Artykuły

Zakrzyczane świadectwo

Nie sposób odmówić reżyserowi dobrej woli. On niewątpliwie chciał dobrze i uruchomił cały arsenał dostępnych mu metod. Niestety, środki te, zaczerpnięte z kultury masowej, nie są w stanie udźwignąć przerażającego tematu - o "Triumfie Woli" w reż. Jana Klaty pisze Tomasz Wiścicki w Więzi.

Podczas tegorocznych obchodów rocznicy Powstania Warszawskiego zwrócono uwagę na rzeź cywilnej ludności na Woli. Dotychczas ta masowa zbrodnia funkcjonowała właściwie wyłącznie w postaci hasła, uzupełnionego suchymi, choć straszliwymi liczbami. Wiadomo było, że w pierwszych dniach Powstania w tej dzielnicy (podobnie zresztą jak na Ochocie) bestialsko wymordowano kilkadziesiąt tysięcy niewinnych, bezbronnych ludzi - w masowych egzekucjach, którym towarzyszyły gwałty, rabunki, palenie domów. To niewyobrażalne ludobójstwo nie przekładało się jednak w zbiorowej wyobraźni na konkret.

Tym razem postanowiono to zmienić, można by powiedzieć - nareszcie. "Rzeczpospolita" opublikowała specjalny dodatek, którego główną część stanowiły świadectwa ocalałych. Ten sam zbiór świadectw stał się podstawą słuchowiska w Programie 1 Polskiego Radia. A w Muzeum Powstania Warszawskiego kilkakrotnie wystawiono spektakl Jana Klaty "Triumf Woli", również wykorzystujący część wspomnianych świadectw, a także listy sprawców zbrodni pisane do rodzin

oraz wywiad Krzysztofa Kąkolewskiego z ich dowódcą, gen. SS Heinzem Reinefarthem. Klata nie ograniczył się, rzecz jasna, do świadectw - wykorzystał rozmaite środki charakterystyczne dla swego teatru, by stworzyć krótki, lecz pełnowymiarowy spektakl.

Brak przymiotników

Do opisu tego, co w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku działo się na warszawskiej Woli, brakuje przymiotników. Otrzymany rozkaz gen. Reinefarth skomentował sarkastyczną uwagą, że nie ma dość amunicji, by zabić tyle ludzi. Zrobił jednak, co mógł. W świadectwach powtarzają się opisy mordów, które odbiegają od znanego z warszawskiej martyrologii obrazu masowych egzekucji: grupa ludzi pod murem, naprzeciwko żołnierze z karabinem maszynowym. Na Woli na ogól mordowano "indywidualnie", strzałem w tył głowy, ludzi doprowadzonych grupami po kilka osób. Chodziło być może właśnie o zaoszczędzenie amunicji. Ten sposób zabijania jest najbardziej wydajny: jeden nabój -jeden zabity.

Ktoś dzięki znakomitej niemczyźnie wmówił w oprawców, że jest Volksdeutschem (którym nie był), i stał się świadkiem mordów, a nie jedną z ofiar. Komuś życie uratował (późny) przebłysk człowieczeństwa Niemca, który w kolejnej prowadzonej na śmierć grupie zobaczył zakonnicę i kazał przerwać zabijanie, bo siostrą zakonną była jego siostra. Mała dziewczynka dziwiła się, dlaczego na ulicach śpi tyle ludzi. Szybko zorientowała się jednak, że sen nie jest jedynym powodem, dla którego ludzie leżą nieruchomo. Powtarzają się opisy niedokładnego strzału, udawania śmierci, aby uniknąć dobicia, wyczołgiwania się spod stosu trupów. Jedna z kobiet, w zaawansowanej ciąży i z trójką dzieci, w chwili wybuchu Powstania została z nimi sama - męża odcięła linia frontu. Trafiła wraz z dziećmi przed oprawców, którzy zamordowali je wszystkie trzymane przez matkę za rękę. Kobieta, ciężko ranna, przeżyła, bo wystrzelony w jej kark pocisk wyszedł przez policzek. Po dwóch dniach pod stosem zwłok, w tym również - własnych dzieci, poczuła w łonie ruchy dziecka. Uznała, że musi żyć.

Jak opisać coś takiego? Czy to w ogóle możliwe? A jednak opisać to trzeba, by zza suchych liczb wreszcie wyłonili się ludzie.

Spośród wspomnianych trzech sposobów opisu największe wrażenie wywołuje słuchowisko. Świadectwa plus maestria najwybitniejszych aktorów (m.in. Ewy Dałkowskiej, Zofii Kucówny, Mariusza Benoit), sprawia, że tkwimy przy radiu ze ściśniętym gardłem. Mistrzostwo aktorów w tym przypadku polega na przezroczystości środków wyrazu. Opis niewyobrażalnego bestialstwa nie wymaga dodatkowego wzmocnienia - przeciwnie, nadmiar ekspresji czy aktorskiej kreacji mógłby osłabić siłę słowa. A to ono przecież jest tu najważniejsze, ono pochodzi od świadków i przekazuje treść. Aktorzy obdarzają niejako słowo zapisanego świadectwa swymi głosami, dzięki czemu - skojarzone z konkretną, mówiącą osobą - brzmi tym silniej. Specyfika radia, zawarte w nim z definicji niedopowiedzenie, wymagające współpracy słuchacza, pozostawia pole dla jego wyobraźni, popychając ją w tym przypadku w stronę, w którą nikt pójść by nie chciał.

Niewiele mniejsze wrażenie robią te same świadectwa w postaci drukowanej. Siła słowa - surowego, pozbawionego środków artystycznych - jest w stanie udźwignąć upiorny przekaz. I tu także znane z podręczników i okolicznościowych artykułów hasło "rzeź Woli" przekłada się na obrazy. Otrzymuje ludzką twarz - ofiar, ale także oprawców, którzy wychodzą z anonimowości. Plastycznie widzimy umundurowanych morderców, którzy-jak to opisują ofiary - strasznie krzyczeli, jakby chcieli zakrzyczeć własne człowieczeństwo. Wyobrażamy sobie zbrodniarzy mordujących indywidualnie, chciałoby się rzec - "personalistycznie", konkretne ofiary, choć nie stają z nimi twarzą w twarz, ale twarzą w kark. Widzimy ich pomocników, sprawnie spędzających ofiary, ustawiających je w piątki, doprowadzających pod lufy "towarzyszy broni", czy raczej wspólników zbrodni. Ludzie ludziom... Słowo wystarcza, by to opisać.

Bardzo kulturalni oprawcy

Spektakl Jana Klaty uzupełnia ten obraz o perspektywę sprawców zbrodni. Nie są to sprawcy szeregowi. Słyszymy fragmenty listów oficerów, ludzi wykształconych, których - gdybyśmy spotkali ich gdzieś indziej, nie wśród stosu trupów przez nich pomordowanych - z pewnością nazwalibyśmy ludźmi kulturalnymi. Także gen. Reinefarth nie jest prymitywnym oprawcą - po wojnie był szanowanym adwokatem na wyspie Sylt, burmistrzem miasteczka Westerland. W cytowanym wywiadzie bagatelizuje swe zbrodnie. Poza banalnym w swej niedorzeczności argumentem, że nie wiedział, co wyprawiali jego podkomendni, a jak się dowiadywał, to się temu przeciwstawiał (argument ten podzielił niemiecki sąd...), podkreśla, że jego służba w "policji", jak nazywa SS, trwała przecież bardzo krótko, dużo krócej niż wykonywanie zawodu adwokata. Można by sądzić, że nie mówi tego generał SS, a jakiś szeregowy policjant, powołany do zwyczajnej, pomocniczej służby.

Ogłada, kultura i inteligencja podsuwa zbrodniarzom szczególny sposób poradzenia sobie z sytuacją, w której się znaleźli, a mianowicie - jej estetyzację. Jeden z oficerów plastycznie opisuje, jak jego jednostka w długiej kolumnie pojazdów przekraczała Wisłę, przyjeżdżając do Warszawy. Zachodziło słońce, przysłaniane dymem płonącego miasta... Inny list jego autor zaczyna obszernym cytatem z Goethego. Okazuje się, że został zakwaterowany w mieszkaniu wykładowcy Uniwersytetu, który miał komplet dzieł niemieckiego poety w oryginale. Chwile wolne od służby umilała oficerowi lektura poezji w ojczystym języku. W tym samym duchu gen. Reinefarth opisuje, jak nagle usłyszał wśród ruin dźwięki fortepianu. Okazało się, że pianistą - dobrym! - był niemiecki oficer. Generał SS przyniósł skrzypce, z którymi -jak się okazuje - wyprawił się na wojnę. Wśród płonących ruin Warszawy popłynęły dźwięki którejś z sonat Beethovena czy Mozarta...

Zbrodnie w wykonaniu wielbicieli Goethego i Mozarta jakoś szczególnie naruszają nam porządek świata. Każdy dorosły człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że ludzie zdolni są do czynienia zła. Gdy słyszymy o bestialstwach bandytów z brygady Dirlewangera, zbrodnia jest jakby na swoim miejscu. Kryminaliści już w warunkach pokojowych czynią zło - cóż dziwnego, że gdy dostaną broń do ręki oraz zachętę, dopuszczają się okrucieństw. Podświadomie wierzymy - wbrew tak wielu faktom - że ogłada i kultura czynią ludzi lepszymi i niezdolnymi przynajmniej do najbardziej jaskrawego zła. Ludobójstwo w wykonaniu osób rozmiłowanych w najwyższej kulturze to szczególnie dotkliwy cios w ten uspokajający obraz, uspokajający - niestety - fałszywie.

Autorzy starannie unikają choćby wzmianki o tym, czym się zajmują. Zapewne nie wynika to tylko z chęci zachowania tajemnicy wojskowej i obawy przed wojenną cenzurą. To także element strategii samooszukiwania się - udawania, także przed sobą, że są na prawdziwej, "uczciwej" wojnie, a nie zajmują się masowym mordowaniem bezbronnych cywilów. Tu dopełnieniem są świadectwa ofiar. W jednym z nich czytamy, jak jakiś oficer wyjął pistolet i zastrzelił małe dziecko jak psa.

Strategia estetyzacji jest "szczelna", a mimo to widać, jak sami zainteresowani choćby podświadomie zdają sobie sprawę z tego, że się samooszukują. Autor jednego z listów pisze do swej rodziny, że nie ma zbyt wielu zajęć i panuje właściwie spokój. Oczywiście nie dla bandytów (czyli - Polaków, bez różnicy, powstańców czy cywilów) - dodaje zaraz, ujawniając mimochodem swą świadomość, że wysmakowany estetycznie obraz Warszawy w sierpniu 1944 to kompletny fałsz.

Tego wszystkiego dowiadujemy się w spektaklu Klaty ze słów - czytanych przez aktora lub wyświetlanych na wielkich ekranach. A inne, prócz słowa, środki teatralne? Tu właśnie zaczyna się problem. Jan Klata w "Triumfie Woli" użył całego wachlarza właściwych mu metod i zabiegów. Przedstawienie było wystawiane w Muzeum Powstania Warszawskiego, w przestrzeni o obrysie wydłużonego prostokąta. Widzowie siedzieli wzdłuż jego dłuższego boku. Przed sobą mieli ogromny ekran, drugi, mniejszy, był umieszczony z boku, po prawej stronie, na krótszym boku teatralnego prostokąta. Po lewej, w szklanej klatce, stał aktor. Piotr Grabowski, w niemieckim mundurze, czytający listy z frontu. Na większym ekranie pojawiał się migotliwy kolaż: obrazy z płonącej, powstańczej Warszawy, idylliczne sceny rodzinne - dzieci grające na instrumentach, fragmenty świadectw ofiar. Na ekranie mniejszym pojawiał się, wśród zygzaków i migotania, tekst wywiadu z Reinefarthem. Migającym, trudno czytelnym obrazom towarzyszyła głośna, łomotliwa muzyka, pop rzecz jasna, składająca się właściwie wyłącznie z rytmu. Jeśli wykorzystano inną muzykę, to był to akurat najbardziej znany motyw z "Tako rzecze Zaratustra" Richarda Straussa - wcześniej użyty w "Odysei kosmicznej 2001" Stanleya Kubricka, u Klaty oczywiście w popowej frazie.

Bezradność

Widzów mającego się rozpocząć spektaklu witał z bocznego ekranu wielki napis "Light My Fire". To oczywiście tytuł sławnej piosenki zespołu The Doors. W jej tekście tytułowy ogień ma jednoznaczne skojarzenia erotyczne, w kontekście przedstawienia - zupełnie bez sensu. Absurd tego skojarzenia tak bił w oczy, że nawet nie wywoływał oburzenia - raczej smutek nad bezradnością inscenizatora i ubóstwem jego popkulturowych skojarzeń.

Pod większym ekranem leżeli w rzędzie statyści w niemieckich mundurach, z których, na wysokości serc, rytmicznie wytryskiwała czerwona ciecz - w rytmie uderzeń serca? Zabieg ten wydawał się wyjątkowo dziwaczny, sztuczny, nietłumaczący się. Dlaczego "krwią" mają tryskać Niemcy? W leżących postaciach trudno było dostrzec dramatis personae, ale właśnie poprzebieranych statystów podłączonych do zmyślnej aparatury tryskającej czerwonym płynem. Ten pomysł wzbudzał przede wszystkim pytanie: ciekawe, jak to jest zrobione? Te "techniczne" pytania to nie jest komplement dla reżysera...

Najlepiej bronił się tytuł. Nawiązuje on do sławnego filmu Leni Riefenstahl "Triumf woli" - o Parteitagu w Norymberdze - uchodzącego za arcydzieło filmowej propagandy totalitarnej. "Triumf woli" estetyzuje narodowych socjalistów u początku ich władzy, gdy jeszcze nie było wiadomo, do czego ona doprowadzi. "Triumf Woli" opowiada o estetyzowaniu dobrze już znanych ludobójczych skutków tej władzy. Nawiasem mówiąc, gdy Leni Riefenstahl kręciła swoje dzieło, "Mein Kampf" była już od dawna napisana i opublikowana, a w niej - bardzo konkretny plan działania. Mało kto niestety potraktował go dosłownie. Inaczej - autor...

O zbrodniarzach i ich ofiarach w spektaklu Klaty najlepiej opowiada słowo. Tu też ono okazuje się niezawodne. Inne zabiegi mu przeszkadzają. Ta porażka jest znacząca. Nie sposób odmówić reżyserowi dobrej woli. On niewątpliwie chciał dobrze i uruchomił cały arsenał dostępnych mu metod. Niestety, środki te, zaczerpnięte z kultury masowej, nie są w stanie udźwignąć przerażającego tematu.

Czy inna teatralna konwencja, np. bardziej tradycyjna, poradziłaby sobie z ludobójstwem, w dodatku popełnianym przez miłośników Goethego i Mozarta? Nie wiadomo. Jednak stare dobre słowo - drukowane czy też wsparte głosem aktorów - wystarczyło. Klata dodał do tego ważny wątek, jednak u niego broni się tylko słowo. Jego teatr przegrywa, okazuje się bezradny.

Po spektaklu publiczność nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Nie było jasne, czy już się skończyło, a jeśli tak, to co dalej. To nie było porażenie przedstawieniem - to była właśnie bezradność. Dopiero stanowcze zaproszenie do opuszczenia sali ze strony wolontariusza

Muzeum przerwało bezruch. Bezradność reżysera udzieliła się publiczności.

Zestawienie różnych sposobów opowiedzenia o niewyobrażalnej zbrodni pokazuje - można by rzec - empirycznie, że najmocniej działa świadectwo ujęte w słowo. Inne środki o tyle wzmacniają jego wymowę, o ile mu zaufają, o ile starają się mu pomóc. Teatr, z właściwym sobie bogactwem środków, może do tego świadectwa dodać kolejne poziomy znaczeń, kolejne sensy. By jednak z tej szansy skorzystać, trzeba pozwolić świadectwu przemówić, okazać wobec niego pokorę. Nie można go zakrzykiwać.

"Wola "44. 63. rocznica Powstania Warszawskiego", dodatek do "Rzeczpospolitej". 27.07.2007.

Maciej Rosalak, Igor Sawin, współpr. Tomasz Stańczyk: "Proszę, żeby nie zabijał", słuchowisko Sceny Dokumentalnej Teatru Polskiego Radia, reż. Andrzej Piszczatowski, realiz. dźwięk. Andrzej Brzoska, oprac. muz. Małgorzata Małaszko, wyst. Justyna Bojczuk, Ewa Dałkowska, Zofia Saretok, Zofia Kucówna, Eugenia Herman, Marcin Troński, Mariusz Benoit, Henryk Boukołowski i in., premiera 1.08.2007, Program 1 PR.

"Triumf Woli", reż., scen. Jan Klata. aranżacja przestrzeni, światła Justyna Łagowska, realizacja projekcji VJ Dobry Rafał, wykorzystano muz. zespołów Blutharsch, Uncle, 300 000 V.K.. wyst. Piotr Crabowski i statyści. Muzeum Powstania Warszawskiego, Warszawa, premiera 1.08.2007.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji