Artykuły

Fałszywa szansa na sukces

"Yentl" w reż. Tibora Miklosa w Teatrze Muzycznym w Łodzi. Pisze Michał Lenarciński w Polsce Dzienniku Łódzkim.

W łódzkim Teatrze Muzycznym trwa remont sceny i widowni. Dyrekcja jednak czyni usilne starania, by widzowie nie zapomnieli adresu. Na tę okoliczność przygotowała drugą już w tym sezonie premierę, w warunkach iście spartańskich. Wyczyn sam w sobie godny uznania. Ale wyłącznie sam w sobie, bo spektaklem "Yentl" w Muzycznym strzelono sobie gola do własnej bramki.

Na scenę zaimprowizowaną w sali dawnego bufetu wiodą schody. By dostać się do salki trzeba przejść przez górne foyer. A tam, na oczach widzów, panna siedząc po turecku na podłodze nalewała czerwone wino do kieliszków (zapewne z nich pili je goście po premierze). Kieliszki, jak panna, też na poziomie podłogi. Przedstawienie ten poziom utrzymało.

Jeśli reżyser spektaklu Tibor Miklos wziął już honorarium, winien je zwrócić, by ratować resztę honoru. Takiej indolencji inscenizacyjno-reżyserskiej nie pokazano w Łodzi dawno. Nie lepiej gdy rozpatrywać tropy interpretacyj-ne, choć to nazbyt wyszukane sformułowanie wobec tego, co znalazł w tekście, czy lepiej - czego nie znalazł, reżyser.

"Yentl" w Teatrze Muzycznym to adaptacja opowiadania Bashevisa Singera. 24 lata temu powstał film z Barbrą Streisand w roli tytułowej (i w jej reżyserii) oraz z piosenkami napisanymi przez Michela Legranda. Ale to, co ćwierć wieku temu dobre było w kinie, wcale nie musi sprawdzić się w teatrze. I to nie jako duża inscenizacja, a jako monodram (?!). No i nie sprawdziło się.

Anna Dzionek (wystąpiła w roli Yentl), w zgrzebnej sukienczynie, owinięta chustką, to przycupnęła na foteliku, to osadziła kibić na zydlu ustawionym w centrum sceny. Prócz tego raz wzięła do ręki książkę, ale szybko ją odłożyła (ze strachu przed poparzeniem?), raz nalała sobie wody z dzbanka do szklanki, by zwilżyć struny głosowe. I to już wszystkie zadania, jakie reżyser postawił przed aktorką. A tu spektakl półtoragodzinny.

Co więc miała począć biedna Anna Dzionek, gdy wokół kilka sprzętów nieprzyjaznych: prócz zydelka i fotela tylko jakiś stół, za którym na chwilkę przysiadła, biblioteczka i barek. Scenografia, autorstwa Ewy Posmyk, wywleczona z wiersza Tuwima o strasznych mieszczanach, strasznie zamieszkujących, straszne mieszkania pasowała jak ulał do świateł.

A na scenie atmosfera zupełnie jakby wszyscy realizatorzy przestali chodzić do teatru pół wieku temu. I wcale się tego nie wstydzili. Anna Dzionek też nie wstydziła się i parła z tekstem do przodu, to rozkładając ręce w dramatycznym geście, to pokazując lśniące w uśmiechu zęby. Aż dziw, że nikt nie zauważył, że to, co dzieje się na scenie, stoi w opozycji do tego, o czym mianowicie bohaterka opowiada.

Otóż konstrukcja adaptacji Agnieszki Smugi zasadza się na retrospekcji (wyjaśniam reżyserowi, że jest to zabieg wykorzystujący inwersję czasową: bohater ze współczesności cofa się w przeszłość i- zwykle - chronologicznie przywołuje minione zdarzenia). Yentl, dojrzała kobieta, przypomina sobie i nam, jak jako młoda, pragnąca wiedzy dziewczyna, zbuntowana przeciwko tradycji, chcąc kształcić się dokonała mistyfikacji: przebrana za chłopca rozpoczęła naukę w yeshiwie. Lecz oto wpadła we własne sidła, bowiem człowiek może oszukać innych, ale nie siebie: Yentl zakochała się w koledze. Dziś ówczesne perypetie wspomina z nutą nostalgii i z perspektywy życiowego doświadczenia.

Ale Anna Dzionek, czerpiąc środki aktorskie z rezerwuaru estradowej szansonistki, przeżywa każdą scenę tak, jakby wszystko działo się tu i teraz. Jednocześnie nie przeszkadza jej to wypowiadać tekst, którym bohaterka dystansuje się od minionych zdarzeń! Nie sposób pozbyć się wrażenia, że oto widzowie uczestniczą w zjawisku paranormalnym. Jeszcze moment i stolik zacznie się kręcić, a szafa stukać nogą.

Niezupełnie normalne jest także to, że w Teatrze Muzycznym artystce nie towarzyszą muzycy grający na żywo. Jest jak w telewizyjnej audycji "Szansa na sukces": - Jaką chce pani taśmę? - Profesjonalną. - To proszę. A co nam pani zaśpiewa? - Piosenki z "Yentl". Anna Dzionek, chociaż piosenki zaśpiewała, to tego wydania "programu tv" nie wygrała.

Może los byłby łaskawszy, gdyby widzowie mogli przysyłać esemesy? Ja swój SMS wysyłam w intencji ostatecznego wykluczenia z teatru zmurszałej estetyki, bezmyślności i hucpiarstwa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji