Artykuły

Wyzwolenie, ale od czego?

Konrad nie jest w stanie rozprawić się z upiorami romantycznej przeszłości Polski. Nie udało się także uwspółcześnienie Konrada, bo cóż w sprawie polskiej może robotnik powracający z zarobkowej banicji - o "Wyzwoleniu - próbach" w reż. studentów Wydziału Reżyserii Akademii Teatralnej w Warszawie: Adama Wojtyszki, Weroniki Szczawińskiej i Wawrzyńca Kostrzewskiego w Teatrze Polskim w Warszawie pisze Maciej Stadtműller z Nowej Siły Krytycznej.

Konrad z przedstawienia w warszawskim Teatrze Polskim jest przybyszem dość specyficznym. Nie przybywa do nas z Mickiewiczowskich "Dziadów", z całej romantycznej tradycji, ale z bliższego chyba nam, współczesnym, miejsca. Ubrany w zniszczony kombinezon, wygląda jakby zszedł właśnie z rusztowania na budowie gdzieś w Wielkiej Brytanii czy Skandynawii. Pojawia się w pustym teatrze. Nie tylko na pustej scenie, ale także przy pustych fotelach na widowni. Ma stać się reżyserem, animatorem nowej myśli, nowej Polski. Pragnie tworzyć i działać, ale napotyka nie tyle opór, co bierność. W przestrzeni pustej sceny pojawiają się wciąż nowe postacie, które coś mówią, stare wracają, aby powtórzyć tę samą co przed chwilą kwestię. W takich warunkach Konrad nie ma szans na wyzwolenie, nie ma też szans na przebicie się ze swoją wizją. Zastanawiające jest także, z czego ma się wyzwolić współczesny Konrad?

Spektakl został wyreżyserowany przez troje studentów Wydziału Reżyserii Akademii Teatralnej w Warszawie: Adama Wojtyszkę, Weronikę Szczawińską i Wawrzyńca Kostrzewskiego. Każdy był odpowiedzialny za jeden akt dramatu. Reżyserzy zrezygnowali z całego dobrodziejstwa teatralnej machiny. Nie ma kolorowych świateł czy dekoracji. Nie ma też, tak ważnej dla recepcji "Wyzwolenia" symboliki romantyczno-narodowościowej. Taki zabieg inscenizacyjny sprzyjałby odbiorowi słowa, niestety ginie ono w zamieszaniu, jakie panuje na scenie. Żadna z postaci nie wyróżnia się na tle innych, nie ma tu przewodnika, frontmena, wszyscy stanowią tło niby dla Konrada, który niestety wtapia się w tłum aktorów i staje się zupełnie niewidoczny. Można to tłumaczyć próbą celowej dezinformacji widza. Wprowadzenia w psychikę Konrada, który czuje się zagubiony w otaczającym go świecie. Być może to jest właśnie klucz do zrozumienia całego spektaklu. Jednak widz nie dostaje żądnego rozwiązania tej zagmatwanej sytuacji. Dzisiejszy Konrad ginie gdzieś w tłumie, który go nie słyszy, a często nie chce go słyszeć. Po obejrzeniu przedstawienia nie wiadomo, o co walczył Konrad przez ostatnie dwie godziny. Nie wiadomo, czego chcieli jego przeciwnicy. Nie wiadomo kim był Konrad.

Zastanawiająca jest potrzeba wystawienia tekstu Wyspiańskiego w dzisiejszych czasach. Wydaje się, że jedynym pretekstem jest rok Wyspiańskiego. Czy naprawdę aż tak żywa jest w młodych ludziach tradycja romantyczna? Chyba nie, szczególnie że przedstawienie zostało odarte z romantycznych odniesień, a pozostawiona została jego młodopolska, trudna dla dzisiejszego odbiorcy forma, która w trakcie gdzieś się gubi. Gubi się też zamysł Wyspiańskiego, aby w ostatnim akcie Konrad pogrzebał romantyczne ideały zatrzaskując wejście do krypty z grobami królewskimi na Wawelu. W drugim akcie dodano fragment kroniki filmowej pokazujący fragment filmu z samospalenia Ryszarda Siwca na Stadionie Dziesięciolecia w 1968 roku. Czyżby reżyserka Weronika Szczawińska, szukała analogii? Jeśli tak, to nie są jasne. Podobnie dzieje się w akcie trzecim, gdzie maski, znaczące coś w 1903 roku, dzisiaj już nie znaczą nic. Są tylko postaciami, z którymi rozmawia Konrad. Ich idee, pomysły na Polskę są zupełnie nieaktualne. Na tym traci całe przedstawienie, ale nie tylko. Widz też traci. Dwie godziny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji