Artykuły

Miałem świat u swoich stop

- W jednym z przedstawień grałem porucznika, który przychodzi na imieniny kobiety, którą grała Marta Lipińska. Wręczałem jej na scenie scyzoryk, mówiąc: "A ja dla pani, Iryno, przyniosłem taką drobną niespodziankę". Pewnego dnia podchodzi do mnie Łomnicki i wręcza mi... kosę. I mówi, że to dziś zamiast scyzoryka. Ja z tą kosą wszedłem na scenę. Lipińska nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem - mówi warszawski aktor BOHDAN ŁAZUKA.

Stał się gwiazdą. Pracował i bawił się z wielkimi sławami.

Miałem 25 lat. W 1963 roku pojechałem na festiwal do Opola jako początkujący aktor, a wróciłem stamtąd jako piosenkarz, którego zna cała Polska. Zdobyłem dwie nagrody: za charlestona "Dzisiaj, jutro, zawsze" i za piosenkę "To było tak".

Po Opolu publiczność waliła na moje występy i wypełniała największe sale. 14 razy śpiewałem przy zapełnionej do ostatniego miejsca Sali Kongresowej. W ciągu dwóch dni mogłem zagrać cztery razy dla 36 rys. osób w Hali Ludowej we Wrocławiu.

Do tego cały czas grałem w Teatrze Współczesnym. To był wtedy najlepszy teatr w Polsce. W każdą niedzielę prowadziłem w radiu "Niedzielny kiermasz muzyczny". Dostałem się do Kabaretu Starszych Panów. Śpiewałem w nim słynne "To było tak". W Teatrze Telewizji zagrałem Wacława w "Zemście". Świat był u moich stóp... Współczesny to było cudowne miejsce. Atmosfera znakomita, nikt się nie wywyższał, nie miał gwiazdorskich manier.

W jednym z przedstawień grałem porucznika, który przychodzi na imieniny kobiety, którą grała Marta Lipińska. Wręczałem jej na scenie scyzoryk, mówiąc: "A ja dla pani, Iryno, przyniosłem taką drobną niespodziankę". Pewnego dnia podchodzi do mnie Łomnicki i wręcza mi... kosę. I mówi, że to dziś zamiast scyzoryka. Ja z tą kosą wszedłem na scenę. Lipińska nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem. Chcieli mnie ze Współczesnego wyrzucić, że gówniarz robi sobie głupie żarty.

Bardzo lubiliśmy się z Bobkiem Kobiela. Poznałem go, gdy jeszcze byłem studentem. Zaprosił mnie na kolację do Grand Hotelu w Sopocie. Razem z nim przyszedł Zbyszek Cybulski. Znajomość ze Zbyszkiem przetrwała do jego śmierci w 1967 roku. Świetnie się rozumieliśmy, bo obaj lubiliśmy wino, kobiety i śpiew.

Wtedy poznałem też Jerzego Połomskiego. Nazywał się Pająk, ale profesor Sempoliński stwierdził: "Pan nie może na afiszu mieć nazwiska Pająk". Teraz mam z Połomskim już słabszy kontakt. Za to z Jerzym Gruzą od lat żyję w przyjaźni. Był na każdym moim ślubie. To pogodny człowiek, bardzo utalentowany, ma abstrakcyjne poczucie humon i irracjonalne podejście do życia. Może dzięki temi tak długo żyje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji