Artykuły

Musimy lansować się w Europie

- Marzy mi się tradycyjny teatr lalek, ale wiem, że rzeczywistość skazuje nas na eksperymenty. Scena musi być konkurencyjna w stosunku do kina i telewizji, bo to one dziś panują nad wyobraźnią młodych - mówi ZBIGNIEW LISOWSKI, dyrektor Baja Pomorskiego i Międzynarodowych Toruńskich Spotkań Teatrów Lalek.

Grzegorz Giedrys: W zeszłym roku inauguracja festiwalu zbiegła się z otwarciem zmodernizowanego budynku Baja Pomorskiego [na zdjęciu dyr. Lisowski przecina wstęgę]. Dyrektorzy teatrów lalek, którzy przyjechali na to wydarzenie, nie kryli zdumienia. Czym w tym roku zaskoczycie widzów i konkurencję?

Zbigniew Lisowski: Mam nadzieję, że dwiema naszymi premierami: "Afrykańską opowieścią" i "Krótkim kursem piosenki aktorskiej". Toruńskie spotkania generalnie traktuję jako przegląd z nagrodami. Imprezę organizujemy co roku. Z jednego sezonu naprawdę trudno wyselekcjonować ciekawe zjawiska teatralne, bo rzadko kiedy w tak krótkim czasie pojawia się wybitne przedstawienie. Co innego, gdybyśmy pracowali w rytmie dwuletnim. Ponadto niewielka dotacja na festiwal skazuje nas trochę na prowincjonalność. Liczę, że w niedalekiej przyszłości się to zmieni.

Ale i tak toruński festiwal ma coraz silniejszy wpływ na teatr lalek w Polsce.

- To prawda. Podam jeden przykład. W zeszłym roku postanowiliśmy promować młodych reżyserów. To był strzał w dziesiątkę. Dziś sukcesy na polskich scenach święci Ireneusz Maciejewski, który zrobił nam "Dzień dobry, Świnko". Reżyser przygotował ten spektakl dla pięciu polskich teatrów.

Na ostatniej edycji festiwalu po raz pierwszy pojawiły się prezentacje videoartu i animacji. Kilka miesięcy później stworzyliście "Afrykańską opowieść", w której scenografię tworzą projekcje multimedialne. Czy można uznać, że ten festiwalowy nurt wdarł się do programu Baja Pomorskiego?

- Forma "Afrykańskiej opowieści" wynika raczej z moich reżyserskich zainteresowań, a nie z próby zmiany programu naszej sceny. W zasadzie nadal marzy mi się tradycyjny teatr lalek, ale wiem, że rzeczywistość skazuje nas na eksperymenty. Scena musi być konkurencyjna w stosunku do kina i telewizji, bo to one dziś panują nad wyobraźnią młodych. Teatr powinien zatem przemawiać językiem współczesności. Po premierze "Afrykańskiej opowieści" od naszych przyjaciół z innych scen dowiedzieliśmy się, że bardzo wysoko podnieśliśmy poprzeczkę, jeśli chodzi o techniczną stronę widowiska. Multimedia są dziś modne, ale my traktujemy je tylko jako możliwość zbudowania interesującego teatru plastycznego.

Zapowiadał pan, że ten blok multimedialny stanie się nowym festiwalem. Nie zrezygnował pan z tych planów?

- Oczywiście, że nie. Chcę, żeby w Toruniu powstał też festiwal teatrów tańca, który wyłoniłby się z naszych spotkań. W tym roku po raz pierwszy pokażemy tego typu widowisko. Szczerze mówiąc, marzy mi się stworzenie w Toruniu profesjonalnej sceny muzycznej. Już dzisiaj nasi aktorzy intensywnie pracują nad śpiewem. Zastanawiamy się nad realizacją opery marionetkowej. Bardzo możliwe, że z Pampeluną przygotujemy "Carmen" Bizeta. Wystawilibyśmy ją w naszym amfiteatrze albo na dziedzińcu Ratusza Staromiejskiego, który wydaje się idealnym miejscem do tego typu działań.

Czy skorzystacie z doświadczeń toruńskich artystów?

- Na pewno. Jesteśmy otwarci jak dom kultury. W niedalekiej przyszłości postaramy się przyciągnąć do nas studentów grafiki użytkowej z wydziału sztuk pięknych UMK, żeby projektowali nam zaproszenia, plakaty i programy. Założyliśmy własne studio filmowe i wkrótce chcemy wejść z własnymi produkcjami na rynek. To oczywiście będzie kino artystyczne, a nie jakieś klepanie chałtur. Silnie włączymy się w starania Torunia o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury w 2016 r. Pracujemy właśnie nad autorskim programem, jak mógłby wyglądać nasz start w tej rywalizacji. Na pewno Toruń powinien się pokazać na festiwalu teatralnym w Edynburgu, największej imprezie artystycznej na świecie. Miasto specjalnie na Fringe powinno przygotować dokładny program marketingowy. To byłby najlepszy sposób na zareklamowanie się w Europie.

Czy festiwal jest dla was sposobem na nawiązanie kontaktów producenckich?

- Tak. Przymierzamy się do poważnych koprodukcji z teatrami z zagranicy. Chcemy zaproponować współpracę francuskiej artystce Barbarze Melois i teatrowi Lele z Wilna, którzy goszczą w tym roku na festiwalu. Na swoje działania chcemy zdobyć fundusze unijne. Tu jest problem, bo nie wszyscy traktują poważnie te europejskie inicjatywy. Od pięciu lat staramy się o pieniądze z Unii. Usiłowaliśmy współpracować z Litwinami i Czechami, jednak nasi partnerzy nie byli na to merytorycznie przygotowani. Teraz, liczymy na Pampelunę. Wzorem toruńskiej Probaltiki chcielibyśmy stworzyć lotny festiwal teatralny, który podróżowałby po kilku miastach na kontynencie. Zaproszony na niego teatr musiałby zrealizować premierę na temat istotny dla integracji europejskiej. Tak czy inaczej, zamierzamy się podlansować na kontynencie.

W jaki sposób?

- Prawdopodobnie już wkrótce będziemy mieli agenta, który będzie sprzedawał nasze spektakle za granicą. Wiem, że najlepiej wyjechać z kameralnymi przedstawieniami, więc w przyszłym roku planujemy przygotować coś mniejszego, co przemówi do europejskiego widza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji