Artykuły

Teatr może być nawet na dworcu

Fala remontów przetoczyła się przez nasze teatry. Jednak na ich drzwiach zamiast "Zamknięte" przeczytamy raczej: "Z powodu remontu teatr czynny w innym miejscu: na dworcu, obok kręgielni lub w byłej kopalni" - pisze Aleksandra Czapla-Oslislo w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Grać czy nie grać? Oto jest pytanie, gdy teatralne sceny zajmują ludzie w kaskach, rusztowania i materiały budowlane. Renowacja sceny, która co jakiś czas dotyka prawie każdy teatr w regionie, ma dwojakie skutki: zespół opuszcza siedzibę i wyrusza w miasto, z drugiej zaś strony kwitną projekty kameralne. Wystarczy wspomnieć dwie niedawne premiery: "Intercity" [na zdjęciu] Teatru Polskiego w Bielsku-Białej i "Mój boski rozwód" Teatru Nowego w Zabrzu.

Na widowni zabytkowego teatru z 1890 roku bielszczanie zasiądą najwcześniej wiosną, ale nie zmienia to faktu, że na sztuki chadzają regularnie. - Idea wyjścia w miasto przyświecała mi od dawna. Graliśmy już m.in. w kawiarni, teraz na dworcu PKP. Remont przyczynia się do tego, że można m.in. wyjść naprzeciw nowym widzom. Przykładowo, "Mayday" gramy teraz w klubie Klimat w Galerii Sfera, gdzie na co dzień ludzie przychodzą na kręgle czy do dyskoteki. Oglądają nas tam ci, którzy nigdy wcześniej do nas niej trafili. Mam nadzieję, że odwiedzą nas po remoncie - mówi Robert Talarczyk, dyrektor Teatru Polskiego.

W Bielsku warto teraz wsiąść do pociągu byle jakiego i w towarzystwie Roberta Talarczyka i Igora Seby wyruszyć w świat spektaklu "Intercity" granego w... holu dworca PKP. Okazuje się, że bez wielkiej przestrzeni, efektów i kanonu literatury też można wzruszyć. "Intercity" to sentymentalna, pełna ciepła i napisana z poczuciem humoru sztuka. To także przykład na to, że teatr cudownie ma się na walizkach, z chwiejną, rozkładaną dekoracją i zaledwie kilkoma rekwizytami. Chwilami widz ma wrażenie, że to nie sztucznie zaaranżowana rozmowa między Polakiem a Słowakiem, a dialog najwierniej przepisany z podróży kolejowej, zasłyszany między Warszawą a Pragą.

Z remontem borykali się także teatromani z Zabrza. W tym miesiącu widzowie wrócą już na swoje miejsca i zasiądą pod odnowionym sklepieniem i wśród nowych elementów wystroju. Tym niemniej pierwsza premiera sezonu odbyła się poza siedzibą, ponieważ brak w Zabrzu sceny na projekty kameralne. Teatr stara się o przekształcenie na stałe gmachu przy ul. Mikulczyckiej, jednak to dopiero kwestia przyszłości. Dlatego, by nie rezygnować z kameralnych przedsięwzięć monodram "Mój boski rozwód" grany jest teraz w dawnej markowni kopalni Pstrowski.

W rolę Angeli - porzuconej przez męża 50-latki - wciela się Jolanta Niestrój-Malisz. Biorąc pod uwagę wartko i z przymrużeniem oka napisany potok słów, obelg, pretensji czy uwag o życiu i mężczyznach autorstwa Geraldine Aron, wieczór z towarzystwem Angeli powinien należeć do przyjemnych. Tymczasem w zabrzańskiej premierze, która zaczyna się dłużyć już od połowy, Niestrój-Malisz nie udało się rozbawić publiczności czymś więcej niż dowcipem wynikającym z błyskotliwych słów autorki. Mistrzynią w tego rodzaju sztukach pozostanie chyba już na zawsze Krystyna Janda - wystarczy wspomnieć, o tym, jak potrafi bez słowa ograć szpetny fioletowy płaszcz w nieśmiertelnej "Shirley Valentine". Tego, niestety, zabrakło zabrzańskiej Angeli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji