Artykuły

O unieważnianiu przeszłości

Przedstawienie z początku wygląda jak bryk z Różewicza, produkcyjniak obliczony na potrzeby szkolnej widowni - o "Kartotece" w reż. Tomasz Piaseckiego w Teatrze Zależnym w Krakowie pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Krakowska "Kartoteka" nie podąża trop w trop za dramatem Różewicza. I nie mam tu na myśli tylko kolejności wydarzeń - w tej kwestii dramatopisarz pozostawił inscenizatorom swobodę. W spektaklu wyreżyserowanym przez Tomasza Piaseckiego nie ma przechodzącej przez pokój Bohatera ulicy, gwaru, z którego wyłaniają się kolejne postaci, również Chór nie jest stale obecny na scenie. Wszystko, co dzieje się wokół Bohatera, wydaje się być jego snem.

Jeszcze zanim publiczność wejdzie na widownię, na łóżku, zajmującym ogromną część niewielkiej sceny, leży mężczyzna. Śpi. Gdy ściemniają się światła, rozbrzmiewa tango "Ta ostatnia niedziela", które budzi go. Bohater - bo o tej postaci mowa - rozpoczyna spektakl przyglądając się swojej dłoni, mówiąc do siebie. Kolejne sekwencje, jak w tekście, stanowią serię reminiscencji z różnych etapów życia Bohatera. Wśród korowodu postaci pojawia się również trzyosobowy Chór, którego członkowie noszą jednakowe szare płaszcze i półmaski przedstawiające groteskowe, nieludzkie ryje. Całość kończy się ponownym ułożeniem się mężczyzny na łóżku, gdzie, znowu z towarzyszeniem tanga - szlagieru polskiej muzyki, zasypia.

Przedstawienie z początku wygląda jak bryk z Różewicza, produkcyjniak obliczony na potrzeby szkolnej widowni. Prosta scenografia (autorstwa Jacka Smolickiego), niewyszukane kostiumy i nieszczególna odkrywczość interpretacji kanonicznego tekstu (czy wręcz brak pomysłu interpretacyjnego) to mocne argumenty za takim spojrzeniem. Jednak spektakl zawiera kilka elementów, które każą potraktować go nieco inaczej.

Przed wszystkim warto zauważyć motyw okręgu, po którym poruszają się wszystkie - oprócz Bohatera - postaci. Wchodzą drzwiami, przez które weszli widzowie, wychodzą wyjściem mieszczącym się w stojącej na scenie konstrukcji przypominającej szafę. Taką drogę pokonują niemal za każdym razem. Bohater nie mieści się jednak wewnątrz tego koła, postaci omijają go. Nawet jeśli dochodzi do kontaktu fizycznego, koniec końców i tak wszyscy nikną w szafie. Zagląda do niej i Bohater - ale natychmiast wraca, trzymając w dłoni sznur, na którym próbuje się powiesić.

Kolejną innowacją jest ukazanie akcji spektaklu jako snu. Nie ma już nierzeczywistej, niepewnej przestrzeni, na poły prywatnej, na poły oficjalnej. Wyraźnie zaznaczone wybudzenie i zaśnięcie, choć realistycznie ukazane, zamykają nierzeczywistą, bełkotliwą i niezrozumiałą w "prawdziwym świecie" kompozycję zdarzeń w klamrę. Sen i tylko sen uprawomocnia wszystko, co oglądamy: achronologię zdarzeń, dziwne postaci skłębione w szafie, natrętność świata wobec Bohatera. Takie postawienie sprawy może być pomocne w odnalezieniu podstawowego problemu spektaklu. Przy tych założeniach główną kwestią staje się unieważnienie wszystkich historii z przeszłości dręczących Bohatera. Piasecki, wykorzystując konwencję snu, unieważnia mnogie rozterki i dylematy targające tą postacią. Wpisuje je w majak senny, taki, z którego po przebudzeniu nic nie pamiętamy.

Ciekawym pomysłem jest zagęszczenie postaci występujących w spektaklu i rozpisanie ich na zaledwie pięciu aktorów. Zmiany kostiumów i metamorfozy fizyczne są na tyle skuteczne, że dają wrażenie obecności większej ilości wykonawców. Niestety, reżyser nie zdecydował się na to, by jakoś szczególnie tę cechę spektaklu wypunktować i uczynić z niej walor. Kamuflując transformacje aktorów zyskuje wrażenie większego zespołu, jednak demonstracyjne ich ukazanie mogłoby wzmocnić pewne zależności w tekście Różewicza, podobieństwa między postaciami.

Wśród aktorów wyróżnia się zdecydowanie Jacek Milczanowski. Postaci, które kreuje, budowane są prostymi środkami, zwarte i pełne. Niewiele jest w nich przypadkowości. Transformacje sceniczne w jego wykonaniu są najbardziej wiarygodne.

Przedstawienie ogląda się bez przykrości czy znudzenia - jednak nie zostało ono do końca przemyślane. Jeśli to sen ma organizować cały "seans pamięci" i nadawać kontekst wszystkiemu, co dzieje się na scenie, to spektakl nie uwypukla dostatecznie tej zależności. Jeśli jednak jest inaczej i moja interpretacja mija się z zamierzeniami artystów, to widowisko nie próbuje nawet wydobyć jakiegokolwiek problemu "Kartoteki", a jest zwyczajnie odegraniem nauczonych na pamięć słów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji