Artykuły

Nowy "Geist"

"Geist" w reż. Zygmunta Duczyńskiego, dokończony przy współpracy zespołu z Arkadiuszem Buszko w Teatrze Kana w Szczecinie. Pisze Artur D. Liskowacki w Kurierze Szczecińskim.

"Adam Geist", poetycki, trudny do scenicznej realizacji dramat Dei Loher - jak zresztą wszystkie dzieła tej niemieckiej autorki - miał swą premierę - jako "Geist" - w Teatrze Kana w styczniu tego roku. Przedstawienie przygotowywał jeszcze Zygmunt Duczyński, jego przedwczesna śmierć przerwała realizację. Kana postanowiła jednak pracę tę dokończyć. Wykonując, niejako, twórczy testament swego Mistrza, ale też wpisując inscenizację w nową już historię "po Duczyńskim".

Tamten spektakl - który był dziełem zespołowym, choć pod reżyserką opieką Arkadiusza Buszki - przyjęto z rezerwą, i nie bez uwag. Opowieść o człowieku, który dokonuje mimowolnych (bardziej lub mniej) zbrodni, próbując ocalić miłość, wiarę w ludzi i nadzieję, że życie - jego własne, a i życie w ogóle - ma sens - przedstawiona była w konwencji wędrówki przez kolejne doświadczenia i zarazem kręgi piekła.

Zarzucano jej - czyniłem to i ja - zagubienie pośród słów i znaków, nadmierny patos i zarazem manieryzm, mający źródła m.in. we wcześniejszym i już legendarnym dorobku Kany. Chwaliłem jednak tamtego "Geista" za wiele wyrazistych scen, doceniałem też jako pożegnanie artystyczne z teatrem Duczyńskiego i swoisty hołd dla Jego sztuki.

Jesienią "Geist" pojawił się na scenie Kany w nowej wersji. Nowej trochę z konieczności, jako że odszedł z zespołu Dobiesław Nowicki (jego rolę Indianina przejął Dariusz Mikuła), lecz i z powodu zaplanowanych poprawek w inscenizacji. Jest to dziś przedstawienie oszczędniejsze w wyrazie, dużo skromniejsze w formie, artystycznie bardziej zdyscyplinowane.

Efektowne, symboliczne, ale trochę pretensjonalne kostiumy z wersji premierowej zastąpił prosty, na ogół czarny strój. Ton kolorystyczny przedstawienia znaczy teraz mocniej: od czerni z rzadka tylko odbija biel (np. w postaci, którą można by uznać za personifikację śmierci), czasem czerwień: krwi, życia. Choćby wtedy, gdy Geist maluje farbą, znaczy krwią - cudzą, ale przecież własną - kolejne etapy swego doświadczenia. Nie ma już w spektaklu muzyki - nie licząc sugestywnego "motywu świerszczy" Rolando Alphonso, scenografia jest surowa, ograniczona do czarnej, pustej przestrzeni i ruchomych klatek: ram obciągniętych folią, za którymi nabrzmiewa metaforyczna, groźna rzeczywistość tej opowieści.

Narracja jest uproszczona, a sama opowieść czytelniejsza, zwarta, choć trzeba również rzec, iż traci nieco z szaleństwa i niepokoju poprzedniej wersji. Tytułowy Adam Geist, którego Waldemar Nicek gra teraz mniej ostro i jakby powściągliwie, stał się przez to postacią łatwiejszą do akceptacji, bo "ładniejszą", łagodniejszą, ale i mniej rozdartą etycznie, nie tak dramatyczną.

Nowy "Geist" jest na pewno spektaklem wartym uwagi i namysłu, a i porównania z wersją premierową. Spójniejszym od niej, wciąż pełnym ważkich, mocnych pytań. Ale jakby i biedszym emocjonalnie. Cóż, i taki bywa koszt poprawek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji