Artykuły

Wielka sława to żart

"Baron cygański" w reż. Emila Wesołowskiego w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Pisze Jarosław Zalesiński w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Emil Wesołowski, reżyser, inscenizator i choreograf w jednej osobie, miał dobry pomysł na wystawienie bajkowej operetki Straussa. Lekko, filuternie nawet, z przymrużeniem oka, ale bez wpadania w pastisz operetkowego teatru, bo przecież wszyscy operetkę kochamy. Jego "Baron cygański", którego premierę obejrzeliśmy w ten weekend w Operze Bałtyckiej, jest jak bomboniereczka, z której wybierać można sobie pojedyncze żartobliwe smakołyki. Ot, na przykład różowy pantofelek Arseny, wystający spod jej kwiecistej krynoliny w trakcie duetu Sandora i Saffi. Ottokar korzysta z okazji, by ukradkiem całować Arsenę, a jak ogniście to robi, informuje nas właśnie ów pantofelek, podrygujący w rytm arii. A gdy aria zbliża się do koloratury...

Prześmieszny jest też ten uskrzydlony... świniak, aluzja do świniopaszej profesji Kalmana Żupana. Wieprzek, z filuternie zakręconym ogonkiem i ze skrzydłami, jakby był asyryjskim bożkiem, prezentuje się nam przez cały czas, nawet przed kurtyną. Smaczny żart z pompatyczności operetki. Żartem jest też sala balowa wiedeńskiego dworu i kostiumy III aktu, ale żartem tak cieszącym oczy, że to wspólne dzieło scenografa Janusza Sosnowskiego i twórczyni kostiumów Magdaleny Tesławskiej dostało zasłużone brawa, ledwie poszła do góry kurtyna.

W pomysł grania operetki "przez pół żartem, przez pół serio" na sobotnim przedstawieniu najlepiej bodaj wpisał się Paweł Skałuba jako Sandor. Ale tu właśnie zaczyna się dla mnie pewien problem z gdańskim "Baronem cygańskim". Gdy bowiem Sandor odchodzi na wojnę i Saffi Joanny Horodko z tego powodu szczerze rozpacza, lekkość i żartobliwość zostawiającego ją Sandora jakoś z tym nie współbrzmą. Powie ktoś - tacy właśnie są mężczyźni. Zgoda. Ale problem dotyczy też, przynajmniej w moim oglądaniu, całego drugiego aktu, który jednak w libretcie aż kipi różnymi emocjami. Półpastiszowa konwencja nie dała dość życia cygańskiemu taborowi.

W ogóle - sceny zbiorowe, na ciasno zabudowanej scenografią scenie wydawały się jakby zduszone. A może - przykro to powiedzieć - zespół baletowy nie uniósł swego zadania? Nie chodzi mi wcale o tę pojedynczą wywrotkę jednej z tancerek na śliskiej posadzce sali balowej. Idzie o ogólne wrażenie.

Zresztą, nie tylko sceny zbiorowe zostawiają wrażenia mieszane, i dobre, i mniej dobre. Paweł Skałuba bawi się swoją rolą trochę bawidamka, a trochę huzara, bawi się też swoją rolą kapryśnicy Anna Fabrello jako Arsena czy - trochę jednak zbyt tradycyjny w swej vis comica - Ryszard Smęda jako Kalman Żupan. Ale, znów przykro to powiedzieć, za bardzo musiałem jednak wyciągać niekiedy szyję, po to by dosłyszeć arie śpiewane w głębi sceny czy w "scenie balkonowej".

Wróżę "Baronowi cygańskiemu", że będzie przez publiczność rozrywany. Już na premierze czuć było, jak wyposzczona i jak złakniona własnej operetki jest trójmiejska publiczność. Sama z siebie a cappella odśpiewała na bis arię "Wielka sława to żart". Ale czy w tej owacji na stojąco nie przeszła zbyt wyrozumiale do porządku nad nieudanymi fragmentami?

Sam przyjąłem "Barona cygańskiego" jako przedstawienie zwieńczające dyrektorowanie Włodzimierza Nawotki, który po premierze kroił wielki tort z napisem "101 premier". Wiele się w tym czasie udało, poza może jednym - stworzeniem jednolitego zespołu. Grającego z tą samą pasją, żarem. "Baron cygański" pokazał to wyraźnie - i to, co dobre, i to, co "mniej dobre" w gdańskiej operze.

Niestety zaś jest tak, że kiedy dostajemy w prezencie bombonierkę, do tego w tak ładnym opakowaniu, mamy potem ochotę delektować się każdą pralinką.

Z operą jest tak samo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji