Artykuły

Wątpliwy powrót Kurpińskiego

"Zabobon, czyli Krakowiacy i Górale" w reż. Janusza Józefowicza w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej. Pisze Adam Czopek w Naszym Dzienniku.

Po blisko dwudziestu latach nieobecności Karol Kurpiński wrócił na scenę, której poświęcił niemal całe artystyczne życie. Był kompozytorem i dyrektorem Teatru Wielkiego w Warszawie, a w 1833 r. dyrygował przedstawieniem "Cyrulika sewilskiego" na otwarcie gmachu, który dziś jest siedzibą Opery Narodowej. Niestety, rozbudowana do granic możliwości inscenizacja zdominowała niemal zupełnie kameralną w założeniu operę "Zabobon, czyli Krakowiacy i Górale", która w 1816 roku miała na tej scenie swoją prapremierę.

Scenograf uruchomił całą teatralną maszynerię: scena obrotowa, wózki najezdne i podnośniki hydrauliczne zmieniają co i rusz potężną i efektowną scenografię. Reżyser prowadzi akcję na scenie, widowni, a nawet w kanale orkiestry, nie zawsze mając na względzie muzykę i jej puls. Przez scenę płynie rzeka, przewijają się tłumy Krakowiaków i Górali, maszeruje żywy koń, jeździ rower i motor na "pych". Wszystko to sprawia, że przedstawieniu brakuje właściwego klimatu i zwartości dramaturgicznej. Na dodatek kilka reżyserskich pomysłów ociera się wręcz o śmieszność: sztuczne ognisko z upieczoną kurą wyjmowane ze scenicznego schowka, uciekający z liną bezpieczeństwa Bardos czy zupełnie pozbawiony jakiejkolwiek wymowy finał. W sumie reżyseria nastawiona na zrobienie wielkiego, barwnego i roztańczonego widowiska, dla którego Kurpiński i jego dzieło ma być jedynie pretekstem i tłem.

"Krakowiacy i Górale" to śpiewogra, a więc liczy się nie tylko muzyka i śpiew, ale również tekst mówiony. I tu zaczynają się schody! Soliści Opery Narodowej mają z tym niemałe kłopoty, i to nie tylko z dykcją. Fakt, że trzeba mówić gwarą, dodatkowo utrudniał im realizację postawionych zadań. Najlepiej pod tym względem, i wokalnym również, poradzili sobie panowie: Mieczysław Milun w roli szczerze zabawnego organisty Miechodmucha i Grzegorz P. Kołodziej w roli zawadiackiego Bardosa. Wdzięczną postać Basi, córki młynarza, stworzyła Katarzyna Trylnik. Podobali się również Alicja Węgorzewska-Whiskerd w roli Doroty i Ryszard Wróblewski jako młynarz Bartłomiej oraz Magdalena Idzik jako ekscentryczna Zosia, przyjaciółka Basi. Reszta obsady starała się jak mogła, ale... nie zawsze osiągała w pełni zadowalające rezultaty. Nierówno śpiewający chór też nie pozostawił najlepszego wrażenia. Znacznie lepiej wypadła strona muzyczna. Łukasz Borowicz prowadził przedstawienie z dużą precyzją i wyczuciem w stosunku do solistów. Pięknie zabrzmiały oba instrumentalne wstępy do I i II aktu. Przyznaję, liczyłem na więcej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji