Artykuły

Gombr w spa

"Operetka" w reż. Michała Zadary w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Musical o wykształciuchach, celebrytach i sekciarzach? I to na podstawie Gombrowicza przy absolutnej wierności wobec tekstu? Michał Zadara zdecydował się na taki eksperyment, tworząc widowisko zaskakujące, szalone i - jak to u niego - szkicowe

Michał Zadara od dawna nie wystawia już sztuk, nie inscenizuje, nie produkuje spektakli. Nie robi teatru. Michał Zadara bada, eksperymentuje, "rozpatruje pod względem". Kilkanaście teatrów w całej Polsce zamienił w laboratorium do testowania form artystycznych. Sprawdza, czy to one się zestarzały, czy zmieniła się nasza wrażliwość? Co w dzisiejszym świecie może je zastąpić? Jaki mają wpływ na współczesność oraz czym są dziś wartości i problemy, do których się odnosiły?

Biorąc się we Wrocławiu za Gombrowiczowską "Operetkę" (1958), zainteresował się trzema kwestiami: a) czym jest dziś operetka, staroświeckie mamidło pokazujące w różowym świetle życie wyższych sfer, b) czym są te wyższe sfery, c) czym jest fantazjujący na ich temat motłoch?

Operetkę mamy dziś wszędzie. W galach piosenki biesiadnej i kolorowych pismach publikujących zdjęcia z imprez "VIP only". W teleturniejach z gwiazdami, w katalogach wycieczkowych, w reklamach. Tam gromadzą się dziś iluzje oparte na najprostszych skojarzeniach i instynktach. Arystokratyczny świat Hrabiego Charmanta (Arkadiusz Brykalski), Barona Firuleta (Krzysztof Boczkowski) i księstwa Himalaj (Ewa Klaniecka i Ryszard Klaniecki) reżyser umieścił więc w Himalajach. Albo raczej w wykreowanej marketingowo fantazji. Konkretna nazwa pasma górskiego nie gra roli. Jadąc w Tatry czy Alpy, nie spodziewamy się przecież prawdziwych Tatr czy Alp, ale obrazka z ulotki, tła do zdjęć. Na tle olbrzymiej fototapety z motywami górskimi Zadara umieścił więc luksusowe spa z tarasem słonecznym dla narciarzy i wagonikami kolejki górskiej. I w tej groteskowej scenerii uruchomił musical, przy którym "Żółta łódź podwodna" wydaje się dziełem poważnym i nudnawym. Wszystko jest kiczowate, ujęte w nawias, kolorowe i migotliwe. Ukryta w głębi sceny orkiestra wygrywa tzw. każdą melodię, czyli opartą na kilku taktach bazę, która powtarza się we wszystkich popowych hitach. Wśród wyśpiewujących irytujące kawałki arystokratów-narciarzy kręcą się lokaje. Są to jednak nie chłopcy w liberiach, ale "polscy hydraulicy" z plakatów i z fantazji zblazowanych Europejek. W przeciwieństwie do rozpłaszczonych na leżakach "panów" są niemi i aktywni. Wprowadzają na scenie zabawny rozgardiasz, poprawiając mikrofony, przenosząc kable, czołgając się i biegając w poszukiwaniu usterek do naprawienia lub do spowodowania.

Ale usterka tkwi przede wszystkim w założeniu spektaklu. Zmieniając wszystko w śpiewogrę, oddając Gombrowicza kiczowatym melodyjkom, a jednocześnie zaprzysięgając wierność tekstowi, reżyser rozwlekł spektakl niemiłosiernie. Solowe popisy i śpiewy grupowe przeplatane ze scenami niekończącej się kotłowaniny wszystkich ze wszystkimi są przewrotne, intensywne, ale nieznośnie nużące. Zadara próbuje kontrapunktować je mocnymi akcentami. Mamy więc motyw faszystowski. Arystokraci prezentujący nową modę na pokazie Mistrza Fiora (Cezary Studniak) występują w mundurach ze swastykami. Czyżby nawiązanie do zabaw wszechpolaków? Mamy i rewolucję. Dochodzi do niej oczywiście po ujawnieniu taśm prawdy. Rozmowa Profesora (Michał Juzoń) i Józka vel Hufnagla (Rafał Kronenberger), planujących w łaźni zamach stanu, zostaje nagrana i wyświetlona rozentuzjazmowanym lokajom. Chłopcy tracą zaufanie do skompromitowanych elit, wykształciuchów i oligarchów i dają się powieść do walki.

W czasie rewolucji szwy tego świata "pret-a-porter" zaczynają wyłazić na wierzch. Wygląda to tak, jakby kilka zdjęć z katalogu wycieczkowego zaczęło się ze sobą mieszać, jakby otworzyły się kanały między rzeczywistością a matriksem, a scenografia studia telewizyjnego zawaliła się w godzinach największej oglądalności. Na zimową makietę spada więc z góry pustynia (dosłownie!), arystokraci tracą ludzki głos, góry zmieniają się w bukiety fajerwerków.

Co to za rzeczywistość? Impreza integracyjna dla pracowników korporacji? Event dla celebrytów? Działaczy partyjnych? Naiwnych werbowanych do sekty? Na to ostatnie wskazują przebrania Firuleta i Charmanta, którzy w finale pojawiają się w strojach naganiaczy z Nowego Kościoła. W spodenkach w kant, w białych koszulach z identyfikatorami intonują pieśń o motylku, która ukoi, rozpogodzi i rozkołysze salę niczym "Szła dzieweczka".

Zadara pokazał makabrycznie śmieszną wizję społeczeństwa, którego elity są liche, ale odejście od nich kończy się w ramionach sekciarzy, populistów i manipulatorów. Zmarginalizował przy tym całkowicie motyw Albertynki cud-dziewczynki (Ewelina Adamska). U Gombrowicza jej prowokacyjne żądanie nagości było osią akcji i świetnym komentarzem do panującego wokół niej przesytu, nadmiaru. Nadmiaru pomysłów u Zadary nie wspomaga, niestety, nic.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji