Artykuły

Gram dla publiczności

- Trzeba na spektakl spojrzeć bardziej po ludzku, zamiast tylko atakować, nie dostrzegając najmniejszego pozytywu, co jest bardzo krzywdzące. Ale w końcu gram go dla publiczności, a nie dla recenzentów - mówi śpiewaczka ANNA DZIONEK o monodramie "Yentl" w łódzkim Teatrze Muzycznym.

Anna Dzionek, wspaniała śpiewaczka, solistka Teatru Muzycznego w Łodzi, zaprezentowała 23 listopada swój kunszt w zakresie wokalistyki musicalowej na prapremierze polskiej monodramu muzycznego "Yentl".

Spektakl zebrał ostre, niekiedy wręcz miażdżące, słowa krytyki od łódzkich recenzentów. Przede wszystkim dotyczyły one węgierskiego reżysera Tibora Miklosa, który Mika lat temu ten sam monodram zrealizował z powodzeniem w Budapeszcie. Szkoda, że nie zauważono wszechstronnych możliwości wokalnych artystki, która jako jedyna śpiewa w tym teatrze techniką musicalową i właśnie dla niej dyrekcja zdecydowała się wystawić "Yentl". Anna Dzionek nie tylko pięknie śpiewa karkołomnie trudne arie i songi znane światu z perfekcyjnego wykonania Barbry Streisand, ale wzrusza kreowaną postacią, chociaż jej problemy, jak i cała historia, są bardzo odlegle od naszych czasów i współczesnej mentalności ludzi.

Aby przekonać się, czy łódzka "Yentl" robi wrażenie, czy porusza widza oraz jak śpiewa i gra bohaterka monodramu, trzeba się osobiście przekonać i wybrać do Teatru Muzycznego w Łodzi.

Dzisiaj o kulisach powstawania tego spektaklu w rozmowie z jego bohaterką Anną Dzionek, która jest jednocześnie adiunktem na wydziale wokalno-aktorskim Akademii Muzycznej w Łodzi, czynnie koncertującą śpiewaczką z repertuarem operowym, operetkowym, musicalowym.

Rozmowa z Anną Dzionek

Bohdan Gadomski: Kto pierwszy wpadł na pomysł, żeby sięgnąć po "Yentl" i przetransponować opowiadanie Singera na monodram?

Anna Dzionek: Sam reżyser Tibor Mi-klos, który wystawił "Yentl" w formie monodramu na Węgrzech. Swój pomysł przeniósł do Łodzi, a mnie propozycję zagrania tytułowej bohaterki złożył dyrektor artystyczny Teatru Muzycznego w Łodzi, znakomity śpiewak Zbigniew Macias.

Oglądała pani hollywoodzki film "Yentl", który wyreżyserowała i zagrała w nim główną rolę Barbra Streisand?

- Oczywiście, film jest dostępny także na DVD i raz jeszcze go sobie przypomniałam. Przeczytałam także opowiadanie Singera, o które został oparty scenariusz. Słuchałam dużo muzyki z tego filmu i piosenek śpiewanych przez Barbrę Streisand.

Od zawsze była pani miłośniczką głosu i stylu śpiewania Barbry Streisand?

- Streisand od dawna ma ustaloną klasę wykonawczą i jest wielką gwiazdą światowego formatu. Piosenki z "Yentl" niosą duże trudności wokalne i stanowią spore wyzwanie dla śpiewaczki, która mierzy się z tym repertuarem. Barbra została skrytykowana za reżyserię tego filmu, ale muzyka dostała Oscara.

Nie sądzi pani, że problemy żydowskiej dziewczyny żyjącej na początku XX wieku mogą się dzisiaj wydawać nieco archaiczne?

- Historia jest stara, ale opowiada o ludzkich uczuciach, o wielkich emocjach i dlatego sprawia, że jest życiowa i ponadczasowa. Generalnie jest to opowieśćo człowieku.

W jak dużym stopniu historia Yentl panią poruszyła?

- Pracując nad tym monodramem, musiałam ją coraz bardziej zgłębiać i odnajdywałam w sobie cechy charakteru tej dziewczyny. Ona była co prawda zdeterminowana i kierowały jej działaniami inne pragnienia, ale wydaje mi się, że w każdym z nas można odnaleźć coś z Yentl.

To było dosyć ryzykowne przedsięwzięcie, bo nie zawsze historia opowiedziana w filmie muzycznym sprawdza się w teatrze muzycznym...

- W filmie można zrobić wszystko przy użyciu środków technicznych, które w teatrze, a dodatkowo

w teatrze remontowanym, są więcej niż ograniczone. Proszę zauważyć, że u nas spektakl jest wystawiany na maleńkiej scenie kameralnej i to też powoduje jego określoną konwencję. Ale sam temat i przepiękna muzyka Michela Legranda mogą poruszyć widza bez względu na rozmiar sceny i wystawność przedstawienia. Jeżeli przychodzą do mnie po spektaklu trzy zapłakane panie, to warto było go zagrać. Bardzo polubiłam Yentl, m.in. za to, że się nie poddała, że za wszelką cenę realizowała swoje marzenia.

Monodram jest bardzo trudną formą artystycznej wypowiedzi. Miała pani tego świadomość?

- O tak, dlatego z dużą pokorą podeszłam do tej pracy. Za monodram zabierają się bardzo doświadczeni aktorzy dramatyczni, bo mają świadomość, jak trudną jest formą sceniczną. Ale jeżeli dyrekcja Teatru Muzycznego uznała, że mogę spróbować, pomyślałam - a dlaczego nie.

Czy widziała pani węgierską lub izraelską wersję sceniczną "Yentl"?

- Widziałam robocze nagranie węgierskiego monodramu "Yentl" w wykonaniu węgierskiej aktorki śpiewającej. To była trochę inna wersja od naszej.

Spektakl nie ma dramatyzowanej fabuły, jest zbyt statyczny...

- Jest to kameralne przedstawienie przeznaczone na malutką scenę i może reżyser uznał, że w takich warunkach, przy zastosowaniu bardzo oszczędnych środków wyrazu, jest łatwiej opowiedzieć tę historię. Prościej jest wtedy skupić się na tym, co mówi bohaterka.

Recenzenci krytykują spektakl, widzowie płaczą i składają pani gratulacje.

- Dlatego wydaje mi się, że trzeba na spektakl spojrzeć bardziej po ludzku, zamiast tylko atakować, nie dostrzegając najmniejszego pozytywu, co jest bardzo krzywdzące. Ale w końcu gram go dla publiczności, a nie dla recenzentów.

Śpiewanie bardzo trudnych pieśni z towarzyszeniem muzyki z taśmy niesie zapewne dodatkową trudność?

- To prawda. Musiałam kierować się tylko zmianami harmonicznymi w półplay-beckach. Po pierwszej próbie bałam się, czy w ogóle dam radę. To wiele mnie kosztuje. Ale teatr jest biedny i poczynione są duże oszczędności, stąd rezygnacja z żywego zespołu muzycznego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji