Artykuły

Dość dzieci i szaleńców

- To prawdziwe przekleństwo polskiego teatru i filmu - aktorstwo konwencjonalne. Są wirtuozi, niewolnicy swojej techniki, którzy wychodzą na scenę, jakby chcieli powiedzieć: "Tylko popatrzcie, jak pięknie mówię" - mówi WOJCIECH SOLARZ, aktor Teatru Narodowego w Warszawie.

Obserwuję Cię już od dyplomu w Akademii Teatralnej - od "Snu nocy letniej" - w którym grałeś Podszewkę. I cieszę się, że wreszcie, po sześciu latach, możemy rozmawiać w cyklu, do którego co roku wybieramy najlepszych. Przyszedł Twój czas. Też masz takie poczucie?

- W tym roku postanowiłem złapać kilka srok za ogon, by przynajmniej jeden z projektów, w których biorę udział, doszedł do skutku. I to był dobry ruch. Ktoś mógłby powiedzieć, że Solarz po skończeniu szkoły przez parę lat się obijał, a tymczasem ja sporo pracowałem, tylko spektakle, do których byłem angażowany, nie wchodziły na afisz. Miałem grać w "Zemście" przygotowywanej przez Wojciecha Pszoniaka w Montowni. Pracowaliśmy kilka miesięcy. Próby zostały przerwane. Miałem grać Ludmira w "Panu Jowialskim" w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego. Nie wyszło. Nad "Happy endem" Tadeusza Bradeckiego spędziliśmy siedem miesięcy. Nie wyszło. "Córka myśliwego" Moniki Powalisz - taki poemat o współczesnej Polsce... To samo.

Rzeczywiście - pasmo sukcesów. Ten rok jednak przyniósł sporą odmianę: zagrałeś Nemeczka w "Chłopcach z Placu Broni" w reż. Michała Zadary w Małym, angielskiego zakładnika Jihadu w "Someone Who'll Watch Over Me" w reż. Łukasza Kosa w offowym Teatrze Konsekwentnym i w ostatniej, udanej premierze Narodowego - "Opowiadaniach dla dzieci" w reż. Piotra Cieplaka. Do tego dochodzi film - epizod w "Strajku" Volkera Schloendorffa i główna rola w komedii "U pana Boga w ogródku" Jacka Bromskiego. Zadowolony?

- Tak, bo każdy z tych projektów to zupełnie inny obszar, inny język, którym docieram do widza. Bardzo dobrze wspominam pracę nad "Someone...". Robiliśmy ten spektakl nocami, po wypełnieniu wszystkich innych zawodowych obowiązków, gruntowną, drobiazgową analizą dochodząc do niezłego efektu. Zbudowaliśmy osobny świat i kiedy się spotykamy w tym spektaklu, mamy wrażenie, że naprawdę siedzimy w jakiejś celi, odcięci od normalnego życia i ludzi. Bardzo zresztą cenię sobie pracę z Łukaszem Kosem. Podobnie jak i z Michałem Zadarą, który ma przebłyski geniuszu, tylko potrzebuje jeszcze trochę doświadczenia. W każdym razie - bardzo w niego wierzę.

W "Opowiadanich dla dzieci" - spektaklu z dużą obsadą - grasz, podobnie jak większość, kilka niewielkich rólek...

- Ale Piotr Cieplak tak z nami pracował, że nawet najmniejszy epizod to cała historia do opowiedzenia! W scenie, w której wszyscy gramy dzieci, ja np. jestem tym, który "ma za złe" - zawsze stoi z boku, stara się innym zepsuć zabawę, nikt go nie lubi. Tak to sobie wymyśliliśmy. Cieplak ma niesamowitą energię, utrzymuje świetny kontakt z aktorem i cierpliwie czeka na efekt. Choć jeszcze tydzień przed premierą wydawało się, że nic nie jest gotowe, to jakoś byłem dziwnie spokojny, bo czułem, że reżyser ma wszystko przemyślane i pod kontrolą.

Nemeczek, dziecko w "Opowiadaniach...", wcześniej chłopiec w "Piaskownicy" Michała Walczaka. Nie zaczyna Ci ten Twój wdzięk i młodzieńczy wygląd ciążyć?

- Ciągle słyszę, że muszę dojrzeć. Wiem o tym! I w tym roku po raz pierwszy czuję, że zachodzi we mnie jakaś przemiana. Zaczynam bardziej świadomie grać, a przestaję ratować się wdziękiem. Jeszcze rok temu zagrałbym Nemeczka, pomagając sobie mnóstwem min i łatwych gagów. Teraz już bardzo się pilnowałem i nie to było mi do stworzenia tej roli potrzebne.

Są aktorzy, których podpatrujesz?

- Nie, nie lubię takiego ślepego zapatrzenia, co nie znaczy, że nia ma aktorów, których nie podziwiam. Takim artystą jest Janusz Gajos. To jeden z niewielu aktorów, który grając nawet dumnego księcia, jest zarazem kruchym i słabym człowiekiem. Oglądając go, widz ma poczucie, że patrzy na kogoś równego sobie, kogoś, kto go rozumie i wyciąga do niego rękę. Na tym polega wielkość Gajosa. Są tymczasem uznani aktorzy, będący zawsze, przy całej swojej sprawności technicznej, przedstawicielami jednego typu człowieka. To prawdziwe przekleństwo polskiego teatru i filmu - aktorstwo konwencjonalne. Są wirtuozi, niewolnicy swojej techniki, którzy wychodzą na scenę, jakby chcieli powiedzieć: "Tylko popatrzcie, jak pięknie mówię". Biedny widz przychodzi na spektakl, by się czegoś o sobie dowiedzieć - a tu: z jednej strony podziwia wirtuoza, a z drugiej myśli: jaki ja jestem przy nim mały i nieważny...

Żeby nie wpaść w taki kanał, odrzucasz podobne do siebie role?

- Przede wszystkim mówię już głośno, że mam dość grania dzieci i szaleńców (jak w "Tajnym agencie" czy "Piaskownicy"). Ciekawie jest grać szaleństwo - ale to jest stan do końca nieokreślony. Nie chciałbym już słyszeć: Solarz to zawsze coś wymyśli. Nie chcę wymyślać, chcę wiedzieć.

Najlepsi A.D. 2007

"Rozmowy na koniec roku" to cykl, którym honorujemy najciekawsze osobowości danego roku, otwierając przed nimi łamy ŻW. Osobowości z każdej dziedziny kultury: muzyki, filmu, teatru, sztuk pięknych i literatury. W tym roku prezentowaliśmy już wywiady z muzykiem i producentem Marcinem Macukiem, dyrygentem Łukaszem Borowiczem, a jutro na naszych łamach zagości reżyser Andrzej Jakimowski, którego "Sztuczki" po prostu trzeba zobaczyć.

Wojciech Solarz to jeden z najciekawszych aktorów młodego pokolenia. Absolwent stołecznej Akademii Teatralnej, występował w Ateneum, od 2004 roku jest w zespole Narodowego. Można go też zobaczyć w Teatrze Konsekwentnym w Starej ProchOFFni. Szeroka widownia poznała go dzięki roli gapowatego policjanta w komedii "U pana Boga za piecem" Jacka Bromskiego. Obecnie pracuje na planie filmu "Popiełuszko" Rafała Wieczyńskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji