Kalina przyjechała do Gdańska wraz z grupą innych młodych aktorów (Cybulski, Kobiela, Herdegen) tuż po ukończeniu krakowskiej szkoły teatralnej. Przywiozła ich na Wybrzeże słynna reżyserka Lidia Zamkow. Cała grupa zamieszkała w Domu Aktora w Sopocie, naprzeciwko Grand Hotelu. Chłopcy w oszklonej werandzie na podwórzu, dziewczyny na piętrze. Bardzo prymitywnie były urządzone te ich pokoje. Spali na piętrowych łóżkach.

Kalina wtedy to był jeden wielki urok. Piękna dziewczyna! Jej talię można byłoby objąć dłońmi. Cudowne, obłe ramiona! Graliśmy razem w "Nie igra się z miłością" Musseta parę amantów. Pamiętam scenę przy źródełku. Wpatrywałem się w Kalinę, gdy mówiła tekst roli... Patrzyłem na jej bielutkie zęby, różowy język, całe wnętrze ust, wzrokiem sięgałem aż do gardła... To wszystko tam było jak plasterki świeżej szynki!

Miała naturalne blond włosy, które upinała w gładki kok. Jak się ubierała? Jak młoda dziewczyna, cudownie, lekko. No i te rzęsy... Długie, pokryte czarnym tuszem.

Słynnego pisarza Stanisława Dygata spotkała, tak się składa, w moim pokoju. W Domu Aktora. Dygat mieszkał tam z żoną, też aktorką. Tego dnia, pamiętam, organizowałem akurat bibkę. Dygat usłyszał muzykę i przyszedł. Po chwili już widziałem ich razem, jak leżeli na tapczanie, w poprzek. Leżeli, leżeli, gadali, gadali. I tak już zostali.

Niedługo potem Dygat odszedł od żony. Po prostu, wyprowadził się.

Kalina w tym czasie bardzo przyjaźniła się z inną aktorką - Kicią Migulanką. To była przyjaźń niezwykła, ogromna bliskość. Gdy Kalina związała się z Dygatem, Kicia przeżyła to boleśnie. Zupełnie się załamała. Wyciągaliśmy ją z dołka długi czas. Mówiliśmy: Kicia, idź do łaźni, wykąp się, rozjaśnij sobie włosy, załóż gorset, włóż sukienkę... I ona nas, o dziwo, posłuchała! Kicia opiekowała się Kaliną już od czasu studiów. Bardzo się o nią troszczyła. Dbała o nią, by ta miała co jeść, robiła jej pranie, zakupy. Bo Kalina to było takie kociątko, kociątko, które przewracało rzęsami...

Zmieniła się, gdy straciła ciążę. Roztyła się, robiła ostry makijaż, nosiła peruki. Ale cudowna pozostała. Do końca.

***

Zofia Mayr (aktorka teatru Wybrzeże 1949-1995):

Widzę Kalinę zimą. Mocno opatuloną, od stóp do głów, bo często chorowała, miała słabe zdrowie. Opatulała ją tak Kicia Migulanka. Bardzo o nią dbała. Zawsze była przy niej.

Pamiętam, jak Kicia pocieszała Kalinę, gdy ta poroniła. Nie martw się, ja urodzę dla ciebie dziecko, chcesz? Urodzę dla ciebie i dla siebie, jeśli tylko tego zapragniesz... Była jej bezgranicznie oddana.

Pamiętam Kalinę zupełnie inną niż tę, o której po latach pisała prasa. Moja Kalina była delikatna, szczuplutka, malutka. Jakaś zagubiona. Bardzo wrażliwa. Przypominała mi wątłą brzózkę targaną przez wiatr. Była dziewczyną z klasą. Nigdy nikomu nie zazdrościła. Nie plotkowała.

Roztaczała natomiast wokół jakiś czar. Nie wiem, czy sprawiały to jej piękne oczy, a może głos? Bardzo o ten głos dbała, chroniła, otulając szyję szalem...

***

Masza Lejman (koleżanka Kaliny Jędrusik z krakowskiej szkoły teatralnej, aktorka teatru Wybrzeże w 1953 roku):

Do kamienicy pod nr. 72, gdzie dostaliśmy od teatru służbowe mieszkania, wchodziło się wtedy od Długiej, nie od podwórka. Kalina Mieszkała z Kicią Migulanką na drugim piętrze, ja piętro niżej. Ich mieszkanie to była dwa pokoje, z tym dużym - od frontu. Bardzo proste. Przecież przyjechaliśmy do Gdańska prosto ze szkoły teatralnej, grupa dwudziestolatków bez żadnego dobytku. Nie mieliśmy ani mebli, ani pieniędzy, by je kupić. Jakieś wypożyczyliśmy z teatru. Ale nas wtedy zachwyciło to miejsce. Gdańsk, ulica Długa, piękny widok z okna...

Przyjaźniłam się z Kaliną, choć oczywiście największa zażyłość istniała wtedy między Kaliną a Kicią. Kicia była, można powiedzieć, sługą i podnóżkiem Kaliny. Uwielbiała ją!

Kalina to był wamp. Na pewno nie była ani krucha, ani delikatna. Zawsze wiedziała, czego chce. Ale miała niewątpliwy urok. I niesłychany wprost talent. Miała też szczęście. Przynajmniej na początku.

Kalina i Dygat. Kochali koty. Mieli ich mnóstwo. Chyba byli szczęśliwi.

***

Ryszard Moskaluk (kolega Kaliny Jędrusik z krakowskiej szkoły teatralnej, aktor teatru Wybrzeże od 1958 roku):

Gdy Kalina zdała do szkoły teatralnej, miała 19 lat. Pamiętam jej ciemno - blond włosy... I rzęsy, które na portrecie autorstwa Lucyny Legut sięgały aż do połowy policzków. Jakby sztuczne, a najprawdziwsze na świecie. Niewysoka, zbudowana pięknie, choć nogi miała niezbyt zgrabne, za grube w kostkach.

Była aktorką charakterystyczną. Bardziej komediową, liryczną niż tragiczną. Podczas zajęć u Władysława Woźnika - słynnego aktora, mistrza Gustawa Holoubka - wszyscy musieli powiedzieć "Odę do młodości". Profesor Woźnik był bardzo surowy. Jeśli delikwent deklamował beznadziejnie, nie mógł tego znieść i natychmiast przerywał. W końcu przyszedł czas na Kalinę. Gdy zaczęła mówić "Odę", milczał. Milczał. Nie odezwał się aż do końca. Przetrzymał ją tym milczeniem zdrowo. Ale ona czuła, że mówi beznadziejnie. Podenerwowana, z wersu na wers szło jej coraz gorzej. A kiedy wreszcie skończyła, Woźnik wycedził "Ge-nia-lne!". Zakpił sobie z niej. Ale niebawem się zrehabilitowała. Jak pięknie mówiła choćby kwestię Tatiany z "Oniegina"!

Świetnie śpiewała i była z nas w tym najlepsza! Podczas jednego z wieczorków satyrycznych, które organizowaliśmy na uczelni zaśpiewała arię... Jontka (!) z "Halki". Nigdy tego nie zapomnę.

Z Kicią Migulanką zaprzyjaźniła się już w czasie studiów. Wydawać by się mogło, że będzie to przyjaźń aż po grób, ale Kalina poznała Dygata...

A propos grobu. Kicia z Kaliną wciąż wszędzie się spóźniały. Codziennie, na każde zajęcia. Na uczelni tworzyliśmy wtedy gazetkę ścienną. Wywieszaliśmy na niej różne śmieszne wierszyki i rysunki. Któregoś dnia pojawiło się tam i pewne epitafium: Tu leży Kalina J. Zawsze uśmiechnięta, wesoła i miła. Przechodniu, wybacz jej, że się na swój pogrzeb spóźniła.

Po studiach widzieliśmy się jeszcze kilka razy. Jedno z tych spotkań miało miejsce w Sopocie w latach 60. Tu wtedy mieszkałem. Kalina przyjechała nad morze, na urlop jesienny, zatrzymała się w dawnym Domu Aktora, obecnym Zaiksie. Był deszczowy, ponury dzień. Ja właśnie wybierałem się do kina. Grali "Żonę dla Australijczyka". Po drodze wstąpiłem do Spatifu. A w Spatifie siedzi Kalina! Sama. Mówi, że też chce tę "Żonę" zobaczyć... Przyłączył się do nas jeszcze jeden kolega, no i poszliśmy. Do rozpoczęcia seansu mieliśmy jeszcze parę minut. Czekaliśmy w holu. Kalina nie umalowana, była ubrana w cienką kurteczkę, na bosych stopach miała klapki. Przyznam, niezbyt efektownie wyglądała. Niedaleko stały dwie nastolatki. Jedna rzekła do drugiej: Zobacz, to chyba Kalina Jędrusik! A ta druga na to: Co ty! Za stara!

Pamiętam, że wyznała mi wówczas, że bardzo chce schudnąć. Wymyśliła sobie niezły sposób na to odchudzanie, bo poleciła mi kupić... kilo węgorzy.

- Uwielbiam węgorze! - zachwycała się. - Kiedyś, gdy mieszkałam w Sopocie, zawsze je kupowałam! Czy dziś też można je gdzieś dostać?

Następnego dnia, był wtorek, na targu kupiłem jej to, czego chciała. Zabrała je do Warszawy.

Byliśmy zaledwie na pierwszym roku, kiedy przyszedł do nas dyrektor ówczesnych teatrów krakowskich Bronisław Dąbrowski. Zaproponował nam, studentom, statystowanie w sztuce przygotowanej na Festiwal Sztuk Radzieckich i Rosyjskich "Lubow Jarowaja" Treniewa, który miał odbyć się w Warszawie. Zgłosiło się kilkanaście osób, głównie z pierwszego i drugiego roku. To było niezwykłe przedstawienie, bo wystąpili w nim najwspanialsi aktorzy: Opaliński, Mrożewski, Jaroszewska, Szymański, Fulde, Chaniecka, Kurnakowicz, Bogurska, Śląska, Mikołajska, Łomnicki... Cała masa prawdziwych indywidualności! Kalinie zaproponowano rólkę żebraczki. Pojawiała się pod koniec trzeciego aktu. Na scenie zainscenizowane bulwary, filary mostu. A pod tym mostem stała dziewczynka. Niewidoma. W chustce na głowie. Śpiewała piosenkę. Zapadał mrok, gasły światła...

Kiedy spadła kurtyna, była tylko długa cisza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji