Artykuły

Powrót hrabiego sceptyka

- Wracam do Narodowego. Nie wiem, czy słusznie robię. Na razie wszyscy mówią, że świetnie. Ale potem będą mnie pewnie krytykować - mówi ANDRZEJ ŁAPICKI, który zagra hrabiego Szabelskiego w "Iwanowie" Antoniego Czechowa w reżyserii Jana Englerta.

Po 12 latach nieobecności 83-letni Andrzej Łapicki wraca na scenę. Zagra hrabiego Szabelskiego w "Iwanowie" Antoniego Czechowa w reżyserii Jana Englerta. Premiera w Teatrze Narodowym w kwietniu

Jacek Szczerba: Dlaczego pan wraca?

Andrzej Łapicki: Ja jeszcze nie wróciłem. Jestem dopiero po dwóch próbach. A wszystko to ze strasznych nudów. Przyłapałem się na tym, że już dwa lata siedzę w kapciach przed telewizorem i patrzę na kłótnie polityków albo na ligę angielską. Jedno i drugie strasznie mi się znudziło.

W sierpniu zadzwonił do mnie Jan Englert, żeby wpaść do niego na kawę, no to wpadłem. Ja lubię Janka, a on sprytnie wziął mnie z zaskoczenia. Mówi: musisz zagrać. Nie sądziłem, że się kiedykolwiek zgodzę. Teraz będę miał wieczory z głowy. Nie będę musiał oglądać dziennika w telewizji. Co za ulga.

Najważniejsze, żeby wyjść z domu w jakiejś sprawie. Na przykład żeby pogadać sobie wśród aktorów. Nie po to tylko, żeby narzekać, że świat jest podły.

Z tymi dwiema próbami to już jest postęp. Kiedyś inny teatr też proponował mi Czechowa. Wyśrubowałem wysoką stawkę. Dyrekcja tamtego teatru się zgodziła. Poszedłem na próbę i po dziesięciu minutach wiedziałem, że zaraz wyjdę. Coś nie grało, do dziś dnia nie wiem co. Pomyślałem, że to nie dla mnie. A tu byłem na próbie dwa razy i jeszcze tego nie pomyślałem. Ale nie jest wykluczone, że tak się nie stanie.

"Iwanow" to debiutancka sztuka Czechowa.

- I przez to bardzo nowoczesna. Nie ma żelaznej konstrukcji jego późniejszych utworów. Choć i tu na początku pojawia się rewolwer, który potem wypala. W tym względzie Czechow się nie zmienił. To jest dobra egzystencjalna sztuczka.

Ja mam grać hrabiego sceptyka, który stara się mówić dowcipy. Nie myślałem o koncepcji roli, mam jeszcze na to czas. Na razie w telewizji wspomnieli o mnie panowie Rewiński i Piasecki. Że był casting na hrabiego i co kto wszedł, to mówił: "A kurwa, tego tam". No to w końcu ktoś zaproponował: - Poślijcie po Łapickiego. - Ale przecież on nie gra? - Ile nie gra? - 12 lat. - No to teraz zagra. - Ale on już nie pamięta tekstu. - To nie tego tekstu nie pamięta...

I dwaj panowie dalej tak nonsensownie nawijali. Słusznie, bo w mojej decyzji jest coś z nonsensu.

Pański sceniczny hrabia sceptyk nazywa się Szabelski.

- W Teatrze Telewizji grał go kiedyś Igor Przegrodzki. Bardzo dobra obsada to jeden z powodów, który skłonił mnie do powrotu: Stenka, Seniuk, Szapołowska, Gajos, Frycz jako Iwanow. W takim towarzystwie można się pokazać.

Stenka gra żonę Iwanowa, Seniuk bogatą wdówkę, z którą chcą mnie ożenić. Z naszym wiekiem są związane dowcipy - sam opracowuję ten tekst, żeby było śmiesznie. W końcu się nie żenię z Seniuk. Szapołowska gra skąpą i wściekłą żonę Gajosa. A Gajos pije wódkę. I ja też piję wódkę. W jednej ze scen pijemy, zakąszamy i rozmawiamy jaka jest najlepsza zakąska. Gajos ma wtedy długi monolog o kawiorze. Ktoś proponuje inne zakąski, a ja, hrabia, po którym się spodziewają, że zaraz wyjdzie z jakimś homarem, mówię, że nikt nie wymyślił niczego lepszego niż ogórek.

Pan nie grał nigdy w Narodowym odbudowanym po pożarze?

- Nie. Zdaje się, że mówiłem tylko wiersz na jakimś koncercie. Ale wcześniej grałem w Narodowym sporo. W 1957 r. w "Aszantce", u Stanisławy Perzanowskiej, z Szaflarską, potem u Hanuszkiewicza, np. w "Trzy po trzy" Fredry. A w 1980 r. Arnolfa w "Szkole żon". Moliera. Bardzo lubię ten teatr.

Więc pewnie zna pan jakieś niezwykłe zdarzenia z jego historii?

- On się ciągle palił. Aleksander Zelwerowicz miał sprawę o to, że podpalił Narodowy bodaj w 1919 r., bo to był piroman. Gdy jeszcze przed I wojną światową był dyrektorem teatru w Łodzi, to miał telefoniczne połączenie ze strażą pożarną. Jak tylko gdzieś był ogień, to oni dzwonili, on brał dorożkę i tam jechał. Lubił patrzeć, jak się pali. W Warszawie był podejrzany, bo mieszkał w Narodowym, gdy ten się skopcił. Jego pierwszego strażacy zastali na miejscu. Potem Narodowy spalił się w czasie wojny. A trzeci raz, gdy w latach 80., za dyrekcji Krasowskich, pędzono bimber w podziemiu i wybuchł pożar.

Pamiętam też, że w latach 50. Igor Śmiałowski wpadł do dziury za sceną: poleciał dwa piętra w dół i cały się połamał. Cud, że uszedł z tego z życiem. Ta dziura to była tzw. kieszeń sceniczna, przez którą wyciąga się dekoracje. W zasadzie powinna być zamknięta, ale akurat była otwarta. Ta kieszeń jest przy samej ścianie, dziwiono się, dlaczego Śmiałowski aż tam doszedł. On chodził sobie w czasie przedstawienia za kulisami i powtarzał tekst. Zawsze mówię, że nie należy w ostatniej chwili powtarzać tekstu, bo zwykle człowiek się potem sypie.

Teraz ja wracam do Narodowego. Nie wiem, czy słusznie robię. Na razie wszyscy mówią, że świetnie. Ale potem będą mnie pewnie krytykować.

Andrzej Łapicki, ur. w 1924 r. wybitny aktor, reżyser teatralny, rektor warszawskiej Akademii Teatralnej, prezes ZASP. Z aktorstwem teatralnym pożegnał się w 1995 r., grając Radosta w "Ślubach panieńskich" Fredry w Teatrze Polskim. Koniec kariery reżyserskiej ogłosił w 2005 r. wystawiając w tymże Polskim "EuroCity", również wg Fredry. Jego ostatnia rola filmowa to ksiądz udzielający ostatniego namaszczenia Jackowi Soplicy (Bogusław Linda) w "Panu Tadeuszu" (1999) Wajdy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji