Artykuły

Politycy zagrali dla hospicjum

Powodzenie inscenizacji "Królewny Śnieżki i siedmiu krasnoludków" przeszło wszelkie oczekiwania. Dwa spektakle wyprodukowane przez "Polskę Dziennik Zachodni" odbyły się przy pełnej widowni chorzowskiego Teatru Rozrywki. Aukcja okazała się niezwykłym sukcesem. Uzyskaliśmy dzięki niej 80 500 zł dla ludzi chorych - piszą Henryka Wach-Malicka i Regina Gowarzewska-Griessgraber.

Pomysł, by wesprzeć Hospicjum Cordis wpływami z nietypowego przedstawienia teatralnego, przyniosła do redakcji senator Krystyna Bochenek. Pomysł fascynujący, ale jego powodzenie zależało od wielu czynników. Najważniejsza była obsada; chcieliśmy, by baśniowe postacie zagrali ludzie ze świata polityki, kultury i dziennikarstwa, a więc zawodowo z teatralną profesją niezwiązani.

Zdumiał nas entuzjazm, z jakim przyjęli propozycję. Dla wielu z nich było to potężne wyzwanie i sprawdzian psychicznej odporności, ale nie odmówili! A po premierze, w późny niedzielny wieczór 9 grudnia, przynajmniej połowa z nich zastanawiała się, jak przeżyje poniedziałek bez... kolejnej próby. No i ten sukces na rzecz ludzi chorych - wpływy z biletów i aukcji pamiątek po spektaklu wyniosły ponad 170 tysięcy złotych. Jak tu się nie cieszyć i nie tęsknić za powtórką?!

Reżyser spektaklu Magdalena Piekorz w życiu chyba nie zebrała tylu całusów i gratulacji, co po tych dwóch przedstawieniach, ale też zasłużyła na nie w dwustu procentach. Premier Jerzy Buzek, żegnając się z panią reżyser, wspominał, że prawdziwe chwile grozy przeżyli jej aktorzy nie wtedy, gdy wyciskała z nich na próbach siódme poty, ale dopiero w chwili gdy zniknęła na całą godzinę z pola widzenia.

- Dziecko, przecież my bez ciebie - mówił całkiem serio - czuliśmy się jak sieroty!

Nie jest wykluczone (zeznania są w tej kwestii sprzeczne), że to właśnie Jerzy Buzek przerobił tytuł wystawianej baśni na "Królewna Magda i siedmiu krasnoludków". Naszym zdaniem pasuje jak ulał.

Najgoręcej było w Teatrze Rozrywki w niedzielę, bo też było to przedstawienie pełną gębą, a nie jakieś tam granie na niby! Trema dławiła nawet tych, którzy - jak by się zdawać mogło! - przez swój udział w życiu społecznym nie mają najmniejszych oporów przed publicznymi wystąpieniami.

- Każda z naszych ról - mówi europosłanka Genowefa Grabowska, kreująca przedstawieniu rolę Żabki - była naprawdę odpowiedzialna. Trzeba było opanować tekst, współpracować w grupie, a w dodatku ja nigdy w życiu nie grałam Żabki! Ostatnie moje występy miały miejsce w szkole podstawowej. Jako że byłam najwyższa w klasie, obsadzano mnie w rolach... królów. Myślę, że w polityce często jesteśmy aktorami. Musimy mówić, przekonywać rozmówców, a to jest element sztuki komunikowania. Dzisiaj chcemy się komunikować z widownią, aby nasze postacie sprawiły jej przyjemność.

Miniony weekend nie tylko dla prof. Grabowskiej był próbą charakteru. Realizatorzy spektaklu pracowali bez wytchnienia. Ustawiano światła, zmiany dekoracji, wejścia, zejścia i ukłony. A przed premierą skończyły się żarty i zaczęły schody. Najdosłowniej, znakomita większość wykonawców wolała bowiem biegać dwa piętra po schodach niż zjeżdżać z garderób windą. No bo niech się takie ustrojstwo zatnie, to co wtedy?!

A w garderobach ruch był jak ulu; ba - jak w całej pasiece. Posła Kazimierza Kutza odziewała sama Barbara Ptak, autorka 36 kostiumów do "Królewny Śnieżki i siedmiu krasnoludków". Po opuszczeniu kilku mocnych słów, ich dialog wyglądał mniej więcej tak:

- Coś ty mi, Baśka, zaprojektowała, tego nijak się nie da włożyć.

- Cicho bądź, niejednego króla już ubierałam. Wciągnij brzuch, to się zapniesz.

- Ale ja nie o guzikach, tylko o rękawach. Jakim cudem baby to noszą? Że dzieci rodzą, to rozumiem, nawet im zazdroszczę, ale żeby w takie rękawy się wciskać?

Rękawy był rzeczywiście cokolwiek wąskie, za to korona za duża. Teresa Szelest z Teatru Rozrywki raz-dwa podkleiła ją gąbką i wyglądało, jakby się pan Kazimierz w koronie urodził.

- To teraz - oświadczył usatysfakcjonowany - wnieście mnie na scenę.

Jako rzekł, tak się stało. Moment wnoszenia Króla Kutza dzierżonego w mocnych rękach Jarosława Wasika (Niedźwiedź) i Roberta Talarczyka (Stolnik) na tron, nagrodzono owacją. To, że reszta zespołu nie ugotowała się na scenie ze śmiechu, zakrawa na cud.

Bo w ogóle to cuda chyba jednak się zdarzają. Na próbach, a nawet na parę kwadransów przed podniesieniem kurtyny atmosfera w kulisach i garderobach przypominała przemarsz przez pole minowe. Ale jak już kurtyna poszła, to po tremie nie zostało ani śladu. Nim skończył się spektakl, już zaczęło się... wspominanie.

Senator Krystyna Bochenek, grająca w "Śnieżce" zapobiegliwą Kucharkę, zdradziła przed przedstawieniem:

- Mam tremę; nie przed rolą, ale przed efektem końcowym całego spektaklu. Mieliśmy mało prób, więc cały czas zastanawiam się, czy ktoś się pomyli, czy wszyscy zapamiętają, którędy zejść ze sceny i czy horyzont opadnie we właściwym momencie. Muszę się przyznać, że moja rola to najtrudniejsze cztery linijki tekstu, jakie przyszło mi dotąd w życiu wypowiedzieć! Trzeba zapamiętać rymy, pilnować kolejności słów. Obudziłam się dzisiaj w nocy, otarłam z potu czoło i pomyślałam tekstem "Co przyrządzić? Uszka w barszczu". Żeby tylko nie powiedzieć w barszczu uszka, bo nie będzie potem rymu i klops.

Pani senator zachowała trzeźwość umysłu; uszka zostały podane we właściwym miejscu.

Poseł Jan Rzymełka - w życiowej doprawdy roli Zająca - pochwalił się dla odmiany, że przez uporczywe próbowanie kicania (jego słowa) odkrył, że ma mięśnie, których dotąd nie używał.

- Niestraszne mi publiczne wystąpienia - zwierzał się po ostatnich ukłonach - nauczyłem się walczyć z tremą w czasie sejmowych wystąpień. Ale po kicaniu, a nie oszczędzałem się na próbach, oj nie, porobiły mi się zakwasy. Może czas zadbać o kondycję?

Profesor Marek Szczepański z Uniwersytetu Śląskiego wyznał natomiast, że zgodnie ze swoją dyscypliną naukową udział w "Królewnie Śnieżce i siedmiu krasnoludkach" uwieńczył nową "techniką socjologiczną". Dzięki niej występ na scenie w ogóle go nie przerażał. Swoje odkrycie nazwał "R-G", co się tłumaczy: mówię po Rzymełce (R) i po Grabowskiej (G). Technikę można opatentować, profesor Szczepański (L, co się tłumaczy Lis) wchodził w sytuacje dialogowe bez najmniejszego spóźnienia.

Nasz kolega po fachu, redaktor Kamil Durczok zagrał Lustro w taki sposób, że tylko patrzeć, jak przyjdzie angaż z jakiegoś teatru. W duecie z Krystyną Doktorowicz - dziekan Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego, grającą z klasą (plus wyjątkowe umiejętności transformacji!) postać Złej Macochy - bawili nie tylko publiczność, ale i samych siebie, co potęgowało efekt komiczny. Kamil, opancerzony z przodu i z tyłu telewizyjnymi ekranami, przed każdą kwestią pucował sobie monitorki płynem do mycia szyb z najgłębszą powagą na stroskanym (pytaniami Królowej) obliczu.

- To już moje drugie doświadczenie sceniczne - chwalił się, acz skromnie. - Mimo pewnych podobieństw, bo obydwa spektakle to bajki na cele charytatywne, nie da się ich porównać. Tu mam krótsze kwestie, więcej w tym zabawy, a mniej ciężkiej pracy pamięciowej, jaką miałem przy roli Macochy w "Kopciuszku". Z drugiej strony, tamten graliśmy w telewizji, więc były duble. Tu trzeba zagrać raz i nic się już nie zmieni. Jeszcze nie mam tremy, ale pewnie gdy zobaczę scenę, widownię, to będzie totalna.

W tym miejscu wprowadzamy sprostowanie tremy nie miał, a jeśli nawet miał to - słowo recenzentów - zagrał, że nie miał!

Generał Janusz Skulich, najdzielniejszy z polskich strażaków, przez wszystkie próby wykazywał zdecydowaną nadodpowiedzialność, twierdząc: "Żeby nam tylko to przedstawienie wyszło, żeby nam wyszło, tylko żeby nam nie wyszło bokiem! ". A na premierze - cóż za przemiana - zagrał krasnala Wesołka tak, że brawa zbierał po każdej kwestii. I wtedy się wydało, a dokładniej wydał się sam generał.

- No - zaczął z namaszczeniem - bo prawda jest taka, że ja chciałem być aktorem albo strażakiem. W sobotę zdawałem do krakowskiej PWST, a w poniedziałek na studia strażackie. Przyjęli mnie tylko na strażaka, to zostałem strażakiem... Madzi Piekorz niniejszym składam podziękowania, że we mnie aktora dostrzegła. Czy ja mógłbym coś jeszcze zagrać?!

Chętnych do tej roboty było więcej. Wygląda na to, że Magdalena Piekorz, jakby co, zręby zespołu już ma. Nawet eksperymentatorzy się znaleźli!

- Publiczność - cieszył się Marek Szołtysek, w roli Gburka - świetnie reagowała na moją śląską godkę. Gdy dostałem scenariusz, pomyślałem, że jest to okazja do poszerzenia mojej działalności. Zaproponowałem, że mój tekst przełonacę na śląski. Ludzie reagowali dokładnie tak, jak chciałem. Drugim moim sukcesem jest to, że za mojego krasnala udało się na licytacji wyciągnąć aż 10 tysięcy złotych. Byłem ostatni i bałem się, że nawet 300 złotych nikt za mnie nie da. Byłem cały w stresie, więc chciałem sam dołożyć. Tymczasem niepotrzebnie się martwiłem.

Krasnoludki łakome aplauzu publiczności opracowały parę patentów, dzięki którym bez pudła wchodziły i schodziły na brawach. Patent zbiorowy polegał na tym, że pierwszy w szeregu słuchał inspicjenta, a sześciu pozostałych - pierwszego. Dzięki temu żaden krasnal w kulisach się nie zapodział, a zapodziać mógł się każdy, bo wejścia miały z każdej strony sceny, a nawet z góry! Wśród patentów indywidualnych zdecydowanie wygrał Artur Rojek z zespołu Myslovitz, który spisał sobie kwestie Gapcia na... kilofie. Tak na wszelki wypadek, bo jak mu się kilof w zamieszaniu zgubił, to i tak tekst wygłosił, a jak trzeba było - wyśpiewał, bez najmniejszej wpadki.

Para odtwórców głównych ról - Magda Kumorek jako Śnieżka i pisarz Wojciech Kuczok w roli Królewicza - zdobyła serca wszystkich widzów.

Aukcja, na której sprzedaliśmy plakat z podpisami wszystkich realizatorów, partyturę muzyki do spektaklu, egzemplarz sztuki z didaskaliami pani reżyser oraz siedem cudownych, jawnie kiczowatych krasnoludków z podpisami siedmiu scenicznych zuchów - prócz wymienionych wcześniej także: Tomasza Ossolińskiego (Apsik), profesora Tadeusza Sławka (Mędrek) i Michała Ogórka (Nieśmiałek) - okazała się niezwykłym sukcesem. Uzyskaliśmy z niej 80 500 złotych. Wszystkie pieniądze co do grosika przeznaczone będą dla ludzi chorych. To w ich imieniu dr Jolanta Markowska, prezes Hospicjum Cordis, powiedziała do wszystkich realizatorów: "Zrobiliście coś pięknego, dziękujemy".

***

Osoby chcące wspomóc Społeczne Towarzystwo Hospicjum Cordis mogą wpłacać pieniądze:

Konto Nowego Domu: BPH SA I 0/Mysłowice

36106000760000330000457169

Datki z dopiskiem: "Królewna Śnieżka", przelane na powyższe konto, przeznaczone będą na zakup specjalistycznych łóżek dla pacjentów hospicjum.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji