Artykuły

Damy nie płaczą

- Mówi się, że GABRIELA KOWNACKA mężczyzn onieśmiela, to chyba prawda - przyznaje Wojciech Malajkat, kolega z Teatru Narodowego. - Wiem, co ich peszy: jej piekielna inteligencja i dowcip. Ten problem mają z nią zresztą także kobiety - śmieje się.

Bez rozgłosu, niechętnie na zdjęciach, rzadko na przyjęciach. Taktowna i dyskretna, ale niezależna, zawsze na własnych warunkach. Jedna z kobiet, o których powiedzieć "dama" nie jest kurtuazyjną przesadą. Gabriela Kownacka, najsłynniejsza matka zastępcza w Polsce.

Październikowy wieczór kilka tygodni temu. Sosnowiec. W sali ze 200 osób. "Gdybym chciała mieć więcej dzieci, to bym je sobie urodziła, ale nie chcę! Wolę opiekować się tymi, które już są i nie mają rodziny", Gabriela Kownacka czyta tekst. Prosiło ją o to Stowarzyszenie Matek Zastępczych, konkretnie jedna z jego członkiń. Ta, która niedawno przygarnęła dziecko. Zupełnie jak Anka Kwiatkowska w serialu Rodzina zastępcza. - My się na Ance wzorujemy. Staramy się być takimi matkami jak ona. Reprymendy na przykład udzielamy naszym dzieciom z humorem. Jak w Rodzinie... - mówią po spotkaniu kobiety ze stowarzyszenia. Do aktorki podchodzi urzędnik. Prosi o kopię tekstu, który czytała. Pokaże go na posiedzeniu rady gminy, może uda się pomóc matkom. - W takich chwilach wiem, że warto było zagrać w tym serialu - mówi Gabriela Kownacka, serialowa Anka. - Stałam się twarzą "matki zastępczej" i dobrze mi z tym. Żałośni wydają mi się serialowi aktorzy uskarżający się na męczarnie popularności - uśmiecha się. Wie, że kiedy gra w teatrze, wielu przychodzi tylko "na Ankę Kwiatkowską". Ma nadzieję, że wychodzą z czymś więcej. Bo przecież marzyła o wielkich rolach teatralnych, a popularność przyniosły jej te serialowe. Zanim została Anką, była jeszcze Dorotą w "Matkach, żonach i kochankach" Juliusza Machulskiego.

Zgodziła się, bo to był pierwszy dobry polski serial o kobietach. - Taki, w którym ich role nie były wyłącznie ozdobnikiem, tłem dla wyrazistych męskich postaci - opowiada. - I w dodatku mówił o prawdziwej kobiecej przyjaźni.

W RÓŻOWYCH PAPILOTACH

Plaża w Jastarni. Para nastolatków poznaje smak pierwszych pocałunków. - Amerykanie właśnie wylądowali na Księżycu! Nawet jeśli będziemy chcieli, nigdy nie zapomnimy tych wakacji! - żartują Gabi i Grzesiek. Jest lipiec 1969 roku. Gabrysię i Grześka łączy miłość oraz ukradkowo wypalane papierosy (ona woli silesie, on zefiry). I wino Bycza Krew. Dwa lata później matura. Grzegorz zostaje studentem wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych, Gabrysia - Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. - Zjawiskowa blondynka z długimi włosami. Wszyscy chłopcy się w niej kochali - wspomina Grażyna Smuszowicz, przyjaciółka z III LO we Wrocławiu. Ale Gabi nie biega z nimi na prywatki. - Na okrągło słuchała Demarczyk - mówi Grzegorz Bednarz, kolega z klasy, ten, z którym całowała się na plaży. On, fan Pink Floyd, robi scenografie do licealnych przedstawień Becketta, ona po kilkanaście razy ogląda spektakle w eksperymentalnym Teatrze Laboratorium Jerzego Grotowskiego. Recytuje poezję. Jest zachwycona, gdy na ulicy spotyka Rafała Wojaczka. W roku 1975 Gabrysia ma już dyplom PWST, za sobą rolę Zosi ("Tak bym chciała kochać bardzo") w Weselu Wajdy. I wciąż jest tą zjawiskową blondynką. Wie, że młode aktorki obsadza się "po warunkach". A ona nie chce grać seksownych kobieciątek. "Widziałam każde Pana przedstawienie. Moje największe zawodowe marzenie to praca w Pana teatrze", pisze w liście do Jerzego Grotowskiego. Dołącza swoje zdjęcie. Odpowiedź przychodzi wkrótce: "Droga Pani, bardzo dziękuję za tak miłe słowa. Niestety, moja wizja sztuki tak odbiega dziś od konwencjonalnej dramaturgii, że nie widzę w niej miejsca dla aktorki szkoły teatralnej. Z pozdrowieniami Jerzy Grotowski". Na przedstawieniu dyplomowym chowa się w ostatnim rzędzie. Żeby nie było słychać, jak śpiewa, bo nie wychodzi jej to najlepiej. Mimo to Edward Dziewoński natychmiast zatrudnia ją w warszawskim Teatrze Kwadrat.

W tym samym roku Gabrysia w Teatrze Telewizji gra najsłynniejszą blondynkę świata - Marilyn Monroe i przez kolejne dziesięć lat nie może odkleić od siebie tego wizerunku. Dostaje nawet główną kobiecą rolę w musicalu Halo, Szpichródka, choć wiadomo, że nie jest genialną wokalistką. Wystarczy, że ma na sobie kostium tancerki rewiowej. I że na niebotycznie wysokich obcasach schodzi po bardzo długich schodach. Gdy w Teatrze Studio w wieku 34 lat zagrała w Hamlecie, publiczność przeżyła wstrząs. Jej Ofelia nie była omdlewającą mimozą, ale kobietą na skraju załamania, bliską obłędu. "Ofelia w kaftanie bezpieczeństwa", krzyczały tytuły recenzji. Nie podobała się. Mówiono, że szarżuje, że jest brzydka i za stara. - Dotąd spotykałam się z adoracją, zachwytem nad urodą i talentem, więc ta nieprzychylna reakcja mnie zszokowała - wspomina. - Dziś myślę, że była błogosławieństwem. Pomyślałam: "Nie podobam się. Trudno. Nie muszę zachwycać wszystkich". Przestałam żyć pod presją "piękności". Dopiero wtedy poczułam, jaka byłam już umordowana tym nieustannym wystawianiem urody na ocenę: na scenie, na bankiecie, w trakcie zakupów albo gdy wyrzucałam śmieci. Kilka lat później Gabriela Kownacka spędza wakacje nad Dunajcem. Idzie brzegiem rzeki, a na głowie ma różowe papiloty. Nie obchodzi jej, czy ktoś ją taką zobaczy. Jest już kimś innym. Dziś śmieje się, że w zeszłym roku z radością zagrała epizod w filmie "Przebacz" Marka Stacharskiego, bo w scenariuszu obok jej roli zamiast uwagi "Do pokoju wchodzi olśniewająco piękna kobieta", było "Jest przerażająco zmęczona i zaniedbana".

PRZYJAŹŃ POD PANCERZEM

"Rola babci? To już czas?!", Gabriela Kownacka zadziwiona czyta scenariusz. - Po raz pierwszy padła taka propozycja. Na razie tylko w dubbingu. Przyjęłam. Pomału godzę się, że nie będzie już dla mnie ról żon, matek i kochanek. Próbuję sobie tłumaczyć, że dojrzałość jest piękna - śmieje się.

Jednak nie wierzy kobietom, które mówią, że lubią swoje zmarszczki. - Martwię się tym, że nie ma dobrych filmowych ról dla kobiet w moim wieku - mówi.

Zabiera przyjaciół na rajd po krakowskich knajpach. Zabawa trwa do rana, a ona nikomu nie pozwala, by za siebie płacił.

"Pani Gabrielo! Po raz pierwszy w życiu powiedziałam mężowi, że nie chcę dłużej znosić pustki między pami. Udawać, że wszystko jest dobrze..." - Gabriela Kownacka dostaje mnóstwo takich maili. Od kobiet, które zobaczyły ją w spektaklu "Małe zbrodnie małżeńskie" E.E. Schmitta. Mówi, że ta rola jest dla niej jak terapia. Gra w nim kobietę w średnim wieku, która nie może się pogodzić,

że jej mąż nie patrzy już na nią z takim pożądaniem jak przed laty. - Nie godzimy się na letnie związki i tej niezgody nie tracimy z wiekiem - Gabriela Kownacka mówi o kobietach. Gdy w jej związkach brakowało szansy, by odbudować namiętność, umiała je skończyć. Umie też przyjaźnić się z byłymi mężczyznami. - Jeśli między ludźmi zdarzyło się coś ważnego, to nigdy się nie kończy - tłumaczy.

- Gabrysia nie rozstaje się burzliwie, nie zatrzaskuje za sobą drzwi rozczarowana,

że skończyła się miłość. Ratuje przyjaźń.

Niewiele kobiet tak potrafi - mówi o niej przyjaciółka. Gdy rozpadło się jej małżeństwo z aktorem Waldemarem Kownackim, Gabriela zaprosiła go na wigilię (- Nie widzę w tym nic dziwnego - mówi). Przyjaciele wspominają, jak po rozstaniu z operatorem Witoldem Adamkiem Gabrysia i Witold wciąż dzwonili do siebie, by radzić się w przeróżnych sprawach, zawodowych i prywatnych. Trzydzieści osiem lat od lądowania człowieka na Księżycu Grzegorz Bednarz, pierwszy ważny mężczyzna w życiu Gabrieli, nadal wychodzi na lotnisko, gdy ona ląduje we Wrocławiu. Syna wychowywała sama, ale nie uważała macierzyństwa za poświęcenie. Nigdy go w niczym nie wyręczała, nie usuwała sprzed nosa trudności. Kiedy nie miała pieniędzy, by kupić mu upragnioną zabawkę, po prostu mu o tym mówiła. Nie pożyczała pieniędzy, nie chałturzyła. Rozumiał to. Franciszek wyrósł na indywidualistę. - Wiem, że mówią o mnie: "jest sama, bo nie wyszło jej z mężczyznami" - uśmiecha się Gabriela Kownacka. Nie przejmuje się tym. Po prostu wie, że miłości i związku nie można znaleźć i utrzymać na siłę.

- Jestem feministką - mówi. - Ale z tego gatunku, który uwielbia mężczyzn.

- Mówi się, że mężczyzn onieśmiela, to chyba prawda - przyznaje Wojciech Malajkat, kolega z Teatru Narodowego. - Wiem, co ich peszy: jej piekielna inteligencja i dowcip. Ten problem mają z nią zresztą także kobiety - śmieje się. Poznali się ponad 20 lat temu na próbie do "Hamleta" w Studio. On miał 23 lata i debiutował w roli duńskiego księcia, ona wkrótce miała wywołać burzę swoją Ofelią.

- Klasa, takt, uroda i wdzięk. Może brzmi to jak laurka, ale inaczej nie da się o niej mówić - mówi Malajkat. - Mój pierwszy kontakt z Gabrielą zaczął się

od pasma nieszczęść - wspomina. - Pojawiłem się na próbie w potłuczonych okularach, bo przewróciłem się przed wejściem do teatru. A potem rozlałem herbatę. Jej herbatę. A Gabriela była gwiazdą. Zaskoczyła mnie, bo uśmiechnęła się pobłażliwie. Spacyfikowała moje przerażenie i onieśmielenie. Pomogła wejść w nowy zespół - wspomina. - Chyba musiałem wzbudzić w niej litość - śmieje się Malajkat.

- Po prostu dobrze pamiętałam siebie: Zosię z Wesela Wajdy - tłumaczy aktorka.

- Zalęknioną, nieśmiałą... Dlatego bronię młodych, nawet jeśli wszystkim wokół wydają się pokraczni.

Wiadomo powszechnie, że wystarczy jeden telefon i nawet jeśli to środek nocy, Gabriela potrafi wsiąść do samochodu i jechać na pomoc. W sytuacjach ekstremalnych natychmiast bierze na siebie odpowiedzialność. Koleżanki z liceum twierdzą, że zawsze była "dorosła". Lubi, żeby wszyscy wokół niej dobrze się czuli. Dla przyjaciół godzi się na udział w programie "Nasza klasa", choć to zupełnie wbrew niej. Po zakończeniu zdjęć zabiera wszystkich na rajd po krakowskich knajpach. Zabawa trwa do białego rana, a ona nikomu nie pozwala, by za siebie płacił. Zawsze była hojna. "Zwariowałaś?! Przecież ja mam pieniądze!", wykrzyknęła, gdy koleżanka wspomniała jej, że bierze kredyt, by po wypadku naprawić samochód.

- Jest z nią tylko jeden problem, nie chce pokazywać słabości - mówi przyjaciółka.

- Nigdy nie płacze, nikt nigdy nie widział, żeby gdzieś się spóźniła, żeby podniosła głos...

Nie toleruje histeryczek. Podejścia "jestem kobietą, więc jestem emocjonalna. Taką stworzył mnie Pan Bóg". - Przyjaciele nie są od tego, by wylewać na nich niechciane emocje - mówi. Przyjaciele są innego zdania. - Ta jej niechęć do zwierzeń, niedostępność bierze się chyba stąd, że ona nie chce nikogo obarczać swoimi problemami - zastanawia się Grażyna Smuszowicz, koleżanka z liceum.

- A my przecież czekamy, aż wreszcie zrzuci ten pancerz i pozwoli sobie na słabość.

- Wiem, że dzisiejsza psychologia zaleca, by wyrzucać z siebie wszystko. To podobno oczyszcza - odpowiada Gabriela.

- Tylko że nikt nie idzie wrzeszczeć na szczyt Mont Blanc. A jak to zrobić tak, by przynieść sobie ulgę, a nie dokuczyć tym, którzy są wokół nas? - zastanawia się.

Z BOKU

Styczeń 2002. "Wpisałam swoje nazwisko w Google i wyskoczyły mi strony pornograficzne! Co mam z tym zrobić?!

- Gabriela Kownacka dzwoni z pytaniem do kolejnej koleżanki. - Daj spokój, to plaga. Czeka cię walka z wiatrakami. Odpuść, nie wygrasz", słyszała. Nie odpuściła. Zawalczyła dla zasady. W sądzie wygrała i dziś, gdy wpisze się w wyszukiwarkę "Gabriela Kownacka", jako pierwsza pojawia się jej oficjalna strona. Zamieszcza na niej nawet niepochlebne recenzje. Właściwie jest tu wszystko. Ale tylko o jej życiu zawodowym. - Znamy się prawie 40 lat, a Gabrysia wciąż jest dla mnie tajemnicą - mówi Grażyna Smuszowicz. - Nigdy nie była skandalistką, nie lubiła epatować sobą, nie była egzaltowana - zastanawia się jeden z przyjaciół.

- I chyba nie ma osoby, której Gabi zadałaby jakieś niepotrzebne pytanie. Takie, które przekroczyłoby granice intymności.

- Dziś wszyscy twierdzą, że wstyd jest niepotrzebny - mówi Gabriela. - Nie zgadzam się z tym. Uważam, że wstyd jest piękny. Dlatego na przykład nigdy nie wypytuję syna o jego relacje z dziewczyną. A on nie zwierza mi się. I nie uważam tego za porażkę wychowawczą.

Styczeń 2005. "Gabriela Kownacka walczy z rakiem", "Aktorka przeszła już chemioterapię" - gazety przerzucają się newsami. Choroby nie udaje się utrzymać w tajemnicy. Choć Gabriela bardzo długo nie mówiła o niej nawet swojej mamie. Nie chciała jej martwić. - To był najtragiczniejszy moment mojego życia.

I właśnie wtedy musiałam najmocniej walczyć o siebie, o prawo do prywatności - wspomina.

Wyszła z choroby i natychmiast pojawiły się sugestie, by została twarzą kampanii walki z rakiem. "Powinnością znanej osoby, która przeszła traumę, jest opowiadanie o tym w mediach. To bardzo pomaga innym ludziom", słyszała. "Powinnością aktora jest grać", odpowiadała. - Tyle kobiet włącza się w te akcje, że mój głos nic tu już nie da - tłumaczy.

- Pomagam po swojemu, ale nie na okładkach kolorowych pism... Nie mówi jednak, że bez rozgłosu jeździ po Polsce na spotkania z chorymi w maleńkich miejscowościach. Zapytana wprost, wyjaśnia: - Kobiety, z którymi się spotykam, nie mają pieniędzy. Nawet tyle, by kupić kolorową gazetę, w której ja opowiadałabym o chorobie. Zawsze żenowało mnie zbytnie zwracanie na siebie uwagi - mówi Gabriela Kownacka. - Poza tym trzeba mieć świadomość, że jak się zaprasza prasę na ślub, to wiadomo, że ona będzie także na rozwodzie - mówi.

Wojciech Malajkat niedawno dostał od niej SMS: "Wolę świat kukiełek niż rzeczywisty".

- Zrozumiałem, że coś musiało ją mocno rozsierdzić, skoro tak pisze. Ale przy okazji zrobiła aluzję do tego, że ja właśnie reżyseruję spektakl w teatrze dla dzieci. To typowe dla niej - trudne sytuacje zbywać absurdalnym humorem - mówi Malajkat. Gabriela też zajęła się reżyserią. Planuje spektakl, w którym będzie musiała się zmierzyć z własną historią, z dziejami swojej rodziny. Akcja dzieje się w powojennym Wrocławiu, do którego jej rodzice przybyli z kresów. Dziś, kiedy myśli o domu, pamięta przede wszystkim spokój. Dlatego w jej dorosłym, dzisiejszym domu tak właśnie jest. - Nikt na przykład nie podnosi tu głosu - opowiada. - Ani ja, ani syn nigdy nie używamy wulgaryzmów. Choć zdarza mi się to na próbie, a jemu wśród kolegów. Ktoś może uważać, że to hipokryzja, ale ja tak właśnie widzę dom: jako bezpieczne, spokojne miejsce - mówi. - I bez bałaganu - dodaje ze śmiechem. - Lubię sterylny porządek. Może po prostu boję się sytuacji, które wymykają mi się spod kontroli? - zastanawia się Gabriela. - Chociaż... - zamyśla się. - Dzisiaj właściwie nie boję się już niczego. Umiem przyjąć wszystko, co dostanę od życia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji