Artykuły

Gdzie jesteście, Nikifory?

"Krynicki ostaniec. Rzecz o Nikiforze" w reż. Wojciecha Markiewicza w Teatrze im. Solskiego w Tarnowie. Oglądał Mirosław Poświatowski z Temi.

Do rozważań o granicach sztuki i kiczu, artyzmu i rzemiosła zmusza nowa premiera w Tarnowskim Teatrze im. L. Solskiego, czyli Krynicki ostaniec w reżyserii Wojciecha Markiewicza. Rzecz to o Nikiforze, lirycznymi barwami malowana, z nutą muzyki łemkowskiej zespołu Serencza.

Włóczęga, malarz, samouk, tysiące obrazów, malowanych byle czym i byle na czym. Nieznośny, bezdomny, pogardzany, z językiem przyrośniętym do podniebienia i duszą, w której górski krajobraz, miejski pejzaż, w której sceny religijne wierszem naiwnym, takim od serca mówią. Dziś znany i zapoznany. Dziś nawet i hotel Nikifor się nazywa. To zmusza do rozważań - o granicy, która kicz o od sztuki oddziela, a artyzm od rzemiosła. I właśnie ku takim myślom Krynicki ostaniec skłania, bo ileż życiorysów podobnych zna historia, iluż bękartów sztuki uznanej, akademickiej, niby garb i sumienia wyrzut ziemia nosiła? Kto komu dał prawo twórcę na artystę namaszczać? Bo bez tego namaszczenia artysty nie ma - jest tylko jakiś wierszokleta, jakiś chłopek świątki w drzewie wykuwający, jakiś wiejski wariat ze szkolnymi farbkami. To samo dzieło - gdzieś na babcinym strychu i gdzieś w uznanej galerii - i jakaż to od razu, w oczach koneserów różnica... Czym zatem jest sztuka, akt tworzenia? Co o mistrzostwie decyduje - wykształcenie, siła pasji? W jakim laboratorium wzorzec talentu złoty spoczywa, gdzie jest ta sztanca i jaki skład ma materiał, z którego artysta powstaje?

Patrzymy na Nikifora, takiego w dobie pop-kultury i mody na folk, zagospodarowywanego marketingowo; pewnie przydałby się jeszcze jeden taki, tyle że żyjący. Ale gdzie go szukać - czy koniecznie na śmietniku? To już lepiej niech zostanie legenda, bo prawda życia, prawda o człowieku uwiera i nijak nie chce przyjąć uładzonego kształtu obowiązującej mody i estetyki.

Te myśli można ciągnąć w nieskończoność. Oto człowiek niecały; jest coś znamiennego w wykorzystanym w spektaklu radiowym wspomnieniu, gdzie Nikifor swój portret od dziury w kapeluszu malować zaczyna. W Krynickim ostańcu ów Nikifor nie wypowie ani słowa; Mariusz Szaforz wędruje po scenie, drobnymi kroczkami, z namaszczeniem i celebrą niemal, przekraczając rozrzucone kłody - bez złości, za to ze świadomością, iż wpisane są w życie. Grzebie w swojej walizce - rupieciarni, krąży, irytuje. Za niego, o nim, bez niego próbuje toczyć się dysputa młodej pary ludzi.

W spektaklu jest sporo liryzmu, za sprawą majaczącej za przesłoną łemkowskiej kapeli Serencza oraz wierszy i piosenek związanego również z Tarnowem dziennikarza i poety Henryka Cyganika - wedle jego pomysłu powstał Krynicki ostaniec. Gdzieś w tle ożywają też przywoływane górskie krajobrazy. Całość bardzo teatralna i radiowa - w sensie dosłownym; z offu padają nagrane wypowiedzi, wspomnienia. Ciekawa jest także aranżacja przestrzeni, autorstwa odpowiedzialnego za scenariusz i reżyserię Wojciecha Markiewicza - oto wszyscy: publiczność, zespół, aktorzy, znajdujemy się na scenie. Muzykę przygotował Mirosław Bogoń, choreografię - Danuta Flaumenhaft; aktorów - Monikę Kufel i Roberta Żurka wokalnie przygotowała Elżbieta Kuzemko-Rausz.

I tylko pozostaje żałować, że na tarnowskiej premierze sztuki (wcześniej była krynicka), Serencza nie wybrzmiała tak, jak podczas bankietu - ze śpiewanymi po łemkowsku, a'capella pieśniami...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji