Artykuły

Od STS do Saloniku

Rok po założeniu STS zaproszono ją na przesłuchanie do Teatru Satyryków Buffo, którym kierował Jerzy Jurandot. I w tym samym dniu, kiedy pojawiła się na przesłuchaniu, wieczorem wystąpiła już w spektaklu. - To miało być tylko zastępstwo. - Dostałam jednak pełen etat - mówi warszawska aktorka i piosenkarka HANNA REK.

Przed laty Hanna Rek była gwiazdą. Wylansowała kilka przebojów, najbardziej znany to "Gdy mi ciebie zabraknie". Potem wyjechała z Polski. Na długo. Z mężem Bogusławem Wyrobkiem.

Należała do najpopularniejszych polskich piosenkarek. Występowała obok największych sław polskiej estrady, a także teatru. Nagrywała dużo dla radia i na płyty, ale były to w większości tzw. małe czwórki, z których w 1990 roku powstała płyta długogrająca, zatytułowana "Mam szczęście do wszystkiego". Występowała solo i z zespołem. Ponad dwadzieścia lat żyła poza Polską. Ale wróciła. I nie czuje się zapomniana. Dziś swoją artystyczną miłość spełnia w innej roli.

Mieszka na Żoliborzu, ale spotykamy się w kawiarni w centrum Warszawy. Elegancka, uśmiechnięta, bardzo rozmowna. Na początku pyta żartobliwie, kto mnie na nią nasłał. Na spotkanie przyjeżdża autobusem, gdyż od śmierci męża nie jeździ już samochodem. - Przedtem zawsze poruszałam się volvo - mówi.

- Mieliśmy trzy auta tej marki. Wszystkie sama odbierałam w fabryce w Goeteborgu, bo mąż nigdy nie miał na to czasu.

Miała być farmaceutką. Skończyła studia medyczne. Ale medycyna to było dla niej utrapienie, a nie marzenie.

- Mamusia kazała, to studiowałam. Urodziła się w Warszawie. Mówi, że miała kiepskie dzieciństwo. - Ojciec zginął na Pawiaku i nawet nie ma grobu. Mama była urzędniczką, pracowała w mennicy państwowej. Bardzo lubiła śpiewać. Pamiętam, jak po powstaniu, w gruzach siedziała przy tzw. kozie, czyli piecyku, z sąsiadką i śpiewała. A ja to chłonęłam. Słuchałam, nuciłam. Od mamy nauczyłam się wielu piosenek.

Po pierwszym roku studiów pojechała na wakacje do Szklarskiej Poręby. Tam poznała środowisko ludzi ze stołecznej szkoły aktorskiej i historii sztuki, m.in. Mariusza Dmochowskiego i Jerzego Markuszewskiego. I śpiewała im wszystkie te piosenki, których nauczyła ją mama.

Wakacyjna znajomość przetrwała i zaowocowała założeniem kilka miesięcy później Studenckiego Teatru Satyryków, popularnie zwanego STS-em. Była na drugim roku AM. Wystąpiła w pierwszym programie zatytułowanym "To idzie młodość". Zaśpiewała piosenkę z repertuaru Marty Mirskiej "Biała mewo". I od tamtego momentu koledzy z STS nazywali ją Mewą.

- Potem już śpiewałam piosenki STS-u - mówi. - I tak było przez cztery lata.

Rok po założeniu STS zaproszono ją na przesłuchanie do Teatru Satyryków Buffo, którym kierował Jerzy Jurandot. I w tym samym dniu, kiedy pojawiła się na przesłuchaniu, wieczorem wystąpiła już w spektaklu.

- To miało być tylko zastępstwo. - Dostałam jednak pełen etat. Na cały rok. Występowałam obok Hanki Bielickiej, Aliny Janowskiej, Stefanii Górskiej, Zdzisława Gozdawy. To był wtedy wielki teatr.

Niestety, kariera artystyczna nie obyła się bez kosztów. Przerwała studia. - Mama nic o tym nie wiedziała. Kiedy się dowiedziała, zezłościła się i zapędziła mnie ponownie na uczelnię.

W 1957 roku Polskie Radio ogłosiło konkurs dla piosenkarzy radiowych. Był to pomysł Władysława Szpilmana. Zajęła drugie miejsce po Sławie Przybylskiej i trafiła do dwuletniego Studium Piosenki przy PR, dzięki czemu otrzymała wszechstronne wykształcenie muzyczne.

- Miałam znakomitych wykładowców - wspomina. - Wielkie autorytety z dziedziny aktorstwa, mowy, muzyki. Aleksander Bardini, Hanna Skarżanka, Aniela Świderska, Jerzy Abratowski, Tadeusz Suchocki. Dwa lata pełnej szkoły estradowej. Po jej ukończeniu, bez egzaminu otrzymałam z Ministerstwa Kultury dyplom - aktorka estradowa, specjalność piosenkarstwo. Już wtedy nagrywałam w radiu, występowałam na koncertach.

Wcześniej, po ukończeniu farmacji, przez trzy miesiące pracowała w aptece. Wiedziała, że farmaceutką na pewno nie będzie, ale taki był wymóg. Wtedy bowiem obowiązywał nakaz pracy. Jednocześnie uczęszczała do Studium Piosenki.

Pierwszy jej koncert był dużą imprezą. - Koncert w Sali Kongresowej. Pamiętam, że śpiewałam "Mały, biały żagiel". A potem były kolejne koncerty, festiwale. W kraju i za granicą. Występowałam z Jerzym Połomskim, Ireną Santor, Haliną Kunicką i z wieloma innymi, wielkimi artystami polskiej estrady.

Nagrywała cały czas w radiu, śpiewała też w telewizji, w "Teatrze Piosenki" w hotelu Bristol w Warszawie, współpracowała z teatrami "7.15" w Łodzi i stołeczną "Syreną".

Czterokrotnie występowała na Festiwalu w Sopocie, trzy razy w Opolu, gdzie zdobyła nagrodę publiczności. W Sopocie zaśpiewała m.in. bodaj swój największy przebój, czyli piosenkę "Gdy mi ciebie zabraknie". Wykonywała też inne, znane szlagiery, jak np. "Augustowskie noce" czy "Złoty pierścionek".

- Mój największy przebój nagrałyśmy dwie - opowiada. - Ja i Ludmiła Jakubczak. Muzykę do tego utworu napisał Jerzy Abratowski, mąż Ludmiły, więc ona postawiła warunek, że na płycie znajdzie się piosenka w jej wykonaniu. I tak też się stało. Jednak na festiwalu sopockim to ja zaśpiewałam "Gdy mi ciebie zabraknie" i w moim wykonaniu ten utwór uznany został za piosenkę roku. Nagrałam też "Złoty pierścionek", ale w tym przypadku było jakby odwrotnie. To był przebój wylansowany przez Renę Rolska, lecz to ja nagrałam tę piosenkę na płyty, bo tak zażyczył sobie Jerzy Wasowski. Podobnie było z "Augustowskimi nocami" wylansowanymi w radiu przez Marię Koterbską i "Trochę wiosny jesienią" Ireny Santor.

Zwycięska piosenka z Sopotu przez rok była wielkim szlagierem. Zresztą do dziś jest znana i nucona przez wiele osób. Jak mówi, nawet murarze śpiewali jej tę piosenkę pod oknem. - To była bajka o dymach - dodaje. - Dy mi ciebie zabraknie.

Ze swoim przyszłym mężem, Bogusławem Wyrobkiem, znanym polskim rockandrollowcem poznała się w 1962 roku. Na koncercie. On pochodził z Wybrzeża. Ukończył studia ekonomiczne w WSE w Sopocie. Kiedy zwyciężył w konkursie w "Zgaduj-Zgaduli", kariera muzyczna stanęła przed nim otworem. Zaangażowano go do pierwszego polskiego zespołu rockowego Rhytm and Blues, prowadzonego przez nestora polskiego rock and rolla Franciszka Walickiego. Potem występował w znanej grupie dixielandowej Zygmunta Wicharego, obok Katarzyny Bowery, Elizabeth Charles, Joann Johnston.

- Od razu coś między nami zaiskrzyło - wspomina. - Byliśmy sobą zauroczeni. To była wielka miłość. Zaczęliśmy razem pracować. I już nigdy się nie rozstawaliśmy.

Przez 35 lat. Do jego śmierci.

Pobrali się w 1966 roku. I wyjechali za granicę. Razem z zespołem nazwanym przez niego "Hanna Rek Band". Dlaczego jednak opuścili Polskę?

- Dostałam propozycję od szwedzkiego impresaria, który zobaczył mnie gdzieś podczas występów. Najpierw pojechałam sama do Sztokholmu na cztery miesiące, wystąpiłam w trzech klubach. Bogusław wtedy założył zespół. Prosto ze Sztokholmu pojechałam do Bratysławy, gdzie on już był z grupą i fam ćwiczyliśmy. Przez pół roku. To był duży repertuar w wielu językach. Wszystko to, co znajdowało się wówczas na światowych listach przebojów.

Po powrocie do kraju zaśpiewali w zorganizowanym przez "Pagart" przeglądzie zespołów muzycznych i tanecznych. Występujących oceniali znawcy show-biznesu z różnych krajów. I posypały się propozycje kontraktów. Z Niemiec, ze Szwecji, z Finlandii. Podpisali umowę ponownie ze szwedzkim impresariatem i wyjechali do Sztokholmu. Tam jednak nie występowali zbyt długo. Już po trzech miesiącach przenieśli się do Helsinek. - Fiński menadżer zaproponował nam lepszy kontrakt - tłumaczy. - W ojczyźnie Świętego Mikołaja przepracowaliśmy trzynaście lat. Ale z przerwami. W1974 roku wyjechaliśmy do Chicago. Popłynęliśmy "Batorym". To była piękna podróż. Już z synem, który miał trzy latka. Urodził się w Oulu, 100 km od koła polarnego. W Ameryce byliśmy rok. Występowaliśmy w klubach polonijnych.

W Finlandii grali i śpiewali w różnych miastach i różnych klubach. Repertuar był podobny. Najpierw piosenki musicalowe, a potem pop do tańca. - Mieliśmy świetnych, wykształconych muzyków - opowiada. - Zespół nosił nazwę od mojego imienia i nazwiska, ale mój mąż zawsze wolał, abym to ja wszystko załatwiała. On ograniczał się do grania na gitarze i śpiewania rock and roiła. I do jazdy samochodem.

Kolejny wyjazd za ocean, to podróż do Nowego Jorku w 1979 roku. Występowali przez pół roku w klubie "Zodiak". A potem pojechali znowu do Chicago. Na trzy miesiące.

- Nie mieliśmy domu, własnego mieszkania - opowiada. - To było koczownicze życie. Często przenosiliśmy się z miejsca na miejsce. Wynajmowano nam więc mieszkania lub pokoje w hotelach. Nie brakowało nam rodzinnego gniazdka, a to może dlatego, że dziecko przez cały czas było z nami. Mieszkanie, i owszem, kupiliśmy w Warszawie w 1977 roku. Ładne, stumetrowe. Wtedy wille były tańsze, ale mój mąż nie chciał domu. Uważał, że to ciągła robota, worek bez dna. Naprawy dachu, rynien, płotu. Z Finlandii sprowadziliśmy pełne wyposażenie całego mieszkania. Meble, tapety, wykładziny, nawet klamki.

Po powrocie z Ameryki nie pojechali jednak do własnego M w Warszawie. Rozpoczęli bowiem pracę w Norwegii. Podobną do tej w Finlandii. Mieszkanie w Polsce ciągle na nich czekało.

Stan wojenny zastał ją w ojczyźnie. Podczas jednej z wizyt. - Ale mąż przyjechał po mnie i po kilku miesiącach wyjechaliśmy razem do Norwegii - wyjaśnia. - Do kraju wróciliśmy w 1986 roku.

Na stałe. Krajobraz w kraju był surowy. Pod każdym względem. Sądziłam, że to już koniec naszej kariery, że nikt nie będzie się o nas upominał, a jednak...

Zaczęła pracować. Co prawda społecznie, ale w zawodzie. - Znalazłam się w Sekcji Estrady ZASP, asystowałam Alinie Janowskiej, która tej sekcji przewodniczyła. Spotykałam się z wieloma ludźmi z branży, więc po jakimś czasie

utworzyła się grupa,

która zaczęła jeździć i występować w Polsce. I tak do 1995 roku.

W 1989 roku przypomniała się polskiej publiczności w dużym koncercie wspomnieniowym zatytułowanym "Cicha woda". Pojawiła się kilkakrotnie w telewizji. Wyjeżdżała też czasem na występy za granicę. Odwiedzała w Finlandii przyjaciół, spędzała tam urlopy.

- Generalnie jednak prowadziłam dom - opowiada. - Uczyłam się tego, gdyż wcześniej zawsze to mnie obsługiwano.

W 1995 roku zachorował jej mąż. Z chorobą walczyli przez dwa lata. Niestety, umarł. W listopadzie, po jego śmierci zaproponowała w Bielańskim Ośrodku Kultury, gdzie występowała już wcześniej, prowadzenie Saloniku Artystycznego Hanny Rek. I zaczęła pracować. - Chciałam prezentować kolegów z branży, największe gwiazdy polskiej piosenki, estrady, jako gości specjalnych - mówi. - czynię to do dzisiaj. Przez dziesięć lat gościłam ponad sto osób. Z mojego pokolenia, ale i z młodszego, m.in. Irenę Santor, Halinę Kunicką, Alicje Majewską, Halinę Frąckowiak, Jerzego Połomskiego, Krzysztofa Cwynara, Zbigniewa Wo-

deckiego, a także wszystkich satyryków: Jankę Jaroszyńską, Wojciecha Młynarskiego, Tadeusza Drozdę, Jana Pietrzaka itd.

Salonik Hanny Rek, to czterogodzinne spotkanie organizowane raz na dwa tygodnie, oprócz miesięcy letnich. -Zaczyna je pianista Benedykt Rupiewicz, który gra przez pół godziny - opowiada. - Ja witam gości, zapalam świece, parkiet jest wolny do tańca. Potem mam półgodzinny występ, rozgrzewam naród, proponuję wspólne śpiewanie, aby przygotować jak najbardziej gorącą atmosferę dla gościa specjalnego. Ludzie tańczą, ja śpiewam. Pianista zresztą także. Pełne aranżacje. Doskonała zabawą. I wtedy na estradę wkracza gość, który ma godzinny recital.

Od pięciu lat prowadzi też w BOK studio piosenki.

W jej życiu ważną rolę odegrała Agnieszka Osiecka. Znały się z STS-u.

- Kiedy wróciłam do Polski, nie miałam własnego repertuaru - opowiada.

- Ona napisała mi wiele poetyckich tekstów do zagranicznych piosenek, np. Cohena. Zrobiła mi repertuar. Zupełnie bezinteresownie.

Apetyt na życie

Niespełna miesiąc temu przygotowała jubileuszowy Salonik z okazji 10-lecia. Wystąpili: Waldemar Kocoń, Jacek Borkowski, Edward Hulewicz, Janina Jaroszyńska i Adriana Godlewska. Były kwiaty i gratulacje. I pełna sala.

Jak mówi, nie została jeszcze babcią. Syn, Maciek, choć jest po anglistyce, także zajmuje się muzyką. Pisze również recenzje filmowe, pracuje przy festiwalach. Ma swoje życie, ale nie zaniedbuje mamy. Ona sama regularnie odwiedza siłownię i saunę. Pozostało to jej z Finlandii. Bez sauny nie wyobraża sobie życia. Dla Finów to lek na wszystko. I dla niej także. Chodzi też często do teatru, jest także wielką kinomanką. - Kino to moje siódme niebo - mówi.

Zapewnia, że jeszcze wiele przed nią. - Cały czas mam ogromny apetyt na życie...

Najpopularniejsze przeboje z repertuaru Hanny Rek: "Czarny szal" (muz. Ryszard Sielicki, słowa Karol Kord), "Gdy mi ciebie zabraknie" (muz. Jerzy Abratowski, słowa Kazimierz Winkler), "Romeo" (muz. Henryk Kleyne, słowa Tadeusz Urgacz), "Szczęście" (muz. Hadijakis, słowa polskie Ola Obarska), "Złoty pierścionek" (muz. Jerzy Wasowski, słowa Roman Sadowski), "Znów minął lata jeden dzień" (muz. Romuald Żyliński, słowa Zbigniew Kaszkur). Piosenki w jej wykonaniu znalazły się w kilku filmach, m.in. "Nad rzeką, której nie ma" (reż. Andrzej Barański), "Inspekcji pana Anatola" i "Pan Anatol szuka miliona" (reż. Jan Rybkowski).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji