Wesele
Ostatnia premiera "Wesela" w Teatrze Starym w Krakowie ma szansę powtórzyć sytuację prapremiery tego utworu w Teatrze Miejskim w 1901 roku. Bardzo możliwe, że - podobnie jak wtedy tak i obecnie - rozgorzeje święta wojna znawców. "Wesele" Grzegorzewskiego na pewno podzieli opinię na dwa skrajne obozy - zachwyconych i zgorszonych. Czemu tak się stać może? Z tego powodu, że "Wesele" to jest aktem wielkiej odwagi reżysera (i teatru) gdyż zrywa ono z kształtem swoim pierwotnym, zafiksowanym w teatrze przez obecność autora na próbach, wtedy w 1901 roku.
Teraz zresztą może być jeszcze gorzej - gdyż przez te siedemdziesiąt kilka lat powstała "weselologia", która utrwaliła wizję "Wesela" w naszych głowach i stworzyła specyficzny sposób myślenia, mówienia i pisania o "Weselu".
Żeby powiedzieć o specyfice i wyjątkowości spektaklu Grzegorzewskiego trzeba najpierw powiedzieć o tym, co potocznie dotąd w "Wesele" się wkładało a co w obecnym spektaklu zostało obalone.
1."Wesele" pojmowało się często jako sielankę. To, co dla Wyspiańskiego stało się zaczynem... realności, z której wyrastała tragiczna krytyka, skarga, obraz nędzy duchowej i rozpaczy bezcelowego błąkania się myśli - było przez wielu widziane w kategoriach... Lucjana Rydla. Wiele osób dotąd widzi w "Weselu" właśnie to - co Pan Młody widział w swojej Pannie Młodej. Wszak "Wesele" wystawia się często w polonijnych zespołach amatorskich - chyba "ku pokrzepieniu serc". Jestże do pomyślenia większy paradoks: "Wesele" - ku pokrzepieniu!?
2. Powszechnie traktowało się "Wesele" jako oczywistość i jako plotkę o "Weselu". Właśnie od Boya-Żeleńskiego zaczynają się te nieporozumienia i zafałszowania, które prostuje naszym zdaniem Grzegorzewski. Boy powiadał:
Co tam się będziemy wymądrzać, przecież ja ich znałem, to zupełnie wypisz - wymaluj: Dolcio, Klarcia, Adelcia, Maryjka, itd. itp. Więc - skoro wszystko jest "jak naprawdę", skoro nie ma żadnych wielkich problemów, bo to wszystko rozmowa znajomych - to i nie ma sprawy "Wesela". A tymczasem - u Grzegoraewskiego nie ma żadnych znajomych, ani kolegów naszych dziadków; nie ma anegdoty ale zaczynają się sprawy serio i sprawy nieprzyjemne, dotyczące nas samych.
3. Anegdotyczność prowadzi do łagodnego humoru oraz do ironii. Wszystko, co się opowiada tym trybem, staje się od razu nieistotne. W dotychczasowych "Weselach" większość słów i słówek była ujęta w klamrę ironiczno-anegdotyczną. Aktorzy u Grzegorzewskiego nie mówią niczego ironicznie, a nawet - nie mówią niczego scenicznie. Ich kwestie nie są na pokaz, oni rozmawiają bezpośrednio, prywatnie. Może z punktu widzenia spektaklu poszedł tu reżyser za daleko, ale efekt tego jest znamienny. I tutaj chyba ukryta jest istotna sprężyna tego spektaklu. Okazuje się mianowicie, że rytmiczne tyrady Poety, Dziennikarza i Pana Młodego zmieniają się w naszych oczach w swoje przeciwieństwo. Dotychczas byty to znajome bajdurzenia, do których nikt specjalnie wagi nie przykładał i słusznie, bo ani to specjalnie dowcipne, ani poetycko niezbyt doskonałe. A tymczasem aktorzy u Grzegorzewskiego, mówiący ten sam tekst, co ich poprzednicy w innych inscenizacjach, odsłaniają w nim perspektywy i znaczenia zaledwie przeczuwane. Nieomal słyszy się zupełnie inne zdania, jakby ktoś coś dopisał do tekstu Wyspiańskiemu, a przecież to nic innego tylko to - że słyszy się i że się słucha tych zdań po raz pierwszy.
4. Wszystko polega na zniesieniu lub przesunięciu akcentów ironicznych w spektaklu, z czym w parze idzie rezygnacja z elmentu plotki-fabuły realnej. Może to właśnie będzie najsilniej odczute przez miłośników tradycyjnej wersji. Ale to jest cena jaką musiało się zapłacić za fakt "otwarcia się" tego tekstu. Wydaje się, że tylko na skutek zniesienia naturalistycznych elementów można było dojść do odczucia, jakie mieliśmy cały czas w trakcie oglądania tego spektaklu: - że oto wreszcie oglądamy "Wesele" które wyszło spod pióra tego samego człowieka, co napisał "Wyzwolenie". W tradycyjnym odczuciu "Wesele" jest właściwie opozycją "Wyzwolenia" - tutaj natomiast są to dwa utwory o tym samym czasie, o tych samych sprawach - o naszym czasie i naszych sprawach zresztą.
5. Ktoś ironicznie zauważył na premierze, że coś się tu chyba pomyliło reżyserowi, bo zamiast "Wesele" wystawił "Dziady". Dodajmy do tego poprzednie nasze supozycje o zgodności atmosfery tego "Wesela" z "Wyzwoleniem". Odczuwamy tu dość daleko idącą zgodność głosu Swinarskiego w "Wyzwoleniu" z głosem Grzegorzewskiego w "Weselu". Nie idzie tu o zgodność poetyki, czyli o to, że te spektakle są podobne. Wcale tak nie jest - to są dwa typy teatru, może nawet typy przeciwstawne. Ale istnieje zgodność intencji ogólnych.
"Wyzwolenie" jest relacją o walce twórcy z konwenansem skłamanej kultury, zmistyfikowanej sztuki. "Wesele" jest opisem stanu ducha ludzi w sytuacji, gdy wszystkie wartości rozpadają się, gdy wszystkie stereotypy myśli jałowieją i objawiają swoją prawdziwą naturę - bezużytecznego kłamstwa. Oczywiście, że w dawnym "Weselu" było obecne to domniemanie o fałszywości świata, o bezcelowości działań, o jałowym gruncie ducha i intelektu. Ale w tamtym "Weselu" wyrażał to chochoł, symbol młodopolski. To określenie już wystarczy, żeby całą sprawę, przestać traktować poważnie. Chochoła jako symbol niemocy traktowano poważnie jedynie podczas wypracowań maturalnych na temat "Rola inteligencji w "Weselu" St. Wyspiańskiego". Od tego jednak do bezpośredniego, istotnego i mającego wartość realną, zaangażowania się w sprawę odległość jest duża. Wydaje się, że Grzegorzewski pokonał tę odległość i może nie wystawił klasycznego "Wesela", ale na pewno wystawił ten dramat poważnie, i jest to istotny głos w rozmowie współczesnych ludzi, którzy wiedzą, że ich życie jest sprawą równie poważną co trudną.
6. Nieśmiertelnym tematem przy omawianiu ,.Wesela" jest temat "zjaw". Raz się postuluje ich konkretność, kiedy indziej ich niekonkretność. U Grzegorzewskiego problem ten znika, gdyż nie ma u niego świata, który by się zjawom z zaświatów mógł przeciwstawić. Tutaj realność zmieniono tak, że zjawy są w niej tak samo na miejscu, jak zwykli ludzie.
Mówiliśmy o podobieństwie tego "Wesela" do "Wyzwolenia" Swinarskiego. Istotnie - w obu tych spektaklach objawia się jeden zasadniczy i z pozoru oczywisty - lecz jakoś nie wykorzystywany przedtem - chwyt Wyspiańskiego. Wyspiański rozgrywa swoje dramaty zawsze między ludźmi a "zjawami", zawsze partnerami są tam byty ludzkie i byty kulturowe. Tak jest w "Nocy listopadowej", tak w "Wyzwoleniu". Tak i w tym "Weselu". Tylko, że tutaj trzeba postępować ostrożnie. Bo ludzie i mity przenikają się, bo mity bywają ludźmi a ludzie - stereotypową fikcją. Tu właśnie kryje się zasadnicza rola do spełnienia przez aktorów tego spektaklu. Myślę, że główną trudnością w ich dochodzeniu do swoich postaci było uświadomienie sobie, kim są w danym momencie - czy prywatnymi osobami czy nieprywatnymi składnikami świata symboli.
7. Aby to osiągnąć, trzeba było zrezygnować z tzw. ról. Ludzie, którzy czasem bywają osobami prywatnymi, a czasem przemieniają się w obrazy, znaki ikonograficzne - to nie jest efektowna sceniczna rola, to ciężka praca, polegająca przede wszystkim na powściąganiu aktorskiego instynktu, żeby zagrać ładnie i "na całego". Bardzo wyraziście ujawniło się to w postaci Gospodarza. Jerzy Bińczycki jest w pierwszym akcie trochę smutnym człowiekiem, który przygląda się, jak naokoło mistyfikuje się rzeczywistość, jak jego przyjaciel udaje miłość do ludu, przebiera się trochę w błazeński (w jego sytuacji) strój ludowy; także i chłopi - albo udają przed "państwem", albo po prostu tego "państwa" nie lubią. Wszystko jest nieszczere i nieautentyczne - aż w zębach zgrzyta. Zarazem widać u wszystkich postaci wysiłek, żeby jednak zachować tę fikcję, podtrzymać ten fantom chłopomaństwa. I w końcu Gospodarz zostanie pokonany, podporządkuje się swojej roli. Da się wprząc w korowód mistyfikacji, aby stać się dobrym dziadkiem, co siedzi w fotelu i baje bajki o Polsce, której nie ma.
Także Jan Nowicki zagrał swoją partię doskonale, choć trudności były jeszcze większe - Poeta jest albo stereotypem poety (pan-żurawicc), zaplątanym w żargon poetyckiej kawiarni, albo jest podejrzewającym siebie samego o nieautentyczność, zmęczonym i niegłupim człowiekiem. Świetna Rachela (Anna Polony), powtórzyła w tej kreacji postać Muzy; Rachela jest, tak jak Muza ("Wyzwolenie"), w całości zmyślona i ułożona z cytatów. Ale jest i zwykła Rachela - wtedy, gdy porozpinana wymyka się z kata gdzie grzeszyła z Poetą. Ten mały ruch kontrastuje z resztą - potoczną, łatwą i przyjemną. W stylu epoki i - całkowicie bez znaczenia.
8. Ten sam mechanizm widzimy w osobie Jerzego Radziwiłowicza, który jest albo przebierańcem docenta (?), w krakowiaka, albo po prostu docentem, który wstydzi się swojego przebrania. On jest najsłabszy duchowo z całej reszty swoich przyjaciół i dlatego najbardziej chce potraktować świat jako szczęśliwą przystań, nawet za cenę samookłamania się i zatraty autentyzmu. Przenikliwa analiza tej postawy jest zasługą Radziwiłowicza i Grzegorzewskiego. Inaczej Panna Młoda - Agnieszka Mandat. Zadaniem, które wypełniła pięknie, była obrona nic nie rozumiejącej młodej dziewczyny wiejskiej przed wciąganiem jej w jakieś podejrzane i dwuznaczne afery. Zwykła dziewczyna podkrakowska, która naturalnie i po prostu ubiera się w strój swojej wsi - nagle czuje się mistyfikowana, przerabiana na krakowiankę z Sukiennic; zamiast osoby - usiłuje się stworzyć manekina.
Także doskonale zrozumiałymi stały się sceny ludowe. Te sekwencje, gdy mówi się gwarą - zawsze wychodzą sztucznie, tu dzięki Elżbiecie Karkoszce (Marysia) i Gospodyni (Maria Zającówna-Radwan) otrzymaliśmy tyle normalnej, ludzkiej prawdy, ile tylko dało się wycisnąć z tej rodzajowości gwarowej. Szczególną postacią w tej inscenizacji jest Nos (Mieczysław Grąbka) - zwykle rogrywaną w kategoriach komizmu (wiadomo - pijany). Tymczasem Grzegorzewski dodał i tutaj jeszcze jeden element do swojego pandemonium rozpaczy i dezorientacji. Ten pijany nie jest pijany śmiesznie, tylko tragicznie, jest pijany w związku ze swoim tekstem, który nie jest śmieszny, lecz rozpaczliwy. To, że Nos bełkoce nie zmienia wiele, gdyż całe to przedstawienie składa się z gestów ułomnych, z kawałków, z eksklamacji, zapytań, równoważników zdaniowych.
9. Istnieje też grupa postaci, które ukształtowane są odmiennie - nie ma w nich podziału, nie ma w nich rozbicia na sferę dążenia do prywatności i sferę pogrążenia się w stereotyp roli kulturalnej. Należą do tej grupy - Dziennikarz (Terzy Stuhr) i Radczyni (Ewa Lassek). Stuhr rozegrał swoją partię tak, jakby występował w którymś ze współczesnych, dobrych polskich filmów. Jest ostro reagującym, rozgoryczonym intelektualistą, którego mierzi cała szopka i konwenans duchowy jego czasu, jego współobywateli. Widzi od samego początku zasadzkę, jaką jest dla niego stereotyp Stańczyka. Wie, że gdy tylko zgodzi się na siebie w tej roli - to przegrał swoją i wspólną sprawę istotności, realności wagi działań myślowych w kulturze. On zaczaruje się dopiero bajką finałową Gospodarza, dopiero w tym chocholim tańcu-narracji, zastygnie także i on - najbardziej świadomy swojej roli człowiek na tym weselu. Inaczej Radczyni. Ewa Lassek stworzyła postać całkowicie wyzbytą autentyczności. To twór absolutnie sztuczny, który nie posiada w sobie niczego, co byłoby żywe, dyskusyjne, otwarte. Jej świat jest określony, dany i zamknięty. Jest to wspaniała postać - od kostiumu do wystudiowanego gestu.
10. No i wreszcie finał. Ten dziwny finał, który zamiast zwykłego w tych razach chocholego tańca zawiera w sobie coś ze współczesnej poezji. Trela (Jasiek), który wraca ze swojej dziwnej - nie wiadomo czy realnej czy wymyślonej misji nocnej - krzyczy do nas jak człowiek, który widzi, że świat się kończy, nie jest to Jasiek-krakus, ale raczej Trela krakowianin, kolega, ktoś, kogo może dotyczyć wszystko to, co i nas dotyczyć może. Muzyka, która temu towarzyszy, jest prosta i niesłychanie agresywna zarazem, cicha i przemożna, może śmiało porównywać się z muzyką Koniecznego w "Wyzwoleniu". Jest to muzyka, która spełnia (jak i reszta spektaklu) wymagania stawiane w następującym osądzie twórczości Wyspiańskiego: "Bo też Wyspiański nie umie być poetą amorów, filantropii i rozczulań. Twórczość to posępna i grozy pełna; piewca kontrastów skrajnych i zabójczych, losów twardych, brzemiennych i ogłuszających. (...) Oto grajkowie, których orkiestra przygrywa losom tym do wtóru, mroczna nocą i nocy mająca piętno" (Ostap Ortwin).