Dziady 1973
Krakowskie "Dziady" Konrada Swinarskiego to wspaniały teatr i wielkie przeżycie. Tak się to już dzieje, że ten Mickiewiczowski arcypoemat ma siłę oddziaływania na nasze umysły i naszą wrażliwość, z którą nie może się równać żadne inne dzieło polskiej literatury. "Dziady" w teatrze są zawsze czymś więcej niż tylko faktem teatralnym, szczególnie takie "Dziady", jakie pokazał w Teatrze Starym Swinarski. Bujne, wypełnione myślą, kipiące pomysłami, nowatorskie formalnie.
Wszyscy dotychczasowi inscenizatorzy "Dziadów", od Wyspiańskiego i Schillera po nam współczesnych, borykali się z problemem integracji ich poszczególnych części w całość jednorodną teatralnie i spójną myślowo. Swinarski pierwszy to, co było trudnością niemal nie do pokonania
(odzywały się przecież głosy twierdzące, że Części II, IV i I (obrzędowe) należy oddzielić i grać innego wieczoru niż Część III (więzienną) - potraktował jak najbardziej naturalnie, jako organiczny walor dramatu a nie jego mankament. I jest to jego pierwsze zwycięstwo.
Widz zaczyna uczestniczyć w "Dziadach" już po przekroczeniu progu Teatru Starego. Na schodach prowadzących na pierwsze piętro siedzą krakowscy żebracy, których niewiele trzeba było charakteryzować, żeby wyglądali jakby ich żywcem wyjęto ze starego litewskiego obrzędu. Na dzwonek widzowie wchodzą do foyer pierwszego piętra zamienionego w kaplicę. Stoi tu czarny katafalk i ołtarz z obrazem Ostrobramskiej; za szklanymi drzwiami ukaże się w błyskach płomieni duch złego pana, na gzymsie okiennym szeleszczą w gnieździe żywe gołębie. Odegrają rolę duchów Józia i Rózi. Zaczyna się Część II "Dziadów". Aktorzy przemieszani są z publicznością. Naprzeciwko siebie mam KLŻBIETĘ KARKOSZKĘ (Sowa i Wieśniaczka w jednej postaci), która lunatycznie poddaje się atmosferze grozy, jaką z pełną świadomością wywołuje Guślarz (ROMAN STANKIEWICZ). W histerycznym zapamiętaniu gryzie palce, ledwie dyszy ze strachu i perwersyjnej ciekawości. Jest fascynująca, jej histeria udziela się widzom. Wybucha kocioł z wódką - publiczność już wciągnięta, już rozwibrowana ostro reaguje. Pojawia się zły pan w oknie po prawej, za chwilę jest już naprzeciw ołtarza, w chwilę później Dziewczyna odtańczy przed ołtarzem furię namiętności, których nie zaznała w życiu, bo "Kto nie dothnąt ziemi ni razu. Ten nigdy nie może być w niebie". Wchodzi Pustelnik. W tej samej scenerii obejrzymy Część IV, rozmowę Gustawa z Księdzem i fragment Części I. Tupot podkutych butów żandarmów przegania publiczność i aktorów na widownię. Tu rozegra się Część III i końcowy fragment Części I. Swinarski czyniąc z widzów współuczestników obrzędu "Dziadów" nie wymyślił niczego nowego. Podobne tendencje obserwujemy we współczesnym teatrze już od dłuższego czasu. Jego drugie zwycięstwo polega na takim wciągnięciu we współuczestnictwo, które uniemożliwia odmowę. Nie można pozostać obojętnym, nawet przy dużej odporności i długoletnim stażu teatralnym. Obrzęd rozegrany jest ostro z mocnymi efektami. Ale rzecz nie w tym. Nie w tym także, a przynajmniej nie tylko, że poezja Mickiewicza ma nad nami do dziś władzę. Jest to chyba po prostu jedna z tajemnic dobrego teatru, która nie poddaje się analizie.
Na widowni Starego stworzone zostały trzy miejsca akcji. Na scenie wybitej czernią świeci kościelne okno ukazujące przepiękny fragment barokowego wnętrza: pod tym oknem we wszystkich scenach z Aniołem Stróżem pojawia się chór żywych barokowych aniołków pięknie śpiewających. Na vis a vis sceny teatralnej balkon stał się jakby kościelnym chórem, gdzie zespół instrumentalny wykonuje doskonałą w nastroju, bezbłędnie podążającą za akcją muzykę ZYGMUNTA KONIECZNEGO. Na widowni krzyżują się dwa pomosty, na których Swinarski rozegra sceny więzinne, Salon Warszawski i bal u Senatora. Dla Snu Senatora i wydarzeń w jego gabinecie zarezerwowana jest scena.
Wszystko co się dzieje w klasztorze bazylianów, przemienionym na więzienie stanu, ma charakter niemal reportażowy. Mimo Małej i Wielkiej Improwizacji, mimo iż Swinarski nie zląkł się ani Anioła Stróża ani Duchów Nocnych, czego na ogół unikają inscenizatorzy w trosce o zracjonalizowanie Mickiewiczowskiego poematu. Anioł, biały z wielkim mieczem i czarny Duch, Belzebub - prze-dzierzgający się później w Mistrza Ceremonii w Salonie Warszawskim oraz Lokaja w Balu u Senatora - również z mieczem w dłoni wyglądają jakby weszli tu z dziecinnych jasełek. A przecież nie rozbija to narracyjnego tonu scen więziennych. Aktorzy mówią szybko, prawie zacierając wiersz, akcja toczy się wartko, kontrapunktowana ciężkimi krokami żandarmskiego rontu. Ten stukot podkutych żołnierskich butów jest czynnikiem - choć wydaje się to niewiarygodne - jednoczącym luźno ze sobą związane części poematu. Kończy sceny więzienne, odzywa się po Wielkiej Improwizacji, po egzorcyz-mach, po widzeniu Księdza Piotra, po Salonie i po Balu, i zamyka przedstawienie.
Całą Część III rozgrywa Swinarski stosując technikę montażu filmowego. Scena przechodzi w scenę bez zgrzytów, bez pustych miejsc, płynnie i naturalnie. I tu jak w obrzędzie reżyser nie unika efektów ostrych. Śniący Senator ubrany tylko w nocną koszulę szamoce się z wielką pierzyną. Doktor ginie od pioruna ostrym łoskotem roznoszącego się po teatralnej sali; Rollison na oczach widzów skakał w pierwszych przedstawieniach z drugiego piętra na ulicę. Ja widziałam już wersję skróconą bez Rollisona i bez Księdza Piotra wespół z ministrantami zgarniającego publiczność po przerwie z powrotem na widownię. Swinarski skracał już po premierze swoje "Dziady". Pierwotnie trwały ponad cztery godziny. Nie jestem pewna czy to było konieczne. Z tego co słyszałam i co sama widziałam, widzowie z zapartym tchem i z dreszczami przebiegającymi po twarzy oglądają to widowisko.
,.Dziady" w inscenizacji Konrada Swinarskiego odsłaniają nową perspektywę na ten przedziwny utwór. I to jest jego trzecie wielkie zwycięstwo. Swinarski, który nigdy nie wypowiadał się o swoich pracach reżyserskich, tym razem obficie skomentował koncepcję przedstawienia. Nie było to konieczne, bowiem jest ona przeprowadzona czysto i czytelnie. Otóż Swinarski polemizuje z pojmowaniem "Dziadów" jako "narodowej mszy", jako wyrazu walki o niepodległość. Widzi w nich dzieło o wartościach uniwersalnych, tak samo bliskie nam dziś, jak było bliskie pokoleniu Filomatów. "Dziady" - pisze - to utwór traktujący o problemie "ja, kosmos i społeczeństwo", czy też ja, społeczeństwo i kosmos". W pojęciu "kosmosu" mieści sie właściwie wszystko, także "Bóg", "życie"; jest tu również odbicie drogi człowieka do doskonałości... Klęska osobista - temat IV Części "Dziadów" - wyzwala w człowieku, który w utworze nazywa sie Gustaw, wole, chęć czy marzenie spełnienia się w społeczeństwie, to znaczy: spełnienia się poprzez idee w innych ludziach... Ujawnia się tu nowa funkcja współcześnie wystawianych "Dziadów". Wpisany jest w nie model wartości, którego brak odczuwany jest dzisiaj dotkliwie. Są to w największym skrócie myśli, jakie narzuca jego inscenizacja, z jakimi wraca się do domu po jego spektaklu. Dzieje się tak również dzięki JERZEMU TRELI grającemu Gustawa-Konrada, który tę potrzebę wyjścia poza własne małe sprawy, potrzebę doskonałości, idei - tak właściwą młodości - umiał przekazać z siłą i wyrazem. To inny Konrad niż jego poprzednicy, bardziej romantyczny niż to zwykle ostatnio bywało, nie tak zintelektualizowany jak na przykład Holoubek w "Dziadach" Dejmka, ale za to rozpalony wewnętrznie do białości, zbuntowany w sposób skrajny, bez miejsca na jakikolwiek kompromis. Wspaniale zagrana rola.
Swinarski, jak już wspomniałam, jeszcze jeden problem rozegrał niezwykle interesująco. Sam o tym tak pisze: "Sprawy związane z ludowością zawarte w Części II, mają podwójne znaczenie. Można się tu zastanawiać, czym jest w kulturze obrzęd wywoływania duchów. Wydaje się, że ma on znaczenie szersze niż msza chrześcijańska, brak tu pokory wobec transcedentnej siły... Kwestia druga, bardziej mnie interesująca, to stosunek ludu do politycznych spraw, o które idzie w Części III." Obrzęd rozegrany został z pogańską brutalną siłą. Jest czymś w rodzaju zbiorowego seansu, którego uczestnicy nawzajem doprowadzają siebie do stanu zbiorowej histerii; prócz Guślarza z zawodową sprawnością i lekką ironią grającego swoją rolę (ROMAN STANKIEWICZ). Wszechobecny tłum dziadów proszalnych siedzących przy wejściu, w kaplicy, na scenie, obojętnych na wszystko co dookoła, śpiących lub wcinających jajka na twardo w czasie Wielkiej Improwizacji - w tym przedstawieniu stał się czymś w rodzaju symbolu społecznej rzeczywistości, w jakiej działa garstka zapaleńców. Ich natchnione wzloty i upadki tłum pozostawiają obojętnym. Swinarski włączając obrzęd w akcję Części III uzyskał efekt, którego nie przewidzieli ani historycy literatury ani ludzie teatru. Przestał on być innym utworem i stał się integralną częścią dramatu.
W przedstawieniu bierze udział 69 aktorów oraz dzieci, aniołki, orkiestra, chłopi i lokaje. Nie ma więc możliwości nawet wymienienia wszystkich nazwisk. Poprzestanę więc na kilku tylko, choć warto by mówić o prawie wszystkich, jest to bowiem spektakl grany ostro, z inwencją i nawet pomyłki są godne uwagi.