Artykuły

Jestem twarda sztuka

- Od czasu do czasu pojawia się taki paskudny lęk, że być może wdrapałam się na zawodowy szczyt i teraz czeka mnie tylko zjazd. Sukces wywiera presję, to oczywiste - mówi DANUTA STENKA, warszawska aktorka.

Ma 46 lat. Wspaniałe role w dorobku i przede wszystkim jasną wizję własnego miejsca. W aktorstwie i w życiu.

NIE MAM ZŁUDZEN

Coraz rzadziej zdarza mi się dobrze wyglądać. Mam 46 lat, a nie 35. Chociaż pewnie chciałabym, żeby mi tyle dawano.

Lubię siebie, ale niekoniecznie... w lustrze. Mieszkam z teściami, mają już swoje lata, pomagają nam, ale sami też wymagają opieki. Takie jest prawdziwe życie. Cieszę się, że moje dzieci dorastają z dziadkami. Niech się uczą, że świat nie wygląda jak w kolorowych magazynach. Drażni mnie ta medialna pogoń za młodością, "ulepszanie" zdjęć, odejmowanie sobie lat w wywiadach. Sami robimy sobie krzywdę. Po przekroczeniu pewnego wieku stajemy się niezauważalni, bezużyteczni. Szkoda, bo kiedyś starość kojarzono z mądrością.

DOPIERO NIEDAWNO ODWAŻYŁAM SIĘ

Od czasu do czasu pojawia się taki paskudny lęk, że być może wdrapałam się na zawodowy szczyt i teraz czeka mnie tylko zjazd. Sukces wywiera presję, to oczywiste. Zdarza się, że ktoś angażuje mnie do jakiegoś projektu i liczy, że dokonam cudów. Nie mam czarodziejskiej różdżki, jestem tylko aktorką. Dlatego takie oczekiwania przerastają mnie i przerażają. Jeszcze do niedawna nie miałam odwagi, żeby zaproponować na scenie czy planie swoje pomysły. Milczałam, wracałam do domu i płakałam. Jak w szkole na lekcjach matematyki. Wiedziałam, jak trzeba rozwiązać zadanie, ale bałam się zgłosić do odpowiedzi.

Przełomem w takim myśleniu była tytułowa rola w "Fedrze" Racine'a, którą pod koniec ubiegłego roku w Narodowym reżyserowała Maja Kleczewska. Coś się we mnie odblokowało, zaczęłam ufać sobie i uwierzyłam, że to, czym się mogę podzielić, ma wartość. Przestałam drobiazgowo analizować, zastanawiać się, czy zostanę zaakceptowana. Od tej pory walczę. Nie tylko z rolą - to już dawno umiałam. Walczę z reżyserami, kolegami aktorami. Mówię to, co myślę. Wierzę, że pracując w ten sposób, pomagamy sobie wzajemnie. Pewnie dzięki temu tworzymy lepszą jakość. Nie znoszę też podejścia w rodzaju: "Mam tu swoją rólkę i sama ją sobie obrobię. Jak chcecie, to się dostosujcie, bo ja i tak nie ustąpię na krok".

I NIE ZA WSZELKĄ CENĘ

Nigdy nie zabiegałam o propozycje. Jeśli tylko wyczuję choćby ślad wątpliwości ze strony reżysera, czy dowiem się, że ktoś kogoś zmuszał do obsadzenia mnie, natychmiast się wycofuję. Wiem, co mówię, bo znalazłam się już w takich sytuacjach. Kocham swój zawód, chcę go wykonywać, ale nie za wszelką cenę. Nie chodzę też na castingi, bo nie widzę większego sensu grania emocjonalnych scen z cywilem, który zza kamery martwym głosem odczytuje kwestie partnera z kartki.

Nie zastanawiam się, czy przez takie podejście ominęły mnie jakieś ciekawe role. Czas aktorce nie sprzyja, chociaż akurat ja najwięcej propozycji dostałam po czterdziestce. Ale kto wie, co będzie za trzy, cztery lata? Im jestem starsza, tym gorszym towarem się staję. Cóż z tego, że więcej umiem, skoro opakowanie już nie takie atrakcyjne jak dawniej? Czy komuś będzie się chciało zajrzeć do środka?

MAM MĄDRE I FAJNE CÓRKI

Wczoraj wróciłam po trzech tygodniach spędzonych w Zakopanemna planie nowej komedii romantycznej. Pracuję intensywnie i to maswoją cenę. Nie mogę być wszędzie jednocześnie. Szkoda mi, że tak mało mnie w domu. Dziewczynki teraz szybko rosną, zmieniają się. Paulinka ma prawie 15 lat, właśnie poszła do trzeciej klasy gimnazjum, Wiktoria skończyła 9 lat, jest w czwartej klasie. Dzisiaj zauważyłam, że to już panienka. Żal mi, że nie zdążyłam nacieszyć się jej dzieciństwem. Nie chodzę na wywiadówki, rzadko zaglądam do ich zeszytów. Nie odwożę do szkoły, nie gotuję obiadów. Najważniejsze, że nie straciłam z dzieciakami kontaktu, że nadal mamy sobie wiele do powiedzenia.

PAMIĘTAM UPOKORZENIA

Wielu rzeczy się wstydzę. Popełniam błędy, bywa, że zachowuję się beznadziejnie, powiem coś głupiego. Ale myślę, mam nadzieję, że ciągle jestem tym samym człowiekiem. Nie gwiazdą z Warszawy, tylko Danką Stenką. Irytuję się, gdy widzę, zwłaszcza w filmie, jak niektórzy obrastają w piórka, wykorzystują swoją pozycję.

Dobrze pamiętam czasy, jak mnie kiedyś upokorzono. Pewna ważna pani zmieszała mnie z błotem, dając do zrozumienia, że jestem nikim. Kilka lat później, w Warszawie, gdy moje nazwisko nie było już anonimowe, weszłam do jej gabinetu i ona prawie nosiła mnie na rękach. Dlatego teraz, gdy dostaję nagrody, jestem chwalona, słyszę komplementy, pamiętam, że tak niedawno stałam po drugiej stronie.

WIEM, SKĄD PRZYSZŁAM

Wychowałam się w maleńkim Gowidlinie na Kaszubach. I chociaż dawno stamtąd wyjechałam, mieszkałam w Gdańsku, Szczecinie, Poznaniu, a od szesnastu lat żyję i pracuję w Warszawie, to w głębi duszy wiem, że jestem Kaszubką. Był czas, że chciałam swoje pochodzenie ukryć, uważałam, że mi przeszkadza, jest kulą u nogi.. Podczas egzaminów do studium aktorskiego przy teatrze Wybrzeże w Gdańsku usłyszałam, jak ktoś powiedział o mnie: "Dobrze poszło tej dziewczynie z zadupia w bordowej marynarce". Oj, jak mnie te słowa dotknęły. Wstydziłam się, że gorzej się ubieram, że nie chodziłam do kina, do teatru, nie przeczytałam tylu książek. Z lęku, ze strachu próbowałam dopasować się do świata, w którym się znalazłam. Aż w końcu uświadomiłam sobie, że tak jak nie da się zbudować zamku

na piasku, tak nie można odciąć się od korzeni. Dlatego kiedy mówię o sobie: "Prosta dziewczyna z Gowidlina", nie znaczy, że się kryguję i gram zwyczajną kobietę. Moje życie, owszem, nie jest zwyczajne, ale ja jestem. Chodzi o to, że nie postępuję wbrew sobie. Przyznaję, być może wielu rzeczy nigdy nie uda mi się nadrobić. Kiedy to zrozumiałam, pogodziłam się z tym i czuję, że mocno stoję na nogach. Nie chodzę na castingi, bo nie widzę większego sensu grania emocjonalnych scen z cywilem, który zza kamery martwym głosem odczytuje kwestie partnera z kartki.

Jestem niespokojnym duchem, mam kochliwą naturę. Ulegam fascynacjom. Światem, ludźmi. Ale znam też granice, których przekraczać nie warto. Mąż pozwala mi żyć po swojemu, nie trzyma na smyczy. Dlatego sama się na niej trzymam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji