Artykuły

Genius Loci. Odsłona ósma

"Smycz" w reż. Natalii Korczakowskiej z Teatru Polskiego we Wrocławiu na festiwalu Genius Loci w Nowej Hucie. Pisze Monika Kwaśniewska z Nowej Siły Krytycznej.

Z boku sceny, na pomoście zakończonym lustrem siedzi mężczyzna: zgarbiony, niechlujnie ubrany. Nieruchomo. Zza ciemnych okularów - patrzy w widownię. Jego ręce spoczywają na kolanach. Nieruchomo. Mówi fragment tekstu Samuela Becketta ("Nieruchomo"), potem słowa piosenki zespołu Łona ("Włamywacz"). Każdy jego ruch wymaga ogromnego wysiłku - nie tyle mięśni, co woli. Tak zaczyna się i kończy autorski recital Bartosza Porczyka - "Smycz". Te sceny: pierwsza i finałowa stanowią pewnego rodzaju klamrę spektaklu oraz kontrastują z żywiołowością tego, co dzieje się między nimi.

Aktor/postać wstaje w końcu z krzesła, nadal zgarbiony z trudem podchodzi do stojącego w centrum sceny mikrofonu. Twarz ma wybieloną, jest ogolony na łyso. Wygląda trochę jak manekin, gotowy przyjąć na siebie kolejne ubrania/skóry.

Gdy zaczyna śpiewać - staje się zupełnie inną osobą: pewną siebie, żywiołową. Od tej pory - żonglując fragmentami różnych tekstów - będzie co chwila przemieniał się w inną postać, lub może różne warianty tej samej. Raz śpiewa, raz mówi, interpretując zarówno teksty popularnych piosenek (obok siebie: Łona, Marek Grechuta, Lady Pank, Maanam, Myslovitz i Fasolki) jak i przeróżnych tekstów dramatycznych i epickich (Sarah Kane, Bernard-Marie Kolts, Samuel Beckett, Antonin Artaud, Roland Barthes, a nawet Arystoteles). Tworzy w ten sposób przedziwną, ale spójną mozaikę, w której dalekie od siebie, zarówno stylistycznie, jak i tematycznie, utwory, wzajemnie się naświetlają.

Wciąż zmienia kostiumy. Odwracając na lewą stronę marynarkę - tworzy sukienkę dla kurwy, zakładając perukę afro i klapki - zmienia się w nastoletniego nieudacznika. Ponieważ każdy kolejny utwór to "zmiana skóry", nowa postać, nowy wariant uzależnienia: od pracy, od zakupów, od drugiej osoby.

"Smycz" i "Włamywacz" to chyba słowa klucze do tego spektaklu muzycznego. "Smycz" zespołu Maanam, która była inspiracją do powstania recitalu - to symbol uzależnienia - choroby, na którą cierpią wszystkie prezentowane na scenie postaci. "Włamywacz", bo Bartosz Porczyk włamuje się w nie i ogołaca przed widzami - odziera z fałszu, obnaża ich słabości. Ujawnia ich komizm, pomimo wewnętrznego tragizmu. Bo choć wszystkie postaci są w głębi duszy nieszczęśliwe - w gruncie rzeczy - śmieszą. To jeden z ich głównych dramatów. Nawet ich ból zostaje obniżony, niezrozumiany, błazeński.

Postaci pojawiające się na scenie łączy nie tylko fakt uzależnienia, ale i ogromna samotność połączona z pragnieniem miłości. Wciąż powracające fragmenty wyznania miłosnego z dramatu "Łaknąć" Sarah Kane to rozpaczliwe wołanie o uczucie. Niezdarne, czasem niespójne, wyuczone na pamięć. To wołanie w pustkę i ciszę zagłuszaną mową, krzykiem, śpiewem, głośną muzyką. Wyznanie skierowane jest jedynie do ogromnego zdjęcia roznegliżowanej kobiety widniejącego w tyle sceny, która jednak okazuje się być kolejnym odbiciem, nie wykraczającym poza świat kreowany na scenie przez Porczyka. Gdy aktor przebiera się za prostytutkę - okazuje się, że widniejąca na fotografii Margaret to jego kolejne wcielenie.

Jedynymi towarzyszącymi Porczykowi na scenie osobami są członkowie grającego na żywo zespołu jazzowego przebrani za księży oraz kobieta, która zabiera lub podaje mu rekwizyty i wodę. Ani muzycy, ani kobieta nie należą jednak do świata kreowanego przez aktora. Są elementem teatralnym, pomocniczym. Ich relacja z aktorem przypomina kontakt zespołu z wokalistą podczas koncertu. Ich obecność nie niweluje więc osamotnienia postaci kreowanych na scenie.

Występ Porczyka jest atrakcyjnym show: zróżnicowanym, świetnie zrytmizowanym, nieustannie wywołującym śmiech publiczności. Aktor daje popis swoich niesamowitych zdolności: bez trudu przechodzi z roli do roli - zmieniając postawę ciała, sposób poruszania się, mówienia; przewrotnie interpretuje znane dobrze teksty - umieszczając je w nieoczywistych kontekstach - gra z przyzwyczajeniami widza; śpiewa brawurowo - idealnie zgrywając się z zespołem muzycznym. Jednak pod zewnętrzną atrakcyjnością i komizmem kryje się ogromny smutek i melancholia. Wydzierają one ze szczelin między kolejnymi popisami: w lirycznej piosence "Łatwopalni" Maryli Rodowicz śpiewanej przez Margaret, w pojawiającym się co jakiś czas zniechęceniu, dezorientacji i wyczerpaniu aktora, a w końcu w - tworzącym klamrę spektaklu - znieruchomieniu siedzącej na krześle, cichej, niemal martwej postaci. Może to wszystko, co działo się na scenie, to jedynie zmaterializowana wizja tego apatycznego mężczyzny. Może mając przed sobą jedynie zaprezentowane możliwości samorealizacji i aktywności, z których każda przynosi jedynie rozczarowanie, woli pozostać w bezruchu, ukryć się przed światem, nie istnieć?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji