Artykuły

Praca nad motywacją. Rozmowa z Wojtkiem Klemmem

Dziś odbędzie się premiera spektaklu " Kronika zapowiedzianej śmierci" według powieści Gabriela Garcii Marqueza. To drugie podejście do tego przedstawienia -jak pisaliśmy wcześniej w ubiegły piątek, na dzień przed zaplanowaną premierą Maciej Nowak, dyrektor teatru Wybrzeże, odwołał przedstawienie

MIRELLA WĄSIEWICZ: Czym było spowodowane odwołanie premiery?

WOJTEK KLEMM: Premiera nie została odwołana, a jedynie przesunięta. Wspólnie z dyrektorem Maciejem Nowakiem uznaliśmy, że spektakl nie jest jeszcze gotowy i wymaga kilku dodatkowych dni pracy.

Przekładanie zapowiadanego terminu to mało komfortowa sytuacja dla reżysera. Jak Pan przyjął decyzję Macieja Nowaka?

- Pozytywnie, bo dzięki temu zyskałem więcej czasu na przygotowanie spektaklu.

Pomysł na to przedstawienie nie należy do najłatwiejszych w realizacji, wymaga czasu i dopracowania wszystkich detali. Najważniejszy jest przecież efekt artystyczny.

Jak Pan wykorzystał ten czas? Co się zmieniło w spektaklu?

- Pracowaliśmy głównie nad doprecyzowaniem motywacji aktorskich, dzięki czemu - mam nadzieję - przedstawienie stało się intensywniejsze, gęstsze, mocniejsze w wyrazie.

W "Kronice zapowiedzianej śmierci" stawia Pan dosyć ostrą diagnozę polskiej mentalności, polityki i podejścia do wiary.

- Nie gonię za ekscesami, nie wychodzę z założenia, żeby komuś napluć w zupę.

Moją intencją naprawdę nie jest kogokolwiek obrażać ani pouczać. Podejmuję próbę sformułowania myśli i postawienia kilku pytań. Opowiadam o tym, co się dzieje we współczesnej Polsce. To nasza rzeczywistość jest bulwersująca.

Co Pana w niej bulwersuje?

- Przyglądam się dzisiejszej Polsce z dystansu. Jestem jak najbardziej stąd, mówię tym językiem, ale mieszkam gdzie indziej. Ten dystans pozwala wiele zobaczyć. Przyglądam się polskiej polityce, słucham polityków LPR i ciarki mnie przechodzą. Mam wrażenie, że nikt nie rozpoznaje jak wielkie niebezpieczeństwo, jest w tym, co oni mówią, i w jaki sposób to mówią. Ukrywają się pod płaszczykiem wartości patriotycznych i chrześcijańskich. W imię tych uzurpowanych wartości próbują zabierać innym prawo wypowiedzi, wysyłać mniejszości seksualne na leczenie albo cenzurować sztukę. Trudno nie dostrzec tu analogii do mechanizmów raczkującego faszyzmu, kiedy zaczynano dzielić ludzi na lepszych i gorszych, organizować wystawy sztuki zdegenerowanej i sztuki zdrowej.

Nie obawia się Pan, że włączenie do przedstawienia przemówień Romana Giertycha i Andrzeja Leppera zaowocuje doraźną sensacją i przesłoni sens spektaklu?

- Włączyłem do przedstawienia te wypowiedzi, ale nie ujawniam ich pochodzenia. Dopiero, kiedy pojawiają się w abstrakcie scenicznym, wyrwane z konkretnego politycznego kontekstu, wyraźnie widać, jak potwornie są niebezpieczne. Zwłaszcza kiedy wygłasza się pod hasłami patriotyzmu, obrony narodowych czy religijnych wartości. Zresztą budowa spektaklu jest wielowątkowa. W sztuce Lindemanna społeczność pewnego miasteczka popełnia mord na niewinnej osobie, ponieważ wmówiono jej, że to sprawa obrony honoru. Zastanawiamy się, dlaczego miasteczko teoretycznie chce przeciwdziałać zbrodni, ale w końcu nic w tym celu nie robi. Przyglądamy się każdej z postaci, analizujemy, dlaczego żadna z nich nie widzi albo nie chce zobaczyć, że ktoś zostanie zabity.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji