Artykuły

Verdi też popełniał błędy

"Stiffelio" w reż. Pawła Szkotaka w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Wybierając "Stiffelia" na inaugurację VII Dni Verdiego, Teatr Wielki w Poznaniu najwyraźniej chciał udowodnić, że genialny Włoch pozostawił po sobie nie tylko diamenty, ale i ich podróbki.

Świat zapewne ma rację, że nie interesuje się zbytnio "Stiffeliem", mimo że powstał on w okresie, gdy Verdi był w świetnej formie: tuż po nim skomponował jedno ze swych arcydzieł - "Rigoletto". Potwierdza to i polska premiera, choć przygotowana w Poznaniu przez prawdziwego artystę teatru Pawła Szkotaka.

On wie, jak nowoczesność połączyć z tradycją. W swym spektaklu subtelnie zaznacza, że akcja dzieje się w czasach Verdiego, ale próbuje nadać jej walor uniwersalny. Ładnie też komponuje poszczególne obrazy realizm łącząc z poetycką metaforą. Poznański "Stiffelio" jest efektowny wizualnie także dzięki pomysłowej, choć prostej scenografii i tylko mu brak prawdy oraz życia.

To wszakże jest już wina Verdiego i to niejako kompozytora, ale człowieka teatru. Od strony czysto muzycznej obdarzył on tę operę dawką pięknych melodii oraz zróżnicowanych scen chóralnych. Wszystko jednak podszyte jest fałszem, bo Verdi wyraźnie męczy się w swych

staraniach, by zrozumieć pobudki kierujące bohaterem - niemieckim pastorem Stiffeliem, który postanawia wybaczyć żonie grzech zdrady.

Verdi, syn praczki i sklepikarza, miał naturę włoskiego chłopa, w życiu kierującego się prawami natury i porywami serca. Dlatego mężczyźni w jego operach bywają gwałtowni, w dekalogu ich życiowych norm jest zemsta, po jej dokonaniu gotowi są oni ponieść karę i odbyć pokutę. Muzyka Verdiego kipi zatem emocjami, tak jest i w "Stiffeliu", co w żaden sposób nie przystaje do surowej atmosfery domu pobożnego pastora, który umie stłumić w sobie własną dumę, a przede wszystkim potrafi przebaczać. Powierzyć taki temat Verdiemu, to tak jak zmusić Bergmana do nakręcenia "Ojca chrzestnego". Efekt zapewne byłby podobny.

Na niewiele więc zdały się wysiłki Teatru Wielkiego w Poznaniu, by ożywić "Stiffelia", mimo że przedstawienie przygotowano starannie. W grze orkiestry słychać efekty pracy Eraldo Saimieriego, który drugi sezon pełni funkcję dyrektora muzycznego tej sceny. Wyrównany był tercet głównych bohaterów: Sylwester Kostecki (Stiffelio), którego głos po latach nabrał szlachetności, Monika Mych (lina, jego żona) oraz Adam Szerszeń (jej ojciec).

W przypadku jednak takiej opery staranne do niej podejście to stanowczo za mało. "Stiffelio" bywał grywany w świecie, ale wyłącznie z udziałem najwybitniejszych śpiewaków, takich jak Jose Carreras czy Placido Domingo w tytułowej roli. Tylko tej klasy artyści potrafią tchnąć życie w bohaterów, odkryć niuanse uczuć, ukazać półcienie jednowymiarowych postaci. Przyzwoite odśpiewanie przypisanych im nut - tak jak zrobiła to Monika Mych - jedynie podkreśla wady całego dzieła.

VII Poznańskie Dni Verdiego potrwają do 10 listopada. W Teatrze Wielkim będzie można obejrzeć inscenizacje dziesięciu oper tego kompozytora, ponadto dwie z nich zostaną wykonane w wersji koncertowej. Odbędzie się też specjalny wieczór "Luciano Pavarotti in memoriam".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji