Wydarzenie w teatrze telewizji
Prawdziwej odwagi wymagało zarejestrowanie przez TV "Wielopola, Wielopola" Tadeusza Kantora.
Oglądane w sali, gdzie jest grane na żywo, jest nie tylko dlatego innym przedstawieniem, że można w nim uczestniczyć. Jest inne przede wszystkim dlatego, że, oglądając je, jesteśmy ludźmi wolnymi. Sami dokonujemy wyboru tego, co na scenie przyciąga naszą uwagę, sami decydujemy o tym, jak dalece nasza wrażliwość i wyobraźnia, albo nasze upodobania mogą współbrzmieć z dziełem. Każdy przekaz telewizyjny, czy filmowy musi być natomiast decyzją wyboru, a więc decyzją porządkującą, ograniczającą kontakt ze spektaklem.
"Wielopole, Wielopole" jest spektaklem działającym na wyobraźnię w sposób totalny, przez mnogość środków oddziaływania. Angażuje naszą wrażliwość, emocje, słuch, poczucie rytmu, doznania estetyczne, a nawet zmysł węchu, bo przecież będąc na sali czujemy zapach drewnianej podłogi, zapach piachu, czy kurzu. Telewizja doznania te redukuje, ponieważ nie może ich wszystkich przekazać. Spektakl Kantora ma w wielu miejscach konstrukcję polifoniczną. W tym samym niemal czasie i tym samym miejscu rozgrywają się, rozwijają i przekształcają współbrzmiące ze sobą tematy, wątki, zdarzenia na wielu planach, które tylko razem odebrane stanowią ostateczny efekt. Przekaz telewizyjny musi wybrać jeden wątek, jeden temat, jedną melodię, upraszcza więc i deformuje dzieło. Jakby z utworu symfonicznego wybierano tylko skrzypce, kosztem innych instrumentów, które nie mogłyby zagrać. Jest wreszcie spektakl Kantora także aktem zbiorowego uczestnictwa, które potęguje się o napięcie i wrażliwość każdego z oglądających. Spektakl w telewizji oglądany jest na ogół w samotności, a przeżycia z nim związane są mniej intensywne, brak im owego zwielokrotnienia.
A mimo to "Wielopole, Wielopole" oglądane w telewizji było wielkim osiągnięciem realizatorów, sukcesem odważnego i ogromnie ryzykownego zamysłu. "Wielopole" Kantora było naprawdę "Wie-lopolem" Kantora. Realizatorzy wpadli na pomysł prosty, pokazując spektakl jak gdyby oczami jego twórcy.
Oto Kantor, twórca przedstawienia, reżyser, widz, ten który jest razem z widownią i aktorami, tworzy na naszych oczach świat. Na razie ma kontakt z wchodzącą do sali widownią. Pomaga zajmować miejsca, wita się z kimś, sprawdza, czy można zacząć przedstawienie. Krząta się po scenie, ogląda sprzęty, poprawia ustawienie szafy, okna, drzwi, rozgląda się, daje znak ręką, podchodzi do stołu. Rozsuwają się drzwi w głębi. Do wnętrza pokoju wbiegają postacie z Kantorowej rzeczywistości. W napisanym a nigdy nie wypowiedzianym, monologu tak o nich Kantor myśli:
To jest moja Babka,
matka mojej matki - Katarzyna,
To jej brat Ksiądz.
Nazywaliśmy go wujem.
Za chwilę umrze.
Tam siedzi mój Ojciec.
Pierwszy z lewej.
Z tyłu na tym zdjęciu przesyła pozdrowienia.
Data 12 września 1914 roku.
Za chwilę wejdzie Matka - Helka.
Reszta to Wujowie, Ciotki.
Wszystkich gdzieś tam w świecie zastała
w końcu śmierć.
Leżą w tym pokoju teraz, jak odciśnięci
w pamięci;
Wuj Karol... Wuj Olek... Ciotka Mańka...
Ciotka Józka...
Od tego momentu "losy" ich zaczną
ulegać poważnym zmianom.
Nierzadko żenującym i nie do zniesienia
dla nich, gdyby żyli.
Dziecinny pokój. A właściwie jego fragment. Strzęp okna, obrył drzwi, wielka jak czeluść więzienna, szafa. Przedpokój, czyli inny świat. Co tam było naprawdę, jak wyglądał świat wokoło, może w przedsionku istniało już to, co jest niebezpieczne, co może wedrzeć się do domu, zburzyć jego spokój, a nawet unicestwić. Świat dziecka. Postacie, które mówią wciąż to samo. Kilka słów. Fragment kłótni, pomieszany z fragmentem modlitwy, awantura i śmiech, trwoga i radość, świat dorosłych, których nie ma. Co z nich zostało: Głos? Ruch? Kolor? Śmiech? Brzydota? Co robili, co się między nimi działo, dlaczego wszystko powtarza się w pamięci? Rodzina. Najbliżsi. Dopiero po śmierci zaczęli żyć. Są nawet natrętni. A w prawym rogu pokoju nieruchoma, jakby do fotografii upozowana, grupa żołnierzy. Szare mundury, szare twarze, martwe twarze, anonimowe, sztuczne. Kontrast w stosunku do żywej, krzątającej sią grupy rodzinnej.
Żołnierze. Armia. Będą przemierzali scenę, będą zabijali i sami wielokrotnie zginą. Oni bliżej obcują ze śmiercią, a kiedy zjawiają się wraz z pieśnią Szara Piechota, która potężnieje jak zawał serca, wywołują popłoch.
Oglądamy świat Kantora, ale przecież wraz z nim zaczynamy się w ten świat wciągać. Wraz z jego skupieniem, uwagą, akceptacjami i rozterkami, z jego pewnością siebie i brakiem zaufania, z jego ucieczkami, z cichym wycofywaniem się. Z jego emocjami.
Każdy mógł identyfikować się z wyobraźnią, z przeżyciem twórcy, nawet jeśli niewiele zrozumiał z jego przedstawienia. Mógł, zamiast tego, śledzić w napięciu dziwny i tajemniczy rozwój wypadków, skoro mógł tak czynić, będący tam w imieniu oglądającego widza, Kantor. I tak wspólnie mogliśmy zobaczyć raz jeszcze, a przecież właściwie nie zobaczyć, a wyobrazić sobie, ślub własnych rodziców, ze wzruszeniem myśleć o tym przez chwilę, ze spokojem wywoływać przeżycie, które za każdym razem budzić może uczucie podziwu i przyjemności. Oto z Kantorem przeżywamy rodzinne awantury, jazgot Ciotek, obrażanie się Wujów. Nudzi nas to, choć ciągle uporczywie tkwi w naszej pamięci. Przeżywamy zagrożenie domu. Gwałt na matce dokonany, zadawanie śmierci Księdzu-Wujowi, ciągłe wlewanie się do pokoju wojska - owych szwadronów śmierci. Słyszymy Szarą Piechotę, psalm śpiewany przez lud boży, słyszymy kolędę Lulaj-że Jezuniu z Chopinowskiego scherza dziwnie przetworzoną, jakby zaśpiew kruka, który nagle pod koniec frazy, niczym wielki, drapieżny akord spada na swą ofiarę.
Śledzimy strzępy świata, który umiera i zmartwychwstaje. Wojsko, które fascynuje Kantora, zmiata co jakiś czas życie ze sceny, lecz to życie wraca, rozpoczyna znowu swoją mozolną wędrówkę wokół tej samej osi, po tej samej drodze i znowu umiera. W rozumieniu Kantora:
WOJSKO
Przechodzą koło nas
jak we śnie, straszliwie OBCY.
Taką obcość mają we śnie postacie
już nieżyjące.
Fotografie REKRUTÓW - pamiątki po
zmarłych.
Wybrani i naznaczeni przez śmierć,
zarażeni bakcylem śmierci
nieznanym i piorunującym,
który czyni ich zdolnymi zadawać
śmierć osobnikom
swego gatunku
i samym ginąć na komendę.
Przeznaczeni na "polegnięcie".
Dramatyczny, odwieczny proces zagłady i powstawania, rozpadu i tworzenia się. W rzeczywistości przedstawionej tego spektaklu jest wielki wysiłek stworzenia jakiejś jednej idei, czegoś, co byłoby silne, hieratyczne, co nie rozpadałoby się. A przecież nie dochodzi do tego. Pozostaje więc jedno: proces. Dążenie. Ruch. Aktywność.
Dzięki przekazowi telewizyjnemu, tak wyraziście kompozycyjnie skonstruowanemu, że byliśmy świadkami kreowania przez Kantora spektaklu, osiągnięto jeszcze jeden artystyczny efekt. Otóż "Wie-lopole, Wielopole" w takim ujęciu ma cechy tragedii antycznej ze wszystkimi konsekwencjami, a więc jednością miejsca, akcji i czasu. Z takim poczuciem, że człowiek jest zaledwie drobiną w wielkim zmaganiu Przeznaczenia i Konieczności, gdzie jedno jest Śmiercią, a drugie Życiem, a Człowiek jest tym, który w najlepszym przypadku zostawia za sobą ślad.