Artykuły

Zakochani w kraju, z którym wiążą przyszłość

- Kiedy jechałam do Poznania, ani słowa nie znałam po polsku. W Kijowie kupiłam rozmówki polsko-ukraińskie i początkowo uczyłam się tylko liczb, bo w mojej pracy to one są najważniejsze. Korepetytor musi wiedzieć, na której stronie otworzyć nuty, kiedy zasiada do fortepianu - mówi OLGA LEMKO z Teatru Wielkiego w Poznaniu.

Kilka lat temu z Doniecka przyjechali do Poznania. Oboje pracują w Teatrze Wielkim i bardzo sobie chwalą życie w Polsce. Dostrzegają życzliwość, z którą spotykają się na każdym kroku. Zachwycają się urokami i różnorodnością przyrody. Wydarzenia na polskiej scenie politycznej są dla nich o wiele mniej dramatyczne niż te, do których dochodzi na Ukrainie.

Olga Lemko - Mąż urodził się i dorastał w Krzywym Rogu, na zachodzie Ukrainy. We Lwowie studiował dyrygenturę i pracował w operze. Już wtedy interesował się kulturą polską. Poznaliśmy się w Doniecku, gdzie był dyrygentem i dyrektorem muzycznym Teatru Operowego i Baletu.

Wiktor Lemko - Żona pochodzi z Doniecka, czyli ze wschodniej Ukrainy. Tam też ukończyła muzyczne konserwatorium i zaczęła pracę w teatrze operowym. Osiem lat temu przyjechała do Poznania, gdzie jako korepetytorka i pianistka pracuje w Teatrze Wielkim oraz w Akademii Muzycznej.

Osiem lat temu z Doniecka przeniosła się Pani do Poznania, mąż przyjechał tutaj dwa lata później. Co zadecydowało o tym, że postanowiliście opuścić rodzinne strony?

Żona: - W Teatrze Wielkim w Poznaniu już wtedy pracowało dwoje artystów operowych z Doniecka. Po ogłoszeniu przesłuchań na korepetytora do Opery w Poznaniu chciałam i ja spróbować swoich sił. O naszym wyjeździe zadecydowały lepsze warunki ekonomiczne, więcej zawodowych możliwości, większa stabilizacja niż na Ukrainie.

Mąż: - Kiedy Olga otrzymała propozycję pracy w Poznaniu, bardzo się ucieszyłem. Moim marzeniem, jeszcze z czasów studenckich, był przyjazd do Polski, którą od dawna byłem zafascynowany. W styczniu 2003 roku, dyrekcja poznańskiego Teatru Wielkiego zaprosiła mnie do występu gościnnego w spektaklu "Traviata", po czym zaproponowano mi etat.

Tak więc przez dwa lata byliście małżeństwem na odległość.

Żona: - Widywaliśmy się raz na kilka miesięcy. Za to poczta miała pełne ręce pracy, bo często pisaliśmy do siebie listy, które nadal skrzętnie przechowuję. Żyliśmy nadzieją, że w końcu zamieszkamy razem.

Mąż: - Wtedy miałem sporo obowiązków w teatrze w Doniecku i w pracy siedziałem od rana do wieczora. Na duchu podtrzymywała mnie myśl, że żona jest gdzieś, choć daleko - w Polsce. Później mieliśmy już telefony komórkowe i często pisaliśmy do siebie sms-y.

Czy przed przeprowadzką do Poznania byliście już kiedyś w Polsce?

Żona: - Była to moja pierwsza wizyta. Kiedy jechałam do Poznania, ani słowa nie znałam po polsku. W Kijowie kupiłam rozmówki polsko-ukraińskie i początkowo uczyłam się tylko liczb, bo w mojej pracy to one są najważniejsze. Korepetytor musi wiedzieć, na której stronie otworzyć nuty, kiedy zasiada do fortepianu. Potem języka uczyłam się słuchając innych. Byłam bardzo zdziwiona, że polski tak bardzo różni się od rosyjskiego. Z Ukrainy wyjeżdżałam w przekonaniu, że oba języki są słowiańskie, czyli podobne.

Mąż: - Ja też tak myślałem, choć język polski, wydawało mi się, że znam dość dobrze. Na studiach byłem działaczem towarzystwa polskiej kultury: redagowałem gazetę, realizowałem audycje radiowe, pracowałem w ludowym zespole pieśni i tańca, czytałem polskich pisarzy w oryginale: Mickiewicza, Lema. Dopiero po przyjeździe do Poznania okazało się, że jeszcze wiele muszę się nauczyć, zanim swobodnie będę mógł porozumiewać się w języku polskim.

Córka urodziła się w Polsce i pewnie lepiej porozumiewa się po polsku niż po rosyjsku.

Żona: - 5,5-letnia Emilka niechętnie mówi po rosyjsku, bo jej otoczenie, oprócz nas nie posługuje się tym językiem. Staramy się ją zachęcić do rosyjskiego, choć nie jest to łatwe. Co roku na wakacje jeździmy do Doniecka, do moich rodziców i tam córka nie ma innego wyjścia - aby się porozumieć, musi mówić w ich języku.

Czy w Polsce planujecie zostać na dłużej?

Żona: - Bardzo mi się tutaj podoba i chciałabym zostać tu na stałe, ale w dzisiejszych czasach ciągle tyle się zmienia, że trudno snuć takie plany. Mieszkając na Ukrainie doświadczyłam tylu przeobrażeń: politycznych, gospodarczych, socjalnych, że trudno inaczej patrzeć na świat i wierzyć, iż tutaj zbuduję dom i będę żyć długo i szczęśliwie. W Polsce spotkałam się z dużą życzliwością obcych ludzi, którzy pomagali mi w codziennych sytuacjach, na przykład wskazywali drogę, kiedy nie wiedziałam, jak gdzieś dojść, a wtedy jeszcze nie najlepiej mówiłam po polsku.

Tęsknię nie tyle za Ukrainą, ale za czasami, kiedy co dopiero wkraczałam w dorosłe życie, ale przeszłości nie da się cofnąć. Gdy odwiedzam rodzinne strony, to widzę, jak wiele się zmieniło: ulice, miasta, ludzie.

Mąż: - Z marzeniami trzeba obchodzić się bardzo ostrożnie, bo czasami one się spełniają. Pamiętam taką historię z przeszłości. Kiedy dostałem propozycję pracy w Doniecku i wyjeżdżałem ze Lwowa, koledzy się śmiali: "Jedziesz na wschód Ukrainy, znajdziesz sobie jakąś Moskalkę i ze swoimi dziećmi będziesz mówił po rosyjsku, a nie po ukraińsku", na co im odpowiedziałem: "Ze swoimi dziećmi będę mówił po polsku" i tak się stało, choć wtedy jeszcze nic nie planowałem. Nie chciałbym wyjeżdżać z Polski. Z koncertami podróżowałem po całej Europie, byłem w Stanach Zjednoczonych, ale najlepiej jest mi tutaj. Kiedy wracam na Ukrainę, widzę, że niby wszystko znajome, ale czuję się obco, jakbym nie był u siebie.

Na Ukrainie ciągle wiele się dzieje. Czy staracie się śledzić te wydarzenia?

Żona: - Dzieje się aż za dużo. Jest tam permanentna rewolucja, a każdy człowiek chce spokoju i poczucia bezpieczeństwa. Kiedy co roku jedziemy w odwiedziny, to rodzice opowiadają nam, co się wydarzyło w ostatnim czasie. Moja mama pracuje w przemyśle i ciągle doświadcza zmian związanych z przedwyborczymi obietnicami. Z Doniecka pochodzi też wielu politycznych działaczy, na przykład Wiktor Janukowicz, więc trudno tam o spokój.

Mąż: - Kiedy na Ukrainie doszło do Pomarańczowej Rewolucji, to baliśmy się, aby nie wybuchła wojna domowa. W Polsce przemiany odbywają się jednak w bardziej cywilizowany sposób.

Oboje jesteście muzykami, do tego pracujecie w tym samym teatrze. Czy więcej jest zalet niż wad takiej sytuacji?

Żona: - Praca każdego artysty narażona jest na oceny i komentarze innych. Sukcesy cieszą, a porażki wiadomo, że martwią. Kiedy Wiktor dyryguje i ma premierę, to ja zawsze jestem na widowni. Bardzo przeżywam, bo rozumiem, jak bardzo on się denerwuje. Tak samo jest, kiedy ja występuję. Mąż na każdym kroku wspiera mnie w tym, co robię. Kiedy jest niewiele czasu do koncertu, do którego szybko muszę się przygotować, to mogę na niego liczyć, że przejmie na siebie obowiązki domowe i zaopiekuje się naszą córką.

Mąż: - Chyba jednak lepiej pracować oddzielnie. Mniej jest wtedy sytuacji, kiedy problemy z pracy, tak jak u nas, przenosi się do domu i dyskusje na ten temat bywa, że są bardzo burzliwe.

Dla artystów sylwester jest często pracowitym wieczorem. Jak planuje go spędzić rodzina Lemko?

Mąż: - W tym roku podczas sylwestra nie dyryguję. Najprawdopodobniej spędzimy go w trójkę, w domu.

Żona: - Pamiętam takie wieczory sylwestrowe, kiedy za oknem słyszałam huk fajerwerków, a ja czekałam aż Wiktor wróci z pracy. Córkę kładłam spać, bo nie miałam co liczyć na to, że zaopiekują się nią dziadkowie, którzy mieszkają od nas 2000 kilometrów. Choć w święta nierzadko pracujemy, to dla nas prawdziwym świętem jest... udany koncert lub spektakl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji