Artykuły

Targi Nowej Dramaturgii. Dzień pierwszy

Targi, które odbywają się w Radomiu nazywają nową dramaturgię "skrzydłami codziennej wyobraźni". Dramatyczne stroszenie piór rozpoczęło się gorzkimi obrazkami rodzajowymi i głęboką tragedią niemocy. Pisze Ewa Hevelke z Nowej Siły Krytycznej.

Formuła przeglądu jest kontynuacją i rozszerzeniem założeń festiwalu o ugruntowanej już pozycji - Radomia Odważnego. W dalszym ciągu mamy możliwość obserwacji, co nowego piszczy w polskich dramatach młodej generacji.

Rozpoczynający przegląd spektakl "Wlotka.pl" [na zdjęciu] dowiódł, że Teatr im. Modrzejewskiej z Legnicy wciąż od nowa diagnozuje i ostro naświetla kolejne dysfunkcje polskiego społeczeństwa. Dramat Pawła Kamzy w jego reżyserii nie mówi jednak, jak większość dzieł na ten temat, o smutnym losie młodych wypędzonych, przymusowo "za chlebem" oddalonych od swoich bliskich, pozbawionych przez to poczucia bezpieczeństwa, wsparcia i miłości. Na scenie pojawiają się ludzie, którzy desperacko, idealistycznie i na przekór postanowili zostać w kraju. W młodych kipi chęć działania, ruszania z posad bryły świata, a przede wszystkim zwalenia pomników przeszłości. Jednak nie jest to również panegiryk na cześć anielskiej, cichej i spokojnej "Polski Z". Nie jest to również świat biało-czarny, o dwu biegunach: kraj i zagranica. Wszyscy bohaterowie mają poważny problem. Wiją się w konwulsjach: alkoholowych, nowotworowych, sumieniowych, spowodowanych zdradzeniem męża, kochanki, nienarodzonego dziecka, przyjaciół, Boga. Każdy ma jakiś garb. Żona spaliła Twarożek Polski - opus magnum męża, mąż korumpował władze lokalne, dziennikarka manipulowała lokalnymi informacjami, ksiądz ma romans z dziennikarką. Zostając w kraju nie trafiasz do raju, ale do lokalnego piekiełka. Trzeba więc rozważyć za i przeciw emigracji. Jeśli wyjedziesz, w ojczyźnie będziesz uważany za męczennika kapitalizmu, który w poniewierce, ale jednak zarabia kokosy. Jeżeli natomiast zostaniesz, w takiej na przykład Legnicy, gdzie Boguś z "Made in Poland" Przemysława Wojcieszka eksponował na czole nonkonformistyczne "Fuck off", dzisiaj ewentualnie pogrozisz środkowym palcem i zaczniesz kręcić prawo-lewe interesy. Tak, by co najmniej wyjść na zero.

Jednak jest w tym spektaklu nuta łagodząca ostrą krytykę społeczną. Wszyscy zaprezentowani wydają się małymi, zagubionymi dziećmi. W gruncie rzeczy są słabi, łamliwi, nieubezpieczeni na wypadek okoliczności życiowych. Zamiast walczyć, uciekają - w wódkę jak pielęgniarka (świetna Małgorzata Urbańska), zamiast rozwiązywać, kombinują - jak fabykant (Tadeusz Ratuszniak), zamiast słuchać, krzyczą - jak bezrobotny politolog (Tomasz Radwaniec). Albo też, obrażają się wyniośle zanim ktoś ich uprzedzi - jak nieszczęsny kochanek niedojrzały do obowiązków rodzicielskich. Jedyną osobą niosącą ukojenie jest Pan Gołąb, któremu zostało dokładnie 7 dni życia. To w sam raz tyle czasu, by stworzyć doskonałość albo pogrążyć wszystko w chaosie. Przychodzi od strony widowni, bo to widzowie są wybawieniem dla postaci dramatycznych. Nie dlatego, że potencjalnie mogą złożyć milion podpisów popierających hasło "NO RP, TERAZ PL", ale by żywo zareagowali na to, co się dzieje na scenie. W Radomiu entuzjazm uskrzydlił widownię, brawa były gromkie. Bo przecież nie chodzi o to, by nad poziomy wylatać. Sztuką jest utrzymać się tuż nad ziemią i nie tracić poczucia rzeczywistości, co artystom z Legnicy się udało.

Zdecydowanym sukcesem, potwierdzonym przez publiczność owacją na stojąco był monodram "Zamarznięta"w reż. Pawła Sali (na podstawie jego tekstu) z Teatru Wytwórnia w Warszawie. Spektakl całkowicie odmienny od legnickiego, byłby banalną historią o zapijaczonym końcu prowincjonalnej aktorzycy, gdyby nie gra Ewy Szykulskiej. Powszechne i mało odkrywcze jest motywowanie własnej nieudaczności nieszczęśliwym dzieciństwem, ambicją, zła matką i jeszcze gorszym partnerem, niespełnionym własnym macierzyństwem. Na scenie stała profesjonalistka, której bardziej niż dno butelki, zaszkodził wykonywany zawód. "Zjadły" ją postacie, którym oddała własne ciało i duszę. Co wieczór zamrażała swoją osobowość i dawała się zdominować przez fikcje. Ostatecznie ma więc wspomnienia Lady Makbet, Panny Julii, Starej Kobiety, która wysiaduje. Z własnego życia pozostały jej strzępki, puste szkło i obrzydzenie. Grała tak, że nawet Bóg jej uwierzył, ale ona nie uwierzyła w niego (to widz ma wierzyć aktorowi, a nie odwrotnie). Z resztą, jak można zaufać twórcy doskonałego mechanizmu, który bawi się swoim wynalazkiem niczym dziecko. Jeśli tylko coś przestanie działać - zabawka jest do wyrzucenia. Tak, jak na margines została wyrzucona gwiazda. Teraz zapomniana, coraz bardziej upodabnia się, wtapia i zagrzebuje w brudne szmaty, rozrzucone po podłodze. Ostatecznie nie będzie już wiadomo, gdzie się zaczyna i gdzie kończy. Pamięć o pięknych aktorkach przetrwa, bo pozostaną fotografie ról i sesji zdjęciowych. Tej kobiety nikt nie będzie chciał pamiętać.

Paweł Sala przydusił jednak to przedstawienie niepotrzebnymi ozdobnikami: zdjęcie Szykulskiej w charakterze lustra, sentymentalna piosenka z lat sześćdziesiątych, rower, na którym od dawna nikt już nie jeździ, bukiet kwiatów, który w finale spada na scenę jako ostateczny hołd. W teatrze rola ta była doskonale wywarzona, stonowana, nienachalna. W życiu takich ról się nie oklaskuje.

Pierwszy dzień istotnie poruszył wyobraźnią odbiorców. Co będzie dalej - na razie możemy sobie wyobrażać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji