Artykuły

Bez węgorzy i głowy konia

- Postanowiłem się skupić tylko na pierwszej i drugiej części "Blaszanego bębenka" i zrezygnować z trzeciej, dziejącej się w Düsseldorfie. Mieszkałem tam i nie cierpię tego miasta. Poza tym ta część jest najmniej interesująca z "gdańskiego" punktu widzenia - mówi reżyser ADAM NALEPA przed prapremierą "Blaszanego bębenka" w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku.

Widowisko na podstawie najgłośniejszej powieści Güntera Grassa powstało w ramach gdańskich obchodów 80. urodzin noblisty (budynek teatru Wybrzeże pojawia się - jeszcze jako Teatr Miejski - na kartach powieści). Spektakl będzie pierwszą sceniczną adaptacją tego dzieła na świecie. Reżyseruje je pracujący dotąd w Niemczech, a urodzony w Polsce Adam Nalepa [na zdjęciu].

Oskara zagra młody aktor Paweł Tomaszewski (widzowie tegorocznego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni mogli go zobaczyć w obrazie "Środa, czwartek rano"). Poza nim w widowisku zagrają m.in.: Dorota Kolak, Krystyna Łubieńska, Grzegorz Gzyl i Ryszard Ronczewski.

Rozmowa z Adamem Nalepą, reżyserem "Blaszanego bębenka" w teatrze Wybrzeże w Gdańsku:

Kiedy po raz pierwszy przeczytałeś "Blaszany bębenek"?

- Jak miałem 14 lat.

Po polsku czy niemiecku?

- Po niemiecku. Wjechałem z Polski mając 11 lat. Zacząłem się już wtedy interesować "dorosłą" literaturą, czytałem Hermanna Hessego czy Samuela Becketta. Chciałem chyba każdemu udowodnić, że radzę sobie na tyle z niemieckim, żeby to wszystko zrozumieć. Jednak z pierwszej lektury "Blaszanego bębenka" niewiele dziś pamiętam. Oczywiście w tym roku czytałem powieść już wielokrotnie.

Co twoim zdaniem jest w powieści Grassa najważniejsze, co będziesz próbował pokazać w spektaklu?

- Ta powieść jest już klasyką, ma prawie pól wieku. Najważniejsze wydaje mi się to, co zostało z "Blaszanego bębenka" dzisiaj. Wychowałem się w Niemczech, gdzie mamy bardziej niż w Polsce rozwiniętą kulturę "free time", mamy czas, pieniądze, możemy się świetnie bawić. Nie potrzebujemy odpowiedzialności ani rodzin. Bo po co? Stałe związki świetnie zastępują związki partnerskie na pewien czas. Ja sam nie myślę o ślubie ani o dzieciach, mam na to jeszcze czas. Taki sam syndrom Piotrusia Pana tkwi oczywiście w Oskarze. Nie rośnie, bo chce pozostać dzieckiem, nie ponosić odpowiedzialności, bawić się. To cecha typowa dla społeczeństw zachodnich, to samo dzieje się jednak też w Polsce.

Sporo problemów miałem z częścią drugą, opowiadającą o wojnie. Gdy zaczynałem ją pisać, poszedłem pod Pocztę Polską posiedzieć na ławce i poszukać natchnienia. Był kwiecień, widziałem przechodzących pijaczków, którzy pili tam wódkę, jakaś babcia wyprowadzała psa, który się załatwił pod tablicą pamiątkową, turyści robili sobie zdjęcia pod pomnikiem... I tak się zastanawiałem, czy o tym właśnie nie opowiedzieć: jak obchodzimy się z naszą historią, z naszą polskością. Przecież dziś historią "robi" się całe kampanie wyborcze. Jacy są dziś ówcześni mordercy? Wtedy to byli przecież chłopcy, teraz mają po 80 lat. Jak, z drugiej strony, w Polsce mówi się o weteranach? Czy jeszcze w ogóle kogoś te wydarzenia obchodzą? Mam nadzieję, że te pytania w spektaklu będą widoczne.

Głównym problemem przy scenicznej adaptacji powieści jest chyba ogromna ilość wydarzeń, z których trzeba wybrać najważniejsze?

- To prawda. Postanowiłem się skupić tylko na pierwszej i drugiej części "Blaszanego bębenka" i zrezygnować z trzeciej, dziejącej się w Düsseldorfie. Mieszkałem tam i nie cierpię tego miasta (śmiech). Poza tym ta część jest najmniej interesująca z "gdańskiego" punktu widzenia. Zatem już na początku pisania scenariusza wypadło mi kilkaset stron. Jak czegoś nie możemy zrobić w teatrze, to nie robimy. Gdyby u mnie w spektaklu ktoś latał, to bym mu zrobił podwój nie grube liny, aby każdy je widział, a nie podwieszał aktora na cieniutkiej, sprowadzanej z Australii lince. To w minimalizmie jest metoda na powieść Grassa, jest w nim większa prawda niż gdybyśmy próbowali na scenę wnosić prawdziwą głowę konia.

W "Blaszanym bębenku" jest mnóstwo pięknych scen i ciekawych, choć epizodycznych bohaterów. Musiałem jednak dużo z tego powykreślać i pociąć. Skupiłem się na paru postaciach: rodzinie Oskara i jego sąsiadach. Staram się jednak niektóre historią w powieści przypisane innym bohaterom, opowiadać przez nich.

Co robisz, aby uwolnić się od wizji "Blaszanego bębenka" z filmu Volkera Schlöndorffa?

- Ostatnio obejrzałem film parę miesięcy temu. Oczywiście po raz kolejny. W trakcie rozmów ze znajomymi zdałem sobie sprawę, jak mocno ten film wbił się w świadomość Niemców i Polaków. W kółko słyszę pytania w stylu: "Jak zrobisz scenę z węgorzami?", "Kto wam zagra Daniela Olbrychskiego?". Mój spektakl nie będzie "Blaszanym bębenkiem" Schlöndorffa. Staram się nie oszukiwać widza, nie chcę go zwodzić teatralnymi

Rozmawiał Mirosław Baran, Gdańsk

ADAM NALEPA urodził się w Chorzowie, od 26 lat mieszka w Niemczech. Jest absolwentem teatrologii, filmografii i historii starożytnej Uniwersytetu Ruhry w Bochum. Przygotował w Niemczech kilka spektakli, współpracował m.in. z Düsseldorfer Schauspielhaus, był też asystentem Mikołaja Grabowskiego i Jana Klaty przy ich niemieckojęzycznych realizacjach. W gdańskim teatrze Wybrzeże reżyseruje "Blaszany bębenek" we własnej adaptacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji