Artykuły

Bajkowy świat, koniec świata i... ciąg dalszy

Wiosną 2003 roku ukazał się w "Wysokich Obcasach" reportaż Renaty Radłowskiej "Nasza Ewunia z pudełka". Jego bohaterka - Ewa Kołogórska - mieszkała przed wojną i w czasie wojny w Krakowie. Przy okazji rocznicy powstania w krakowskim getcie, odnalazło się pudełko zdjęć z jej dzieciństwa. Odnaleziono i ją. Aktorkę i reżyserkę, od lat żyjącą w Szczecinie. Ale teraz opowiem - oznajmiła wtedy. Zmarłą w październiku aktorkę przypomina Artur D. Liskowacki w Kurierze Szczecińskim.

W Kartonowej teczce z teatru - zdjęcia z przedstawień, pożółkłe wycinki z gazet, recenzje; stronice przedwojennego "Kina" i "Radia". Dwie białe płyty CD-R Platinium; dźwiękowy materiał do filmu, który w 2004 roku kręcili uczniowie XII LO w Szczecinie.

Zielona koperta z fotografiami z domowego archiwum pani Anny. Zdjęcia w kronice Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów, prowadzonej przez panią Różę. Fotografia w ramce, osobista pamiątka w mieszkaniu pani Iskry.

Słynnego pudelka ze zdjęciami, przechowanymi przez 60 lat, nie widziałem. Pani Ewa zdążyła je, przed paru laty, otworzyć. I to ono otwarto w niej to, co wydawało się na zawsze już zamknięte. Getto pamięci. Jedyne, które sama wybrała.

Ewunia i biedronka

Wiosną 2003 roku ukazał się w "Wysokich Obcasach" reportaż Renaty Radłowskiej "Nasza Ewunia z pudełka". Jego bohaterka - Ewa Kołogórska - mieszkała przed wojną i w czasie wojny w Krakowie. Przy okazji rocznicy powstania w krakowskim getcie, odnalazło się pudełko zdjęć z jej dzieciństwa. Odnaleziono i ją. Aktorkę i reżyserkę, od lat żyjącą w Szczecinie.

- Nie wracam wspomnieniami do Krakowa, getta, zostawiłam to za sobą. Ale teraz opowiem - oznajmiła wtedy.

Czy opowiedziałaby, gdyby nie te cudownie ocalałe zdjęcia? Zdjęcia cudem ocalałej Ewuni Kreisberg, cudownego dziecka polskiej sceny.

- Żyłam w bajkowym świecie, w którym było dużo muzyki i poezji - mówi. Jej głos to zapis wywiadu, którego udzieliła młodzieży XII LO. Dziewczęta i chłopcy pod opieką nauczycielki Celiny Wojtoń robili film na konkurs CDN i stowarzyszenia Dzieci Holocaustu. W ramach projektu "Pamięć dla przyszłości". Ale pamięć pani Ewy najbardziej otwiera się w tym zapisie na świat przedwojenny. Zasobny, kulturalny, zasymilowany dom. Ojciec prawnik i skrzypek po konserwatorium, mama germanistka i romanistka, śpiewaczka w chórze operowym.

Czytać nauczyła się sama, z czekoladek Zbierając karteczki-litery układające się w napis, "Czekolada Lardelli jest najlepsza".

Miała żyć muzyką - jak rodzice. - Tyle że okropnie fałszowałam - mówi. I dodaje: - Wszystkie dwulatki fałszują. Może i ze mnie byłaby śpiewaczka? Ojcu nie starczyło cierpliwości. Została mi rytmika. Ale chodziłam za szybko. Kazali mi chodzić, "tak jak ta pani gra". A ja: a ona nie może grać tak, jak ja chodzę?... Z czasem mnie olśniło, że muzyka ma jakiś związek z moim ruchem.

Efekty też były olśniewające. Miała 7 lat, gdy zdobyła drugą nagrodę na Międzynarodowym Konkursie Tańca w Warszawie (w kategorii do lat 16), rok później pierwsza w Wiedniu. Złotowłosy "bąk o ogromnych pełnych wyrazu oczach, malutkim nosku i pąsowych usteczkach" - jak opisano ją w "Kinie" - rozkochał w sobie Kraków i całą Polskę. Śliczne dziecko do schrupania - dziś ten entuzjazm wzbudziłby chyba wątpliwości. Wtedy nikogo nie dziwiło wielkie zdjęcie, na którym redaktor "Kina" Leon Brun, "zafascynowany milusią krakowianeczką", ogląda jej występ na... swoim redakcyjnym biurku. "Fenomenalnie utalentowana malutka artystka", występująca w słuchowiskach, uśmiecha się słodko z okładki "Radia". Ewunia "czarujące zjawisko" pojawia się też na innej okładce tego tygodnika (luty 1933), który pełnił rolę podobną jak dziś informatory telewizyjne.

Jest nie tylko śliczna. Jest naprawdę utalentowana. Trafia na dziecięcą scenę Bliżanki, a potem do Teatru Słowackiego! Ma 10 lat, a debiutuje u boku Osterwy! Występuje z Ordonką i wielką Wysocką. Recenzent "Ich czworo" (gdzie Ewa gra... dziesięciolatkę) - pisze, że "rutyny scenicznej i swobody, prawdziwości przeżyć - wielu aktorów mogłoby się uczyć od tego dziecka".

Aktorstwo to jedyna rzecz z przeszłości, do której będzie po wojnie chciała i mogła wrócić. A dzieciństwo? Anna Bilska, jej ukochane "dziecko", mówi: - "Ciocia" opowiadała mi o wakacjach na wsi, babcia kładła ją spać ze słowami: zaśnij, a biedroneczka przyniesie ciasteczko. Ewa się budziła, a ciasteczko leżało obok.

Wtedy wszystko było jeszcze na wyciągnięcie ręki.

Ewa, ludzie i zwierzęta

Anna kończyła studia w Szczecinie, mieszkała wówczas u cioci Ewy. Jak u siebie. Miała pięć lat, gdy Ewa Kołogórska zjawiła się u nich w Zielenczynie, leśniczówce nad jeziorem, szukając pokoju na lato.m- Nie wynajmujemy - powiedziała mama Ani. - Ale ze mną są trzy pieski - zatroskała się pani Ewa. -Jeśli są pieski - odparta leśniczyna - to... i pokój się znajdzie.

I później nie było już wakacji bez pani Ewy w Zielenczynie. A zwierzęta były z nią zawsze. Pieski: Bischetta - drobna, psotna, Anna - dama, Ajtek - medalista. I koty, a wśród nich Piotruś, czarny oczywiście! - W dzieciństwie Ewy

- wspomina pani Anna - pierwszy pojawił się Rolf, szczeniak Wył,

gdy Ewunia grała na pianinie. O, pies się zna na muzyce - mówił wtedy tata.

W Zielenczynie cieszyło się ciocią Ewą wszystko co żyje. Dla kur, kaczek, perliczek sama kupowała ziarno i chleb, karmiła je, rozmawiała z nimi. Nawet "najtwardsza sztuka" w leśniczówce, jamniczka, dała się obłaskawić i spała z nią w łóżku.

Koty piwniczne, a właściwie bezdomne, znalazły panią Ewę same. Przed którymś Bożym Narodzeniem, śnieżną zimą, zajrzały przez lufcik do jej mieszkania przy ul. Małopolskiej i zostały na święta. Było ich trzynaście. Od tego czasu dom pani Ewy zawsze był otwarty dla zwierzaków, które nie miały domu...

W powszechnej opinii życzliwa ludziom, otwarta na innych, wyrozumiała. Ale to one, jej zwierzęta, były z nią zawsze. Nie chciały niczego więcej niż im dawała. Z ludźmi bywało różnie.

Kiedy wybuchła wojna, Kreisbergowie nie wyjechali za granicę. Co ma być, to się stanie, mówił ojciec. Wierzyli, że nie stanie się najgorsze. W Krakowie getto zaczynało się od ul. Lwowskiej, przy której mieszkali. Nie musieli się przeprowadzać. I tylko coraz ciaśniej robiło się w mieszkaniu od wciąż nowych współlokatorów. O śmierci mamy pani Ewa mówi młodzieży z XII LO tak krótko, jak tylko można. Rozdzielono je podczas selekcji do obozu. Był październik 1942. Mama zdążyła podać jej swoją połówkę chleba, ze złotą monetą w środku. - Nie miała złudzeń - mówi pani Ewa. O śmierci ojca, pytana przez młodych, nie mówi nic. Opowiedziała już dziennikarce: likwidowali getto, ale ojciec został w domu. Pogodzony. Niemcy zastrzelili go z 600

innymi na placu Zgody. Na co?... Na CD-R z adnotacją "Pamięć dla przyszłości" jest pytanie: - To pani powiedziała ojcu o... mamie? - Odpowiedź: - Tak - i cisza.

Ale młodzi są ciekawi, przejęci tym, co robią. I jej losem, a ona czuje ich życzliwość. Mówi swobodnie, żartuje serio. Np. o starych zasadach dobrego kina Trup musi się pojawić do 10 minuty, inaczej widz się znudzi. - Ale my mamy tylko 7 minut! - martwią się. A trupów ma być w ich opowieści wiele. Wiele milionów.

Zastanawiają się, jak opowiedzieć o niej. Pani Ewa: - Użyjcie wyobraźni. Ja w obozie nie czułam głodu. Wyobrażałam sobie, że jestem syta. Pokażcie scenę: Żydzi jedzą cienką zupkę. A wy - przebitkę: pełne sklepy, zastawione stoły...

O metodzie "na wyobraźnię" mówi też Róża Król z TSKŻ. Jej także

pani Ewa opowiadała o apelach obozowych, na których stała godzinami z głową zadartą w niebo: - Ile ja wschodów i zachodów słońca wtedy zobaczyłam! - mówiła pani Róży. Co widziała niżej, na ziemi? O tym nie opowiadała. A może opowiedziała tyle, ile opowiedzieć można?

Iskra Marczyk, przyjaciółka, towarzyszka wycieczek i eskapad kulturalnych, długo nie słyszała o jej przeszłości. Aż usłyszała wreszcie, niespodzianie - w słońcu, które Ewa tak kochała (pani Anna wspomina słowa "cioci": - Jak można mówić, że słońce szkodzi?! - I jej radość z leżakowania, i ostatnią wolę, by jej prochy spoczęły w Drawnie, pod lasem, nad jeziorem, w słońcu), przed domem "Relax", gdzie odpoczywały - a jakże - na leżakach.

Róża Król pokazuje kronikę TSKŻ. Ewa Kołogórska była bardzo aktywna - na spotkaniach, świętach i rocznicach Towarzystwa czytała wielokrotnie żydowskich poetów. Ale w TSKŻ zjawiła się dopiero w 2004 roku. A więc już (dopiero?) po tym, jak "kwarto się pudełko z krakowskimi zdjęciami. Trzy lata przed śmiercią...

Gdy Amerykanie wyzwolili Mauthausen, ostatni z obozów, które przeżyła, ważyła 28 kilo. Z obozu na noszach wynosili ją Niemcy. Opowiadała o tym Róży Król, oszczędnie, z nutą ironii i dystansu. - Czułam się źle, ważąc tak mało, bo... tak lekko im było dźwigać!

Młodzieży mówi o getcie - nie o śmierci, a o tym, jak tam się żyło. A żyło się zwyczajnie, mówi. Praca, dom, miłość. I tak o tym mówi, zwyczajnie. Były i zwierzęta. Opowiada o gęsi, która mieszkała z nimi wiele miesięcy. Ale płyta CD-R jest w tym miejscu porysowana i przerywa, i nie słychać końca tej historii. Zresztą, co mogło czekać gęś w krakowskim getcie?

Słychać natomiast inną, najdłuższą opowieść. Była przed wojną u wuja, milionera, w Wiedniu, i na wystawie sklepu z zabawkami zobaczyła wspaniały okręt. Wuj go nie kupił, mówił, że za drogi. Potem rodzice wyjechali do Karyntii, a on obiecał, że weźmie ją do opery na "Jasia i Małgosię". Szykowała się cały tydzień. Godzinę przed wyjściem do opery wuj... podarł bilety. Widząc, że nie płacze, rzekł: jesteś grzeczna, więc możesz iść - do kuchni po nagrodę. Stał tam jej wymarzony okręt. Porąbała go siekierą. I cisnęła nią w wuja. Obraził się, i podobno zerwał z rodziną.

- Nie dziwię się, że to zrobiłam - mówiła pani Ewa młodzieży, szykującej film o zagładzie. - Obiecać i nie spełnić? Tego się nie robi dziecku. Ten okręt był chyba raczej statkiem, a siekiera - tasakiem. Bo jak tu sobie wyobrazić siekierę w ręku małej dziewczynki? Ale gdy słuchałem tej opowieści, co przebiła się przez piekło, które opowieści nie chciało się poddać, miałem wrażenie, że to część tej samej historii. O zdradzonym dzieciństwie. O zabitym czasie. I o tęsknocie nie do opowiedzenia.

***

Ewa Kołogórska - aktorka, reżyserka. Urodzona w 1925 r. w Krakowie, zmarła w październiku 2007 w Szczecinie. W czasie wojny, po pobycie w getcie, wywieziona do Oświęcimia; potem w Bergen-Belsen, Venusberg, Mauthausen. -Po wojnie kończy Wydział Aktorski PWST w Warszawie. W1966-zdaje reżyserski egzamin eksternistyczny (mając już za sobą wiele samodzielnych realizacji). W Szczecinie od 1950; gra m.in. tytułowe role w "Norze" i "Pannie Maliczewskiej". Po 1958 w Poznaniu, Warszawie, Koszalinie. Wraca do Szczecina w 1963, by grać (Elwira w "Mężu i żonie", Mają w "Lecie") i reżyserować (m.in. "Wujaszka Wanię", "Dom kobiet"), w tutejszych Teatrach Dramatycznych. Do emerytury (1980) w Teatrze Polskim. Z dużym powodzeniem reżyserowała też liczne spektakle Opery i Operetki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji