Artykuły

Genius Loci. Odsłona czwarta

"Podróż do wnętrza pokoju" w reż. Giovanny Castellanosa z Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie na Festiwalu Genius Loci w Nowej Hucie. Pisze Monika Kwaśniewska z Nowej Siły Krytycznej.

Krakowska publiczność miała szansę obejrzeć "Podróż do wnętrza pokoju" Michała Walczaka oraz "W.B" na podstawie "Przebudzania się wiosny" Franka Wedekida z Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie. Podejrzewam, że większość z przybyłych na spektakle widzów po raz pierwszy zetknie się z estetyką tego teatru - oddalonego od Krakowa mnóstwem kilometrów, a nie na tyle popularnego, by jechać tam specjalnie na jedną z licznych premier.

Bohaterem pierwszego z prezentowanych spektakli jest trzydziestokilkulatek Skóra (Grzegorz Gromek), który skończywszy studia, próbuje ułożyć sobie życie. Wynajmuje więc kawalerkę, w której chce zamieszkać ze swoją dziewczyną (Ewa Pałuska), szuka pierwszej w życiu pracy. Jednak bardzo szybko wszystkie jego marzenia rozbijają się o brutalną rzeczywistość. Samodzielne życie okazuje się dużo trudniejsze niż przypuszczał: Elka odchodzi do jego "najlepszego przyjaciela", nie udaje mu się dostać pracy, kawalerka jest obskurną ruderą. Słowem - wszystko zaczyna się walić. Do tego niepowodzenia znacznie przyczyniają się dwie dziwaczne postaci: Kurtyna (Agnieszka Grzybowska) i Judasz (Grzegorz Sowa), które za swój cel stawiają sobie "rozpierdolić Skórze żyćko".

Pojawienie się tych osobistości nie należących do świata realnego jest dla tego przedstawienia symptomatyczne, ponieważ olsztyński spektakl, mimo że ma ambicje opowiedzieć o ciemnych stronach współczesności wciąż balansuje między realizmem a fantastyką. Każdy element przedstawienia jest w pewnym sensie ambiwalentny - tak, że w pewnym momencie trudno orzec, co zdarza się naprawdę, a co stanowi wytwór wyobraźni Skóry. Świat wewnętrzny głównego bohatera rozrasta się bowiem mieszając elementy rzeczywiste z wyobrażonymi, a całość ujęta jest w ramy jawnie teatralne.

Widzowie usadzeni zostają po dwóch stronach sali, tak że akcja sceniczna dzieje się między nimi w przestrzeni schematycznie zarysowanego pokoju. Jego granice wyznacza konstrukcja z zardzewiałych rur. Wyposażeniem pokoju jest stół, kilka krzeseł, brodzik od prysznica oddzielony od reszty obleśnie brudną zasłonką, zlew bez wody i wyjeżdżające co jakiś czas, pionowo ustawione łóżko. Wszystko to brudne, stare i zniszczone, więc mimo względnej ascetyczności miejsca oddzielonego od publiczności tylko symboliczną granicą i cały czas zamkniętym, małym oknem - sprawia ono bardzo klaustrofobiczne wrażenie.

Spektakl rozpoczyna się wejściem na scenę kobiety ubranej w garnitur, z doklejonymi wąsami - to Kurtyna, która opowiadając o swoim trudnym losie i pierwszorzędnej roli w teatrze zwraca się bezpośrednio do publiczności nawiązując z nią bezpośredni kontakt, prowokując obraźliwymi sądami, czy rzucanymi w jej stronę pytaniami (na które nieraz otrzymuje odpowiedź). W ten sposób wszystko, co potem wydarzy się na scenie, ujęte zostaje w ramy fikcji teatralnej, a podróż do wnętrza pokoju staje się też wędrówką w poszukiwaniu prawdziwej tragedii współczesnego człowieka. Kurtyna bowiem przebiera się potem w strój kobiecy i wraz z Judaszem zaczyna obserwować życie Skóry - według nich - idealnego bohatera dramatu, który pragną stworzyć. Niestety, mimo wszelkich starań - cel nie zostaje osiągnięty. "Współczesny bohater" okazuje się za mały i za płytki by przeżywać prawdziwą tragedię, mimo, że wszelkie wartości jego życia okazują się puste i powierzchowne.

Rozrachunek z fałszami naszego świata odbywa się w olsztyńskim spektaklu na zasadzie przywoływania kolejnych, jaskrawych klisz na temat współczesności. Wszystkie postaci towarzyszące Skórze na scenie potraktowane są schematycznie i stereotypowo. Aktorzy budują swoje postaci bardzo prostymi środkami. Właściwie, wydaje się, że na każdą z nich jest jeden pomysł, którego kurczowo się trzymają przystosowując go do nowych sytuacji. Każda z osób jest bowiem reprezentantką jakiejś wartości: miłości, przyjaźni, religii, rodziny, które po kolei zostają skompromitowane.

Dziewczyna Skóry to typowa blondynka w lateksowych różowo-fioletowych ciuchach, zainteresowana bardziej swoją komórką i imprezami niż chłopakiem, dlatego nie sprawia jej kłopotu rzucenie go dla Złotego. Tak skompromitowana zostaje miłość. "Najlepszy przyjaciel" - Złoty (Marcin Kiszluk) jest "maczo": w obcisłej koszulce, z łańcuchem na szyi i ciemnymi okularami na nosie. Choć wciąż powtarza wytarte slogany o przyjaźni - zupełnie świadomie odbija Skórze ukochaną. Tak zdegradowana została przyjaźń. Ojcomatka (Noemi Rogalewska), czyli rodzicielskie dwa w jednym, to postać hybrydyczna zarówno pod względem płci (z wałkami na głowie, biustem, ale w kalesonach i z zarostem), jak i osobowości - różnicuje matkę i ojca przeciwstawiając surowego, awanturującego się mężczyznę - płaczliwej, kochającej i nadopiekuńczej kobiecie. Pełna sprzeczności, wiecznie skłócona ze swoją drugą osobowością Ojcomatka nie jest dla bohatera żadnym wsparciem. Tak więc spektakl rozprawia się z miłością małżeńską i rodzicielską. Nadpobudliwy Horacy Zewnętrzny (Jarosław Borodziuk) - przybierając kolejne role: wynajemcy mieszkania, lekarza, czy księdza, który awansuje na papieża, jest równie stereotypowy. Zwłaszcza w ostatniej funkcji: jako ksiądz zakłada w pokoju Skóry radio, do złudzenia przypominające Radio Maryja, jako liberalny papież, rozrzuca wśród publiczności prezerwatywy. Oto upada również autorytet religii.

Jedyną pełnowymiarową osobą jest więc główny bohater - wrażliwy, nieporadny, zagubiony i naiwny. Początkowo podchodzi do świata bardzo idealistycznie, jednak spotykając kolejne osoby, doznaje coraz boleśniejszego rozczarowania.

Taki podział postaci jest w pełni uzasadniony. Wątpliwości budzi natomiast rodzaj uogólnienia, jakiego dokonują twórcy spektaklu. Doświadczenie Skóry ma być bowiem tak osobiste, jak i uniwersalne, pokoleniowe. Jego wędrówka ma obnażać ciemne strony współczesnej Polski: pustej, niemoralnej, ulegającej coraz większemu rozpadowi. Niestety, schematyczne potraktowanie poruszanych problemów - spłyca je. Powielanie kolejnych klisz w rytmach muzyki disco polo jest owszem śmieszne, ale nie wynika z niego nic więcej prócz tego, że świat jest zły, a ludzie zepsuci. Myśl to niestety powszechnie znana oraz mało odkrywcza i niesprawiedliwa zarazem. "Podróż do wnętrza pokoju" powiela i utrwala utarte stereotypy - śmieje się z Radia Maryja, a operuje podobną do niego retoryką.

Ostatecznie powstaje więc wrażenie, że historia bohatera nie ma szansy przemienić się w tragedię, nie dlatego, że on na nią nie zasłużył, ale dlatego, że nikt nie pokusił się o to, by ją wydobyć. A nie o to chyba chodziło twórcom spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji