Artykuły

Źle wróżę polskiej kulturze

- Nastąpiła era preferencji amatorszczyzny we wszystkim, co się nazywa sztuką. Nazywa, bo tak naprawdę taką sztuką nie jest. Te wszystkie seriale często obsadzane amatorami i do tego jeszcze niezbyt uzdolnionymi. To źle wróży polskiemu aktorskiemu zawodowstwu - mówi MARIAN OPANIA, aktor Teatru Ateneum w Warszawie.

Z Marianem Opanią, rozmawia Krzysztof Karbowiak.

Chciałbym zacząć od trochę niezręcznego pytania. Spotkałem się niedawno z opinią i to z ust jednego z miłośników Pana gry aktorskiej, że należy Pan do pokolenia, które już, niestety, powoli odchodzi. Co Pan na to?

- Broń Panie Boże! Ja tylko tak staro wyglądam. Mam 64 lata i zamierzam długo jeszcze męczyć widzów. Mam mnóstwo planów. Fakt udziału w dość ryzykownym przedsięwzięciu, jakim jest zagranie w bardzo nisko budżetowym filmie, i to debiutanta, mieszkającego od kilkunastu lat w Polsce reżysera Gillesa Renarda, świadczy o tym, że wciąż lubię podejmować wyzwania. Tak było też w ubiegłym roku, gdy zagrałem Króla Leara w Teatrze Studyjnym w Łodzi z uciekinierem z Hollywood Johnem Stepplingiem jako reżyserem, który jest wykładowcą w łódzkiej Filmówce. Była to ciekawa przygoda, ale, niestety, niesponsorowana, niereklamowana i uschła po pięciu przedstawieniach. Ale to także pokazuje, że cały czas lubię podejmować wariackie pomysły, przedsięwzięcia i jestem otwarty na nie, mimo że często dokładam do tego finansowo.

Wspomniał Pan, że projekt Johna Stepplinga był niesponsorowany. Jaka, według Pana, jest dziś ta dzisiejsza kultura, która tak mocno uzależniła się od pieniądza?

- Nie chciałbym, aby to zabrzmiało złowieszczo. Nastąpiła era preferencji amatorszczyzny we wszystkim, co się nazywa sztuką. Nazywa, bo tak naprawdę taką sztuką nie jest. Te wszystkie seriale często obsadzane amatorami i do tego jeszcze niezbyt uzdolnionymi. To źle wróży polskiemu aktorskiemu zawodowstwu. Podam taki przykład. Jeden z kolegów reżyserów zrobił serial w telewizji. Otrzymał on wysoką ocenę komisji jakby kwalifikacyjnej, ale w pewnym momencie nastąpił zarzut, że to jest za dobre i tego ludzie nie kupią,

oglądalność będzie mała, a telewizja nie zarobi na reklamach. Jeżeli takimi kategoriami rozumujemy, to do niczego nie dojdziemy. Byłem wielkim przeciwnikiem rozdziału normalnej telewizji publicznej i stworzenia kanału Kultura. Bo ten kanał oglądam od czasu do czasu ja i może jeszcze, nie wiem jaki, ale niewielki procent widzów, a z ekranów Jedynki i Dwójki znikają wartościowe programy, które mogłaby oglądać szeroka publiczność. W ten sposób ta poprzeczka zamiast być zawyżana jest bez przerwy zaniżana. Po prostu tej nowej kasty ludzi niezbyt wykształconych, a mających pieniądze nie edukuje się. Taki widz jeżeli przyjdzie do teatru Ateneum, to się wynudzi, bo ogląda Pintera. Natomiast tej prawdziwej, ale zubożałej inteligencji nie stać w tej chwili na pójście do teatru, bo bilety są drogie. Więc to jest błędne koło. Tę chorobę musimy jakoś przejść, ale boję się, że to będzie trwało kilka pokoleń. Niestety, w najbliższych latach źle wróżę polskiej kulturze.

Ale co się takiego stało? Przecież na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku wydawało się, że wreszcie niczym nieskrępowana kultura wreszcie rozbłyśnie jak wymarzona gwiazdka na niebie.

- Bo był jeszcze pewien rozpęd. Pozytywne pokłosie czasów realnego socjalizmu.

czy jak się to nazywała len ustrój miał to do siebie, że nakłady na kulturę były znacznie większe niż obecnie Kicało się więcej filmów, robiło sieje staranniej i za większe pieniądze. Nic dziwnego, że później były tego wyniki. Filmy zdobywały wiele nagród na festiwalach, a ludzie chcieli je oglądać. Natomiast teraz robi się tanio, szybko i nie zawsze, niestety, dobrze.

A kto, według Pana, jest najbardziej odpowiedzialny za popularyzację tej amatorszczyzny?

- Odpowiedzialne są przede wszystkim władze związane z kulturą. W nowej rzeczywistości nie mamy szczęścia do wspaniałych menedżerów kultury. Może takim był Waldek Dąbrowski, no ale wiadomo, że z opcji lekko czerwonej, więc w tej chwili nie ma prawa głosu. W przypadku pozostałych ministrów mieliśmy słabe szczęście. Być może nawet mieli jakąś klasę, jak ostatni, ale nie bardzo coś z tego wynikało w praktyce. Teraz spodziewam się więcej po Bogdanie Zdrojewskim, bo jest to znakomity organizator, człowiek ze świetlaną przeszłością, jeżeli chodzi o menedżerstwo związane też z kulturą. Proces komercjalizagi wszelkich telewizji jest nieuchronny. Jednak w momencie, kiedy ten poziom w prywatnych stacjach stał się znośny, jak choćby w TVN, czy TVN 24, to nasza telewizja publiczna chce im gwałtownie dotrzymać kroku i popada w brzydką, niemal karykaturalną komercję.

A wśród młodych zawodowych aktorów widzi Pan takich, którzy dadzą odpór tym amatorom i zastąpią godnie Pana i kolegów?

- Jest sporo nazwisk, ale wszystko się rozbija właśnie o środki finansowe. Tak, że nawet ci ambitni ludzie często muszą się ograniczać ze względu na słabe finanse.

Wspomniał Pan o czasach realnego socjalizmu. Czy te czasy nie są trudnym bagażem dla aktorów starszego pokolenia? Bywa, że się Wam to wypomina...

- Bez sensu się to wypomina bo to nie nasza wina, że żyliśmy w takiej, a nie innej rzeczywistości. Ktoś chodził na pasku, a ktoś inny -jak ja - nie. Wręcz walczył z tym systemem. Ale muszę obiektywnie powiedzieć, że jeżeli chodzi o kulturę, to było w porządku. Właśnie może przez to snobowanie się byłych naszych władców. Paradoksalne, że w momencie, kiedy ta grupa jakby dokształciła się i zaczęła się snobować, to musiała odejść. I nastąpił zalew kolejnej grupy ludzi bardzo niedokształconych, którzy choć mają spore pieniądze, to na sztuce niewiele się znają.

Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji