Bydgoszcz. "Pchła Szachrajka" w Polskim
Na Mikołajki Teatr Polski przygotował bajkową premierę. W "Pchle Szachrajce" jedną z głównych ról gra Małgorzata Witkowska [na zdjęciu].
Aleksandra Chwastek: Dzieci uwielbiają panią w bajkach, a pani za tymi rolami nie przepada.
Małgorzata Witkowska: Słyszałam, że mnie lubią, ale z tym uwielbieniem to chyba przesada.
Znam nawet takich maluchów, i to chłopców, którzy oglądając "Przygody Rozbójnika Rumcajsa" nie podziwiali Cypiska, ani nawet jego taty, tylko Słoneczko, które pani grała.
- Naprawdę? To miłe.
Pani jednak tych ról nie lubi.
- Jakoś tak już jest, że bardziej odpowiada mi rodzaj skupienia towarzyszący przedstawieniom dla dorosłych.
A gra pani sporo bajek.
- Takie fatum, los, przeznaczenie. Może właśnie gdybym nie dostawała ich tyle, to bardziej bym je ceniła? Bo bajki są dość trudne. Trzeba w nich grać bardzo autentycznie i intensywnie. Jasno oddać charaktery bohaterów.
To jedna trudność, a druga to czynności, jakich czasem trzeba się nauczyć.
- Np. jazda na wrotkach. Długo mi to nie wychodziło. Rozpędzić się nie było jeszcze tak trudno, ale zahamować - koszmar. Umówiłam się tak z kolegą, że jak bym nie umiała się zatrzymać, to on stanie na środku sceny i ja w niego wpadnę. W innym przedstawieniu z kolei musiałam nauczyć się chodzić na szczudłach. To też nie było najprostsze.
W "Pchle Szachrajce" będą jakieś karkołomne ewolucje? Np. wysokościowe podskoki?
- Nie, tu wszystko jest w normie. Wiadomo, że pchła skacze, ale tak, że dam sobie radę.
Rozzłościła się pani, gdy zobaczyła swoje nazwisko w obsadzie tej bajki?
- Nie, aż tak źle nie było. Nawet się ucieszyłam, bo to przedstawienie reżyseruje kolega z zespołu.
Odczuwa pani tremę?
- Całkiem spora, bo ten spektakl różni się od innych bajek. Gramy go na małej sali, dzieci są blisko, jest z nimi inny kontakt. Poza tym włożyliśmy w "Pchłę Szachrajkę" dużo serca, a nigdy nie wiadomo jaki będzie efekt. Maluchy są nieobliczalne.
Sama lubiła pani bajki w dzieciństwie?
- Do teatru na nie chadzałam. Moja mam prowadzała mnie do opery. Tam, bardziej niż przedstawienia podobały mi się antrakty: eleganccy ludzie, zapach perfum. Sama "Aida", czy "Traviata" nie robi na dziecku wielkiego wrażenia. Ale miałam przesiąknąć sztuką, więc oglądałam.
Jak każde dziecko myślała pani wtedy o kreskówkach?
- Za moich dziecięcych lat były one zupełnie inne. Pamiętam, że bardzo lubiłam "Szpiega z krainy deszczowców" i że wielkie wrażenie wywarł na nie film "Historia żółtej ciżemki".
Oglądając go myślała pani "jak będę duża zostanę aktorką"?
- Nie, ja marzyłam o zostaniu służącą. To może się wydawać dość dziwne, ale moja starsza siostra wymyśliła taką zabawę w panią i służącą, w której ja oczywiście byłam tą drugą. Ona mówiła "podaj papcie" - ja przynosiłam, "posprzątaj" - ja zaraz układałam w wyznaczonym miejscu. A żebym się nie sprzeciwiała, moja cwana siostra tłumaczyła mi jak to wspaniale usługiwać. Wierzyłam w to i na pytanie "kim chcesz zostać w przyszłości" odpowiadałam - służącą.
Premiera 6 grudnia, godz. 18, bilety kosztują ode 15 do 25 zł. Po spektaklu odbędzie się Brzechwowisko - spotkanie podczas którego dzieci będą mogły kolorować specjalnie przygotowane programy oraz zjeść coś słodkiego.