Artykuły

Opera naprawdę fantastyczna

"Opowieści Hoffmana" w reż. Giorgia Madii w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Michał Lenarciński w Polsce Dzienniku Łódzkim.

Kilkuminutową owacją na stojąco zakończyła się premiera "Opowieści Hoffmanna" w Teatrze Wielkim w Łodzi. Tym razem publiczność nie nagradzała ulubionej tradycji z realistyczną scenografią i koronkami u kostiumów, a przedstawienie nowoczesne, trudne i odważne. Przy tym niepozbawione humoru, poetyckiej symboliki, przedstawienie kreatywne i wysmakowane.

"Opowieści Hoffmanna" wyreżyserował w Łodzi Giorgio Madia - choreograf i reżyser znany z sukcesów, jakie odniosły tu jego wcześniejsze realizacje: "Śpiąca królewna" i "Kopciuszek". Opera fantastyczna Jacquesa Offenbacha jak żaden inny utwór nadawała się na operowy debiut artysty (wcześniej na Zachodzie reżyserował operetki), obdarzonego wysublimowaną wyobraźnią, wrażliwością i inteligencją.

Madia przeczytał "Opowieści Hoffmanna" nie tylko jako opowiadanie o nieudanym, choć pełnym namiętności życiu bohatera, ale uczynił zeń metaforę doznań i odczuć współczesnego świata. Lalka Olimpia z XIX-wiecznego libretta zmienia się u Madii w identycznie nieprawdziwą modelkę, funkcjonującą w plastikowym świecie mody i konstruktorów modeli idealnych.

Kurtyzana Giulietta to wyrafinowana elegantka, niczym kobieta sukcesu szukająca podniet w wartościach materialnych. A śpiewaczka Antonia - jedyna prawdziwa artystka - u Madii żyje we własnym klaustrofobicznym świecie, przez nikogo nie rozumiana, wyobcowana, nie-szczęśliwa, zdeterminowana i skazana na porażkę. To smutna refleksja reżysera o kondycji świata, sztuki i miejscu artysty we współczesnej rzeczywistości.

A kim jest Hoffmann? Everymanem, idealizującym w konfabulacjach, odważnym w miłości, tchórzliwym w życiu pijakiem. Szkoda, że Madia nie wybrał wersji zakończenia opery (są przynajmniej dwie) z Muzą, która w finale stwierdza: "Umarł człowiek, odradza się poeta". Ale może zastąpienie Muzy przez Niklausa daje jeszcze większe możliwości interpretacyjne?

Madia w swoim spektaklu nie odpowiada na żadne pytania, nie daje łatwych rozwiązań, wierząc w inteligencję widzów i ich wyobraźnię. Tym samym wpisuje się w nurt twórców szanujących odbiorców i wierzących w magię teatru. Dał na to dowód tą inscenizacją i jej estetyką. Tu pomógł mu autor scenografii i "lagerfeldowych" kostiumów - Bruno Schwengl.

Pomogli też artyści, a przede wszystkim artystki: Joanna Woś (Olimpia), Monika Cichocka (Giulietta) i Dorota Wójcik (Antonia). Wszystkie trzy nie tylko wyglądały zjawiskowo, ale i zjawiskowo śpiewały. Najtrudniejsze zadania aktorskie miała Woś, ale wywiązała się ze wszystkich brawurowo (była nieruchomym manekinem, seksowną maszyną do prezentowania stroju i wyzwoloną tancerką w komicznym układzie choreograficznym). Dramat Antonii - kobiety nadwrażliwej, ginącej pod presją otoczenia, przejmująco (i bez przerysowań, co mogło kusić) przekazała Wójcik. A Cichocka jako Giulietta była kwintesencją rozpasania i zepsucia, przy zachowaniu elegancji i klasy. To trzy piękne kreacje.

Doskonale z rolą i trudną wokalnie partą Niklausa poradziła sobie Bernadetta Grabias, jak zawsze zachwycająca sceniczną swobodą i wdziękiem. Największy kłopot jest, czy raczej był, z Hoffmannem. W tej roli podczas premiery występowali dwaj artyści: Paweł Wunder - zagrał i zaśpiewał prolog i epilog, pozostałe części śpiewał na proscenium - i Giorgio Madia, który materializował postać na scenie. Wszystko za sprawą złej kondycji zdrowotnej łódzkich tenorów: Krzysztofa Bednarka i Ireneusza Jakubowskiego, którzy mieli występować w spektaklu, a w tygodniu premierowym dostarczyli do teatru zwolnienia lekarskie. Wunder (artysta związany etatem z Operą Krakowską) wykazał się iście heroiczną postawą i po zaledwie jednej próbie zdecydował się pomóc koleżankom i kolegom w Łodzi. Artyści byli wdzięczni Wunderowi i razem z publicznością oklaskiwali jego premierowe dokonanie.

Na końcu, ale nie jako ostatniemu, gratulacje należą się Tadeuszowi Kozłowskiemu, który w partyturze Offenbacha, podobnie jak Madia w libretcie, znalazł więcej, niż wydawało się, że tam tkwi (co przekazał zresztą orkiestrze, a ta uwierzyła i zagrała znakomicie) . Porozumienie inscenizacji z interpretacją muzyczną Kozłowskiego było tak doskonałe, że w pełni uprawnione były wrażenia, że muzyka powstawała w połączeniu ze spektaklem. I tak oto zadziałała magia teatru, której nie byłoby, gdyby nie cudowna nieobliczalność artystów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji