Artykuły

Spóźniona satyra na PiS

"Szewcy u bram" w reż. Jana Klaty w TR Warszawa. Pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

"Szewcy u bram" Jana Klaty w TR Warszawa to satyra na dyktatorskie rządy PiS. Ale dobry teatr polityczny nie może potwierdzać przekonań widzów, powinien je zmieniać.

Jarosław Kaczyński nie jest jedynym przegranym ostatnich wyborów. Pamiętna niedziela 21 października, podczas której PiS straciło władzę, okazała się pechowa także dla reżysera Jana Klaty. Gdyby Kaczyński pozostał u władzy, nowy spektakl Klaty "Szewcy u bram" według Witkacego miałby charakter buntowniczego ataku na rodzącą się dyktaturę. Teraz jest to tylko musztarda po obiedzie.

Klata wpisał "Szewców" w rzeczywistość polityczną ostatnich dwóch lat, z obsesją podsłuchów, inwigilacji i kontroli. Jej symbolem jest prokurator Scurvy, który do złudzenia przypomina Zbigniewa Ziobrę. Grający go Piotr Głowacki mógłby uchodzić za bliźniaka ustępującego ministra sprawiedliwości: nosi te same druciane okularki i tę samą, znaną z konferencji prasowych przylizaną grzywkę. Ma podobne co minister Ziobro fobie: zanim rozpocznie rozmowę z przywódcą "szewców" Sajetanem Tempe (Janusz Chabior), obaj rozbierają się do gatek, aby wykluczyć możliwość podsłuchu.

Odwołanie do niedawnych wydarzeń nie budzi jednak przerażenia, lecz tylko śmiech. Śmiejemy się, kiedy Dziarscy Chłopcy w czarnych polowych mundurach z napisem "AWeBu" zakuwają w kajdanki Sajetana. Uśmiechamy, gdy Scurvy-Ziobro demonstruje obraz ze słynnych kamer w korytarzach Marriotta. I gdy przesłuchuje Irinę Zbereźnicką (Ewa Kasprzyk) w konwencji sejmowej komisji śledczej, bezskutecznie tłumiąc podniecenie. "Ten pan" nie wywołuje już dzisiaj grozy, raczej politowanie.

Takie jest ryzyko uprawiania teatru politycznego chwytającego rzeczywistość na gorąco: bywa, że rzeczywistość wyprzedza sztukę. Do tej pory Klata wygrywał ten wyścig. Jego teatr był sejsmografem zapowiadającym trzęsienie ziemi. On pierwszy poruszył problem korupcji w świetnym, debiutanckim "Rewizorze", który zrealizował w Wałbrzychu na długo, zanim walkę z korupcją wypisali na swoich sztandarach politycy. W znakomitej "...córce Fizdejki" reżyser wydobył na światło dzienne ukrywane antyniemieckie nastroje i resentymenty, które miał później wykorzystać w swojej grze politycznej Jarosław Kaczyński. Jego "Transfer", dokumentalny spektakl oparty na relacjach polskich i niemieckich wypędzonych, trafił w sam środek sporu o historyczne dziedzictwo II wojny światowej.

Przy tym Klata mówił rzeczy niepopularne i niewygodne zarówno dla elit, jak i dla społeczeństwa. Kiedy w "Rewizorze" na portret Edwarda Gierka nakładał portrety wszystkich kolejnych polityków III Rzeczpospolitej, od Jaruzelskiego po Wałęsę, Mazowieckiego i Balcerowicza, gdy w "...córce Fizdejki" parodiował ceremonię akcesji Polski do Unii Europejskiej, kiedy w "Transferze" zrównał wojenne cierpienia Polaków i Niemców - narażał się na ataki z prawa i z lewa. Dzisiaj, wyśmiewając dyktatorskie zapędy PiS, nie ryzykuje niczym. Spektakl grany jest w teatrze, który podlega władzom Warszawy wywodzącym się ze zwycięskiej partii PO. Założę się, że większość widzów w ostatnich wyborach poparła właśnie Platformę. Psychopatyczny, opętany obsesją władzy prokurator Scurvy tylko utwierdza ich w przekonaniu, że zrobili słusznie, odsuwając PiS od władzy.

Dobry teatr polityczny musi być wywrotowy, nie może potwierdzać przekonań widzów, powinien je zmieniać. To się niestety po raz pierwszy Klacie nie udało. A przecież w "Szewcach", tej najbardziej politycznej z polskich sztuk XX wieku, tkwi większy potencjał. W minionej epoce historię zbuntowanych czeladników odczytywano jako parabolę robotniczej rewolucji, która okazała się swoim zaprzeczeniem: zamiast zmienić porządek społeczny utrwaliła konserwatywne podziały i zastąpiła starą burżuazję - nową, czerwoną. Z tego powodu zresztą przez kilkanaście lat "Szewcy" byli na indeksie.

Dzisiaj sztuka Witkacego jest okazją do przemyślenia na nowo problemu ideologii. Czy po "końcu historii" są jeszcze szanse na społeczną przemianę? Czy polityka może być jeszcze ideowym sporem? Na kim oprzeć się może dzisiaj rewolucja, skoro szewców, czyli robotników już nie ma? Skłamałbym, twierdząc, że Klata nie stawiał sobie tych pytań i nie próbował nadać nowego sensu sprzecznościom, które opisał Witkacy. Zaprosił przecież do współpracy Sławomira Sierakowskiego, szefa lewicowej "Krytyki Politycznej", chyba nie tylko po to, aby wspólnie drwić z PiS-u.

Współpraca zaangażowanego reżysera i znanego publicysty nie przyniosła jednak spodziewanego efektu. To, co powinno być głównym tematem spektaklu, to znaczy obnażenie miałkości dzisiejszej polityki, która z ideowego sporu zmieniła się w medialną grę o poparcie, znalazło się na marginesie. Owszem, szewców zastąpili pracownicy centrum handlowego, przenoszący bez celu palety z kąta w kąt. Tempe z majstra szewskiego awansował na menedżera, który przez komórkę dyskutuje o utraconej wierze w rewolucję i bezsensowności buntu w warunkach mediokracji. Wszystko przesłania jednak groteskowa figura Scurvy-Ziobro i ponure żarty z CBA. Zamiast analizy mechanizmu, który ideowych rewolucjonistów zmienia w rentierów i blokuje każdą społeczną zmianę, otrzymaliśmy doraźną satyrę polityczną, w dodatku spóźnioną. To o wiele za mało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji