Artykuły

Teatr publiczności czy urzędników

W Polsce nowe formy zarezerwowane są dla scen eksperymentalnych. Dominuje protekcjonalne przekonanie, że nasza publiczność teatralna w większości nie dorosła do tego i powinna oglądać teatr muzealny - pisze Krzysztof Mieszkowski, dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Jestem szczęśliwym człowiekiem. Teatr Polski znów żyje. Widownia teatru jest pełna. Mam jeden z najlepszych zespołów aktorskich w Polsce. Pracują tu wybitni reżyserzy młodego i średniego pokolenia. W następnych sezonach moje zaproszenie do pracy przyjęli Jerzy Jarocki i Krystian Lupa. W szesnaście miesięcy wyprodukowaliśmy dziewięć premier. To spektakle nowoczesne, różnorodne, tworzone z pasją i adresowane do szerokiej publiczności. Na dodatek od dwóch tygodni wyrazy uznania dla teatru przysyłają ludzie, których cenię. Na nasz adres spływają listy poparcia, protestują studenci i widzowie. Znaczna część zespołu (40 z 52 osób) stanęła za mną murem. To wielki sukces. Jeszcze przed rokiem Zespół był podzielony i rozbity. Dziś walczy w naszej wspólnej sprawie. Wrocławskie dzienniki wreszcie opublikowały pochlebne recenzje z naszej ostatniej premiery - "Juliusza Cezara". Dziękuję za to wszystko.

Dług mniejszy o milion

W tej beczce miodu jest jednak łyżka dziegciu - to działające na wyobraźnię i powtarzane przez media liczby. Pragnę jeszcze raz wyjaśnić, że na zadłużenie w wysokości 1 447 320,94 zł wpłynęły wysokie koszty amortyzacji 820 162,17 zł, tj. 56,67 proc. Co to są koszty amortyzacji, wie każdy, kto kiedykolwiek prowadził firmę. Nie wydaliśmy tych pieniędzy - to koszt księgowy, wynikający ze zużycia bazy materialnej teatru. Czyli po odjęciu amortyzacji strata wyniesie 627 158,77 zł. Zatem w przypadku uzyskania od Urzędu Miasta kwoty 400 tys. zł oraz kwoty 250 tys. zł, przyznanej na premierę "Zaśnij teraz w ogniu", finanse teatru byłyby zadowalające. Dziś do kasy teatru wpłynęła kwota 250 tys. zł przyznana na premierę "Zaśnij teraz w ogniu". Nawiasem mówiąc, w ciągu tych szesnastu miesięcy udało się pozyskać prawie 600 tys. złotych ekstra.

Wracając do długu. Jak do tego doszło? W styczniu tego roku przystąpiliśmy do produkcji przedstawienia "Don Juan wraca z wojny". Była to największa i najtrudniejsza technicznie realizacja w dziejach Teatru Polskiego. Utrudniały ją wieloletnie zaniedbania techniczne w teatrze i w związku z tym słabe moce przerobowe naszych pracowni, brak magazynów przy scenie, miejsca do budowy scenografii, zniszczony park maszynowy, brak wyciągarek, rusztowań, podnośników. Brakowało pracowników potrzebnych do tej realizacji. Redukcja przed laty zatrudnienia o około 60 osób spowodowała, że pracownie dysponują absolutnym minimum kadrowym, a potrzeby są dużo większe. Specyfiką przedstawienia była ogromna liczba rekwizytów i około 95 kostiumów. Produkcja była zatem pracochłonna i czasochłonna. Istotną trudnością był także krótki czas na realizację. Wiązały nas terminy wynikające z kontraktów reżysera, scenografa, reżysera świateł i innych twórców. W tej sytuacji musiały pojawić się nadgodziny - węzeł gordyjski wszystkich teatrów w Polsce.

Już w trakcie realizacji "Don Juana" okazało się, że budżet zostanie przekroczony. I przyznam, że miałem świadomość ryzyka. Z satysfakcją mogę jednak powiedzieć, że Zespół Teatru Polskiego podołał temu wyzwaniu. Podołał, pracując na zdezelowanych maszynach, zarywając noce i dni wolne oraz szukając rozwiązań i patentów, których mogliby nam pozazdrościć inni. Po długich negocjacjach cenowych udowodniliśmy, że jest możliwa w tej dziedzinie kooperacja z firmami zagranicznymi, dla przykładu sztuczny śnieg - najtaniej, jak to możliwe - kupiliśmy za granicą, pomijając drogich polskich pośredników. Udowodniliśmy, że możliwe jest doprowadzenie do premiery na scenie, której park oświetleniowy wybitna artystka - reżyserka świateł Felice Ross - określiła mianem "muzeum". Mając w pamięci przykład Teatru Dramatycznego w Warszawie, któremu miasto sfinansowało nowe oświetlenie do spektaklu wybitnego reżysera Roberta Wilsona "Kobieta z morza" (ponad milion złotych), udałem się do prezydenta Rafała Dutkiewicza z prośbą o dofinansowanie tej szczególnej produkcji artystów światowej klasy. Ku mojej radości uzyskałem obietnicę otrzymania 400 tys. zł na eksploatację tego przedstawienia. W ślad za tą rozmową poszły pisma, a na programach i innych drukach zamieszczono logo miasta Wrocławia. Jeśli ta obietnica zostanie dotrzymana, okaże się, że Teatr Polski będzie w przyzwoitej kondycji finansowej. Równocześnie informuję, że teatr nie ma żadnych zaległości wymagalnych.

Sytuacja Teatru Polskiego we Wrocławiu nie jest wyjątkowa. W podobnej znajduje się 90 proc. scen repertuarowych, które dostają pieniądze na poziomie utrzymania budynków i ludzi. Na sztukę już nie wystarcza. A przecież głównym zadaniem statutowym Teatru Polskiego jest przygotowanie premier i eksploatacja przedstawień dla naszej publiczności.

Co jakiś czas dowiadujemy się o stratach w kolejnych polskich teatrach. Proszę mi wskazać jeden teatr w Polsce - oprócz Teatru Narodowego w Warszawie - który nie miał lub nie ma podobnych kłopotów finansowych.

Urzędnicy zawsze niewinni

Urzędnicy zarzucają mi dziś niegospodarność. Po pierwsze, chciałbym przypomnieć, w jakich warunkach zostałem przez nich powołany. Poprzedni minister kultury zwlekał z podpisaniem mojej nominacji, którą otrzymałem dopiero 7 września 2006 roku. Przygotowanie repertuaru było bardzo trudnym zadaniem, które udało się tylko dzięki zaufaniu zaproszonych twórców. Po drugie, aby zainteresować arcytrudną sytuacją organizatorów teatru, sporządziłem już w październiku 2006 roku inwentaryzację podstawowych potrzeb naszego teatru. Przekazałem ją do Urzędu Marszałkowskiego. Ten sam dokument w styczniu 2007 roku wręczyłem przedstawicielom nowych władz Urzędu. Następnym krokiem było sporządzenie w maju tego roku raportu "Diagnoza. Teatr mój widzę normalny", który przesłaliśmy 12 czerwca 2007 roku do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Marszałka Województwa Dolnośląskiego. Informowałem w nim o biedzie Teatru Polskiego, o zużytym parku maszynowym, o haniebnych zarobkach aktorów i pracowników technicznych, proponowałem rozwiązania tej dramatycznej sytuacji, między innymi poprzez wejście trzeciego organizatora do Teatru Polskiego czy potrzebną reformę teatrów w Polsce. Do dzisiaj nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi.

Zabiegałem o rozmowę zarówno u Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Kazimierza Michała Ujazdowskiego, jak i Marszałka Województwa Dolnośląskiego Andrzeja Łosia. Odbyłem rozmowy z Prezydentem Wrocławia Rafałem Dutkiewiczem, szukając ewentualności, czy Miasto Wrocław nie byłoby zainteresowane zostać naszym trzecim organizatorem, gdyż na przykład w Legnicy teatr jest prowadzony przez Urząd Marszałkowski Województwa Dolnośląskiego wspólnie z miastem, podobnie też ma być w Jeleniej Górze. Mimo moich sugestii kierowanych do Urzędu Marszałkowskiego, że takie starania można zacząć, spotykałem się w większości przypadków z brakiem zrozumienia i zainteresowania.

Aby coś zrobić w tej mierze, 2 października 2007 roku zorganizowałem w teatrze spotkanie członków Komisji Kultury Rady Miejskiej Wrocławia, przewodniczącej Rady Barbary Zdrojewskiej, dyrektora Wydziału Kultury Urzędu Miejskiego Jarosława Brody, dyrektora Wydziału Kultury Urzędu Marszałkowskiego Remigiusza Lenczyka oraz Pełnomocnika marszałka ds. restrukturyzacji instytucji kultury Rafała Bubnickiego. W dyskusji, po obejrzeniu zatrważającego stanu Dużej Sceny, goście zgodzili się, że pomysł, aby Urząd Miejski Wrocławia został trzecim organizatorem teatru, jest interesujący i wart realizacji. Inne zdanie miał tylko Rafał Bubnicki. Od początku torpedował wszelkie moje starania i usiłował doprowadzić do mojego zwolnienia, stając się jednoosobowym przedstawicielem Urzędu Marszałkowskiego.

Opisuję tylko niektóre zabiegi mające na celu poprawienia kondycji naszego teatru. Czy w tej sytuacji za brak reformy Teatru Polskiego we Wrocławiu odpowiadam tylko ja, czy również urzędnicy, którzy ignorowali moje wysiłki?

Teatr szanujący publiczność

Budowanie pozycji teatru trwa dłużej niż sezon. Na miarodajne oceny pokusić się można po trzecim, czwartym. Zauważył to "Newsweek" nr 11 z 18 marca 2007 roku, który odnotował, że Mieszkowski w ciągu 6 miesięcy zrobił to, co inni dyrektorzy osiągają w ciągu 3 lat. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że konflikt wokół Teatru Polskiego ma przede wszystkim aspekt artystyczny i jest wynikiem ścierania się w Polsce i Europie różnych estetyk: tradycyjnej i nowoczesnej, otwartej i zamkniętej. Różnica jednak między Polską i Europą jest taka, że tam nikt nie kwestionuje nowoczesnych narzędzi, rozwiązań i myślenia o teatrze instytucjonalnym. U nas nowe formy zarezerwowane są dla scen eksperymentalnych. Dominuje protekcjonalne przekonanie, że polska publiczność teatralna w większości nie dorosła do tego i powinna oglądać teatr muzealny. O trafności naszej drogi artystycznej świadczy ponadosiemdziesięcioprocentowa widownia w sezonie 2007/08, pozytywne recenzje (dla przykładu tylko: "Gazeta Wyborcza" nr 274, 24.11.2006, rec. Terrodromu Breslau R. Pawłowskiego, "Polityka" nr 49/08.12 rec. Linczu A. Kyzioł, "Irish Times" z 22.9.2007, rec. Smyczy N. Dowlinga, "Dziennik" nr 239, 12.10.2007, rec. Zaśnij teraz w ogniu J. Wakara itd.) oraz zaproszenia dla naszych przedstawień na festiwale w kraju i za granicą. Przez 15 miesięcy mojej dyrekcji byliśmy na dziesięciu.

Paradoksem jest, że obrońcy tradycji w gruncie rzeczy występują przeciwko niej. Przeciwko tym formom teatru, które budziły żywy odbiór i spełniały funkcje społeczne i kulturotwórcze. Wszystko, co nie odpowiada ich wizji teatru, zasługuje na odrzucenie. Wciąż słyszę, że spektakle teatru są jednorodne stylistycznie. Proszę mi pokazać, jeśli ktoś potrafi, co łączy "Lincz" z "Terrordromem Breslau", "Don Juana" ze "Śmiercią podatnika", "Juliusza Cezara" z "Zaśnij teraz w ogniu" i "Smyczą". Równie nieuzasadniony jest zarzut, że robię teatr pokoleniowy. Andrzej Wajda, Konrad Swinarski i Jerzy Jarocki, kiedy pracowali w Starym Teatrze w latach 60., robili teatr pokoleniowy. Obrońcy staroświeckiego teatru chyba zapomnieli albo odrzucili teatr Schillera, Witkacego, Grzegorzewskiego, Grotowskiego, Swinarskiego czy Kantora, Becketta, Craiga, Piscatora, Geneta, Artauda czy Brechta. Teatr kreujący rzeczywistość autonomiczną, a nie odtwarzający tę zza okna. Teatr jako przestrzeń wolności, a nie zniewolenia. Teatr bolesny, a nie mizdrzący się do publiczności. Teatr dialogu racji, estetyk, myśli. Teatr dla wszystkich.

Taki teatr robimy, bo szanujemy naszą publiczność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji