Artykuły

Gliwice to jednak nie Broadway

"Ragtime" w rez. Marii Sartovej w Gliwickim Teatrze Muzycznym. Pisze Dariusz Jezierski w Gazecie Gliwickiej.

W piątkowy wieczór długo oczekiwane wydarzenie artystyczne stało się faktem. Od tej chwili na deskach GTM będzie można zobaczyć i usłyszeć jak rodziła się nowoczesna Ameryka. Czy taka okazja okaże się atrakcyjną dla nas? Czas pokaże

Wątpliwości może budzić już sama premiera - zbyt dużo wolnych miejsc, zważywszy na bardzo intensywną kampanię promocyjną tytułu i rozmach realizatorski. Wolne miejsca same w sobie o niczym jeszcze nie świadczą. Mój niepokój budzi raczej tematyka, którą porusza spektakl. Czasy niby ciekawe, w dodatku mityczna Ameryka! Tyle, że konflikty, wokół których osnuta jest, niestety dość banalnie prowadzona i przewidywalna fabuła, są nam zupełnie obce. Konflikty rasowe, sprawiedliwość społeczna, imigracja i terroryzm - pesymiści, czy raczej pragmatycy twierdzą, że nieuchronnie się z nimi zetkniemy i to wcale w nieodległej przyszłości. Może wtedy inaczej będziemy spoglądać na te same problemy. Rozmawiałem z reżyserką Marią Startową kilka miesięcy temu. Wierzę jej. Jej wrażliwość na tę problematykę, kształtowana przez francuską rzeczywistość, kontakty z islamem i obawą przed terroryzmem, nie zaskakuje. Ale ta wrażliwość długo jeszcze nie będzie naszą. Tyle o przesłaniu społecznym spektaklu, o którym mówię tylko dlatego, że wydawał się niezwykle ważny dla samej reżyserki.

A widowisko? Cóż, sam jestem miłośnikiem jazzu, zatem nie straszna mi synkopa i z prawdziwą radością usłyszałem muzykę "Ragtime" z kilkoma prawdziwymi perełkami (Sarah, Tateh). Znów jednak muszę z obawą spytać - czy ta muzyka porwie polską publiczność? To pytanie pozostawię bez odpowiedzi przyznając, że nie jestem optymistą i obawiam się, że "Ragtime" dla nas będzie tym samym, czym dla brodwayowskiej publiczności byłoby zaprezentowanie jej, słynnej niegdyś "Gałązki rozmarynu", na której premierze miałem okazję być przed wielu laty w gdyńskim Teatrze Muzycznym. Dla nas droga "Pierwsza brygada" i legionowa epopeja, dla amerykańskiej publiczności byłaby jedynie egzotyką.

Zastanawia mnie również choreografia "Ragtime". Nie, nie dlatego, że była zła. Była po prostu przeciętna. Nie widziałem w niej niczego, dla czego należałoby zatrudnić tej klasy fachowca, co Jelena Bogdanowicz. To suwerenna decyzja Kierownictwa GTM i pieniądze z jego budżetu. Jestem jednak przekonany, że podobnie jak znakomicie grająca orkiestra i doprawdy wspaniały i funkcjonalny przekład tekstu na język polski (chylę czoła!), także choreografia znalazłaby swojego twórcę tu na miejscu. Tancerzom GTM współpraca z panią Jeleną na pewno da wiele na przyszłość. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że mistrzyni z Rosji, pracująca na scenach, dla których przydomek "wielkie" znaczy to, co znaczy nie tylko jeśli chodzi o rozmiary, na naszej, naprawdę małej scenie, po prostu dusiła się jako artystka, cokolwiek by nie mówiła. Podkreślam, nie można tu mylić pojęć, w to, że w Gliwicach pracowało jej się znakomicie naprawdę wierzę, jeśli chodzi o atmosferę. Ale nic ponadto.

Czas na pochwały. O świetnym przekładzie Jacka Mikołajczyka już pisałem. Do takiej muzyki nie pisze się łatwo, a tym trudniej się teksty przekłada. To co usłyszeliśmy, to mistrzostwo! Aktorzy. Znakomita Sarah, świetni Matka (Maria Meyer) i Tateh (Michał Musioł), rewelacyjna Emma Goldman (Beata Okupska) - oni wszyscy równoważą z nawiązką kilka obsadowych potknięć (np. odstający od reszty Harry Houdini - jego "arietka" była muzycznym żartem, mam nadzieję?). Komendant straży pożarnej, wywodzący się z GTM Junior, okazał się strzałem w dziesiątkę! Podobnie elektryzująca widownię, słodko naiwna Evelyn Nesbit.

Realizacja. Raził film, który odebrałem jako kalkę pomysłu Jandy z jej "Boskiej". Za uzasadnione uważam użycie podczas "bajania" Tateh świetnie podkreślającej nastrój animacji. Oszczędna, przemyślana scenografia (dyskutowałbym jedynie nad schodami, które jako jeden z aktorów widowiska doprawdy za dużo jeździły!). Znakomita druga część spektaklu! Zwłaszcza na początku świetnie potęgowana atmosfera obawy i miejskiej sensacji. Tak, drugi akt okazuje się naprawdę świetnym antidotum na powolne, ospałe tempo pierwszego (po co tak rozwlekać rozpoczynającą spektakl scenę pożegnania?), który ratowało kilka znakomitych partii wokalnych.

Jak zatem oceniam "Ragtime"? Może niektórych zaskoczę w kontekście tego, co napisałem, bo pozytywnie. Przyznaję jednak - spodziewałem się po tej premierze zdecydowanie więcej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji