Artykuły

Genius Loci. Odsłona szósta

"W.B" w reż. Jacka Jabrzyka z Teatru im. Jaracza w Olsztynie i "Przebudzenie wiosny" w reż. Wiktora Rubina z Teatru Polskiego w Bydgoszczy na festiwalu Genius Loci w Nowej Hucie. Pisze Monika Kwaśniewska z Nowej Siły Krytycznej.

Tym razem na festiwalu Genius Loci jednego wieczoru można było obejrzeć nie jeden, a dwa spektakle: "W.B." w reżyserii Jacka Jabrzyka z Teatru im. Jaracza w Olsztynie i "Przebudzenie wiosny" w reżyserii Wiktora Rubina z Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Oba były próbą współczesnej interpretacji "Przebudzenia się wiosny" Franka Wedekinda. Dramat ten brzmi dziś nieco anachronicznie - nikt już bowiem nie może narzekać na brak świadomości seksualnej młodzieży. Wręcz przeciwnie - wiedza młodych ludzi na ten temat jest nieraz szokująca. W udawanie, że jest inaczej mogą się bawić politycy - w teatrze taka ściema nie przejdzie. Wydaje się, że twórcy obu spektakli doskonale zdawali sobie z tego sprawę. O ile jednak twórcy "W.B." nie do końca poradzili sobie z postawionym przed sobą wyzwaniem, tak "Przebudzenie wiosny" okazało się fenomenem odświeżającym dramat w sposób błyskotliwy, zaskakujący i przede wszystkim poruszający.

Problemem olsztyńskiego przedstawienia jest przede wszystkim niekonsekwencja prowadząca do pytania, o czym właściwie jest ten spektakl. Znaczna jego część jest po prostu śmieszna. Postaci podzielone są na dwa obozy: chłopców i dziewczynki. Grają ich bardzo młodzi aktorzy, którzy świetnie wykorzystują swoje warunki do stworzenia postaci infantylnych i naiwnych. Rozmowy dziewczynek na plaży, czy chłopców przy ćwiczeniach break dance bardzo autentycznie oddają klimat dziecinnych, przeprowadzonych na pozór od niechcenia, w nieco plotkarskim stylu rozważań o płci przeciwnej, erotyce, czy własnej seksualności. Z drugiej strony z tych nieświadomych "aniołków", od czasu do czasu wychodzą ironiczne, okrutne i przebiegłe stworzenia, które w gruncie rzeczy na co dzień jedynie przybierają pozę niewinności. Przede wszystkim Wendla (Agnieszka Giza) i Melchior (Leszak Spychała) wydają się na swój wiek nad wyraz dojrzali. Gdy dziewczyna pyta matkę (Agnieszka Pawlak), skąd biorą się dzieci, wydaje się, że doskonale zna odpowiedź, chce jedynie sprowokować rodzicielkę do rozmowy na niewygodny temat. Dlatego na pokrętną odpowiedź, że są konsekwencją miłości małżeńskiej, reaguje szyderczym śmiechem. Również w scenach erotycznych między Wendlą a Melchiorem oboje wydają się bardzo świadomie posługiwać swoim erotyzmem. Jakże więc zaskakuje zupełnie poważnie potraktowany finał, w którym dziewczyna, nie mogąc uwierzyć, że jest w ciąży, obwinia matkę o swoją nieświadomość.

Natomiast twórcy bydgoskiego "Przebudzenia wiosny" bardzo wyraźnie odpowiedzieli sobie na pytanie, o czym ma być ich spektakl. Główny problem dramatu potraktowali bardzo przewrotnie wykorzystując tekst o nieświadomości seksualnej młodzieży do rozmowy o ich "nadświadomości". Bohaterowie ich spektaklu czytają "Cząstki elementarne" Michela Houellebecqa, oglądają filmy pornograficzne, uprawiają seks w sali gimnastycznej, prostytuują się. Ich wiedza erotyczna przerasta jednak dojrzałość emocjonalną, co skutkuje nieumiejętnością radzenia sobie z konsekwencjami swoich czynów. Źródła, z których czerpią wiedzę, koncentrują się bowiem na pikantnych szczegółach, nie wspominając nic o miłości, czy chociażby odpowiedzialności. Dorośli natomiast nie podejmują z młodymi poważnej rozmowy. Wolą ich infantylizować i tresować, więc zamiast edukacji seksualnej, angażują w przedstawienia o czerwonym kapturku lub wtłaczają w szkolne mundurki i uczą wyklepywać na apelach wiersze i piosenki patriotyczne. Wewnętrzny dramat wychowanków jest dla nich absolutną abstrakcją.

Świat przedstawiony w spektaklu jest sterylny i zimny. Scenografię stanowią jedynie: lustrzana podłoga, pomost z ławek i drabinki gimnastyczne. Bohaterowie noszą biało-czarne mundurki i siedzą równiutko na szkolnych krzesłach. Osaczeni własnymi odbiciami sugerującymi ciągły nadzór, egzystują koło siebie, lecz nie ze sobą. Rozmawiając nie patrzą na partnera, lecz stoją ramię w ramię na wprost widowni lub wspinają się po drabinkach. Jedyny kontakt fizyczny następuje podczas zbliżenia seksualnego i to też nie zawsze. Scena erotyczna między Wendlą (Dominika Biernat) i Melchiorem (Rafał Kronenberger) ma bowiem dwa warianty: jeden sterylny i delikatny, drugi będący obrazem brutalnego gwałtu. Po ich prezentacji aktorzy zwracają się wprost do publiczności, z pytaniem, która wersja bardziej przypadła jej do gustu. Oczywiście wygrywa sentymentalizm, ponieważ, w gruncie rzeczy każdy woli wierzyć w ten obraz, mimo że rzeczywistość coraz częściej podważa jego prawdziwość. Również na temat homoseksualizmu świadomość społeczna budowana jest na bazie patetycznych tworów popkulturowych typu "Tajemnica Brokeback Mountain" - dlatego po odbyciu stosunku dwaj chłopcy są ewidentnie stylizowani na bohaterów tego filmu. Ani cukierkowa słodycz tych obrazków, ani sterylny chłód kontaktów międzyludzkich nie niwelują buzujących w dorastających ludziach emocji. Wręcz przeciwnie - potęgują je. Skrywane na co dzień, wybuchają one z ogromną siłą nieuchronnie prowadząc do tragedii. Jednak nawet ona nie zmieni stanowiska ani postępowania społeczeństwa w stosunku do problemu. Powtarzające się co jakiś czas gwałty, zbrodnie czy samobójstwa wśród nieletnich stają się jedynie pożywką dla mediów sprowadzających rozmowę o młodzieży do powielania popkulturowych klisz. Scena finałowa przypomina więc talk show w klimacie "Miasteczka Twin Peaks" Davida Lyncha. Demonizując młodych nikt nie zastanawia się nad przyczynami ich frustracji.

Przedstawienie Rubina i Frąckowiaka żonglując fragmentami tekstu Wedekinda inkrustowanymi cytatami ze współczesnej literatury (między innymi wspomniane już "Cząstki elementarne", czy "Operetka" Witolda Gombrowicza), czy popkultury (talk show, "Tajemnica Brokeback Mountain") tworzy zupełnie nową jakość. Temat dramatu zostaje odwrócony - zgodnie z procesem, który zaszedł w społeczeństwie w ciągu około stu lat dzielących powstanie tekstu i spektaklu. Podstawowy problem pozostaje jednak ten sam: brak dojrzałego dialogu o seksualności człowieka między młodzieżą a dorosłymi i wynikające z tego, wciąż te same, tragedie.

Takie zestawienie spektakli prowokowało do porównań prowadzących do uwypuklenia niedociągnięć jednego oraz kunsztu drugiego. Pierwsze cechowało się bowiem brakiem dokładności w ujęciu tematu, drugie precyzją i konsekwencją. Pierwsze głównie śmieszyło, drugie mimo swego formalizmu i jawnej teatralności - wstrząsało. Pierwsze zachowując wierność formie dramatu zamazało jego przekaz, drugie mimo widocznych zmian w tekście, zachowało i odświeżyło jego problematykę. Jest to najlepszy dowód na to, że czasem warto odejść od kurczowego trzymania się litery tekstu dramatycznego, by ocalić jego esencjonalny sens.

na zdjęciu: "Przebudzenie wiosny", reż. Wiktor Rubin, Teatr Polski w Bydgoszczy

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji