Artykuły

Jak trzeba, dam się oszpecić

- Do śpiewania podchodzę bardzo emocjonalnie. Każda piosenka jest dla mnie taką półtoraminutową rolą do zagrania - mówi warszawska aktorka JOANNA LISZOWSKA.

W zawodowym życiorysie ma pani udział w musicalach i nagrodę Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Mając takie doświadczenie, zdecydowała się pani na udział w programie "Jak oni śpiewają" poddać ocenie surowych jurorów i telewidzów. Z potrzeby rywalizacji z kolegami po fachu?

- Nie, po prostu lubię śpiewać i lubię wyzwania. Poza tym, owszem, zagrałam w musicalu, ale to nie znaczy jeszcze, że mam fantastyczne umiejętności. Chciałabym wiedzieć, co o moim śpiewaniu sądzą inni. W tym programie zresztą nie jestem jedynym uczestnikiem, który ma za sobą pewne doświadczenia muzyczne, umie śpiewać. Poziom tej edycji "Jak oni śpiewają" jest bardzo wyrównany.

Ale w rankingu wykonawców, który układają widzowie, to pani ma najwyższe notowania.

- To jest bardzo miłe, ale wiem też, że w moim zawodzie trzeba mieć dużo pokory i samokrytycyzmu. Więc myślę, że jeszcze długa droga przede mną, bardzo chcę się rozwijać. Udział w tym show jest dla mnie sondażem, czy ludzie chcą mnie słuchać.

W ostatnim odcinku uwiodła pani wszystkich piosenką Barbry Streisand "Woman in Love". Jurorzy nie szczędzili komplementów, a znani są z tego, zwłaszcza Elżbieta Zapendowska, że walą przykre rzeczy prosto z mostu. Swego czasu Edyta Herbuś usłyszała, że nie tylko nie umie śpiewać, ale i nie ma osobowości. Jest trema, gdy się staje przed taką wyrocznią?

- Ja w ogóle zawsze mam ogromną tremę, denerwuję się, każdy występ dużo mnie kosztuje. To ironia losu, bo z drugiej strony kocham ten zawód, a on przecież wiąże się z ciągłym wychodzeniem na scenę, poddawaniem się ocenie widzów. Do śpiewania też podchodzę bardzo emocjonalnie. Każda piosenka jest dla mnie taką półtoraminutową rolą do zagrania. Jurorzy jako pierwsi mi mówią, jak było. W tym gronie zwłaszcza Edyta Górniak jest dla mnie autorytetem, bo to fantastyczna wokalistka, więc oceniając, najlepiej wie, o czym mówi. A ja chcę wiedzieć, co powinnam poprawić, poćwiczyć. Na razie jury stara się być przede wszystkim rzeczowe. I dobrze, bo powiedzenie komuś, że nie ma osobowości, to jest krytyka dla samej krytyki, niczego ze sobą nie niesie.

Czy mimo na razie świetnej passy, jest pani przygotowana także na porażkę? W końcu ostateczny werdykt należy do telewidzów.

- Absolutnie się z tym liczę. Powtarzam dokładnie to, co mówiłam, uczestnicząc w "Tańcu z gwiazdami" - co ma być, to będzie. Nie traktuję tego programu jak konkursu, który za wszelką cenę muszę wygrać. Choć co tydzień oczywiście każdą piosenkę chcę zaśpiewać najlepiej jak potrafię, zwalczyć nerwy. To jest najważniejsze.

Ma pani na koncie już sporo ról w teatrze i w filmie, także w nagrodzonych ostatnio w Gdyni Złotymi Lwami "Sztuczkach", a gazety, media, zamiast mówić i pisać o kolejnych rolach, oceniają pani urodę, seksapil, spekulują na temat ślubu. To boli, przeszkadza czy daje się zignorować?

- Ważne jest, co naprawdę dzieje się w moim życiu prywatnym, a na to, co wypisują gazety, trzeba po prostu machnąć ręką. Z drugiej strony nie da się do końca obok tego obojętnie przejść. I denerwuje mnie rzeczywiście, że wkładam w jakąś rolę dużo pracy, serca, a potem ktoś tam zauważa tylko, czy przytyłam, czy zeszczuplałam. To przykre, ale trudno z tym walczyć.

Dostrzega pani wokół siebie te tłumy paparazzich i unika już wychodzenia na drinka z przyjaciółmi?

- Ostatnio robiłam zakupy na stacji benzynowej. I tam zostałam wyśledzona. Jest coś takiego, że kiedy jestem w sklepie, myślę sobie: Boże, jak ktoś mi zajrzy do koszyka, a tam zupka chińska, już będą spekulacje: Czym ona się żywi? Powinna jeść same sałaty, pomidory, owoce. Kiedyś nie przyszłoby mi do głowy, żeby się zastanawiać nad tym, czy ktoś mnie obserwuje, czy patrzy, co kupuję. Teraz jest już inaczej.

Ta popularność to też cena za granie w serialach? Ludzie rozpoznają doktor Dorotę z "Na dobre i na złe"?

- Przed "Na dobre i na złe" był jeszcze półtoraroczny epizod w "M jak miłość". Trochę trwało, zanim moja twarz została połączona z nazwiskiem, bo wcześniej ludzie mnie rozpoznawali, ale nie kojarzyli, jak się nazywam. Nie chciałam i nie chcę być gwiazdą. Po prostu serial, film, spektakl to bardzo różne formy, każda wymaga innego warsztatu, dlatego przyjmuję różne propozycje. A tzw. rozpoznawalność jest już konsekwencją tego, co robię.

Charlize Theron, uznana niedawno za najpiękniejszą kobietę świata, dla roli prostytutki i narkomanki w filmie "Monster" dała się potwornie oszpecić. Była odrażająca, świetnie zagrała i dostała Oscara. Byłaby pani skłonna do takich wyrzeczeń w imię sztuki?

- Z ogromną przyjemnością zagrałabym taką rolę. Stawiłabym czoło wymaganiom. Mogę przefarbować albo obciąć włosy, mogę się poddać każdej charakteryzacji.

Jeden z tabloidów napisał o pani: "Nie jest typem modelki z wystającymi żebrami". To miał być komplement.

- No, nie jestem, to prawda. Kiedy czytałam, że Renee Zellweger miała problem, różne metody stosowała, żeby przytyć do "Bridget Jones", żartowałam: niech dadzą jej mój telefon, powiem, jak to się robi (śmiech).

A kolekcjonowanie perfum to wciąż aktualne hobby?

- Dawno nie uzupełniałam kolekcji i bardzo zmalała. Perfumy bardzo lubię, nastrój mi dyktuje, na jakie mam ochotę, dlatego nie ma jednych ulubionych. Kiedyś myślałam, że mam dużo perfum, ale ostatnio byłam u koleżanki, zobaczyłam jej kolekcję i stwierdziłam, że moja jest bardzo mała.

Poczucie upływającego czasu jest pani obce.

- W ogóle o tym nie myślę. Chcę się cieszyć chwilą, a co ma być, to będzie.

Co usłyszymy w najbliższą sobotę w "Jak oni śpiewają"?

- Przebój zespołu De Mono "Moje miasto nocą", choć generalnie lubię utwory dynamiczne, pełne energii. To musi nieść, musi mieć charakter.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji