Artykuły

Tezy o Michale Bałuckim

"Całe życie głupi" w reż. Macieja Wojtyszki w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Henryk Izydor Rogacki w Teatrze.

Nieprawdą jest, jakoby środowisko literackie Młodej Polski było moralnym sprawcą samobójstwa Michała Bałuckiego, a urojone poczucie winy za tę smutną śmierć w jakikolwiek sposób modyfikowało świadomość literacką bądź wpływało na rytm życia artystycznego. Nieprawdą jest, jakoby twórczość literacka Michała Bałuckiego sytuowała się na szczytach artyzmu, zaledwie śladowa zaś jej obecność w umyśle wykształconego Polaka stanowiła dowód niepowetowanej straty i kulturowego zaniedbania.

Nieprawdą jest, jakoby tzw. teatr realistyczny, rejestrujący typowe i powszechne objawy życia znamienne dla - traktowanego reprezentatywnie - podstawowego kontyngentu publiczności teatralnej, był najdoskonalszą, najznamienitszą i swoiście uniwersalną odmianą sztuki teatru, której istnienie, ciągłość i osobliwość są właśnie przez ów realizm gwarantowane.

Nieprawdą jest również to, jakoby zawarty implicite w utworach Michała Bałuckiego obraz mieszczańskiej egzystencji - uważanej przez wielu za gnuśne i bezmyślne ucieleśnienie kołtuństwa i filisterstwa - był explicite tejże egzystencji apoteozą, pochwałą i afirmacją. Prawdą jest natomiast, iż konstrukcja obrazu owego świata, jego opis i sposób widzenia czynią ze świadectwa Bałuckiego bardzo istotny przyczynek do poznania atmosfery i niuansów przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Przyczynek wcale nie odbierający blasku noeromantycznej modernie.

Na koniec nieprawdą jest, jakoby historia kultury, pojęta jako historia arcydzieł, wiodła do wniosków fałszywych i bałamutnych, wołających rozpaczliwie o korekty i rewizje.

Zaczepną i prowokującą polemikę z większością wyliczonych wyżej, poddanych werbalizacji, truizmów podjął Maciej Wojtyszko, pisząc i reżyserując na scenie Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie - na scenie, co pierwsza widziała "Wesele" Stanisława Wyspiańskiego i jest "bohaterką" jego "Wyzwolenia" - sztukę o życiu i kończącym to życie samobójstwie Michała Bałuckiego. Owa sensacyjna aktualność z myszką stała się punktem wyjścia do zadziwiających uogólnień i konstatacji, które każą pytać, czy Wojtyszko kpi, czy o drogę pyta, występując z pochwałami "życiowej" literatury, prostego teatru dla nieskomplikowanych ludzi oraz cnót i poczciwości mieszczańskich, a także walcząc o poczesne miejsce w społecznej pamięci dla ludzi średnich, a wykpiwając dziwactwa, pozy i obietnice awangardowych nowatorów.

Cały ten obrok duchowy zawierać się ma w materiale sztuki biograficznej, skonstruowanej jako zestaw scen, w których życie bohatera zostaje niby to przez niego samego opowiedziane i zinscenizowane. Na biografię Michała Bałuckiego składają się więc sekwencje wyobrażające: pierwsze miłosne i artystyczne porywy; zadurzenie się w aktorce, pociągające za sobą kampanię ucywilizowania i uspołecznienia ukochanej; uwięzienie autora (za Polskę) i próbę podjęcia przezeń poezji tyrtejskiej; przyjaźń z Wincentym Rapackim; spełnienie marzeń, czyli nobilitujące komediantkę małżeństwo z Kalikstą Ćwiklińską; niespodziewane wdowieństwo literata, małżeństwo powtórne (tym razem z córką ślusarza z pozycją) i rozkosze tego stanu; wreszcie konflikt z obozem młodych, niełaskę w oczach publiczności, ostateczne załamanie i gwałtowny kres życia. Samobójczy strzał otwiera i zamyka sztukę Wojtyszki o Bałuckim, ujmując historię w klamrę inscenizacyjno-narracyjną i czyniąc pozór ostatecznego rozrachunku autora "Domu otwartego" z samym sobą.

Na scenie jest dwóch Bałuckich: Bałucki-samobójca i Bałucki-młokos (dorastający zresztą na planie akcji). Mentorem, wodzirejem i "autorem" widowiska jest oczywiście samobójca. W sztukę Wojtyszki wkomponowane zostały fragmenty utworów dramatycznych Michała Bałuckiego (m.in. "Radców pana radcy", "Domu otwartego", "Wędrownej muzy"), w sytuacjach i dialogach odwołano się do jego powieści i korespondencji, zinscenizowano też (w operowej manierze żywych obrazów) apoteozy teatralne aktora, dramatopisarza i dyrektora teatru. W sztuce o Bałuckim oglądamy także teatralizację "ulepionego" przez Wojtyszkę manifestu młodej sztuki oraz rozpisaną na głosy melorecytację poematu Adolfa Nowaczyńskiego.

Kawałki z Bałuckiego pokazane są najprawdopodobniej według życzeń i recept autora, co daje skutki fatalne i bynajmniej nie przekonuje o tym, że życie płynnie zmienia się w literaturę, a literatura równie płynnie w samo życie. Apoteozy i benefisy są absolutnie wolne od śladów choćby tzw. magii teatru, zaś obrazki, wykorzystujące "nową" literaturę i usiłujące skompromitować jej egzaltację, zakłamanie, pozerstwo i wielosłowność, odwołują się niestety do scenicznego komunału kompromitowania "dziwactw" i owych tekstów wcale nie dyskontują. Przynajmniej w oczach tych, co znają konteksty wyrwanych zdań, a teksty dłuższe przeczytali do końca.

Inscenizacja Wojtyszki, wykorzystując koncept "Wyzwolenia", dzieje się na scenie teatru krakowskiego, tu właśnie na placu św. Ducha, w gmachu, który był scenerią zmierzchu dzieł scenicznych Bałuckiego i za którym, od strony Plant, wystawiono autorowi "Klubu kawalerów" pomnik niewielki. Ten czar miejsca działa. Zwłaszcza że przestrzeń grania rozlewa się ze sceny po całym terytorium widowni. Sama scena wystawia krakowski pejzaż uliczny, oświetlony szpalerem latarni gazowych. Na to wszystko patrzymy jednak jakby z drugiej strony, bo od tyłu widzimy i ramę kulis scenicznych, i ramę portalu sceny, której okno, to przedstawione w głębi, przesłania jakaś zwierciadlana, we mgle utopiona materia. Przestrzeń sceny została pogłębiona i pomnożona, rzeczywistości zmultiplikowane, poezja niejednoznaczności i nastroju triumfuje. Do tego stopnia, że chorym na Młodą Polskę przypomina się zuchwałe zdanie któregoś z modernistów, że Pan Bóg po to stworzył świat, żeby człowiek mógł smakować nastroje...

Tym bardziej więc szkoda, że ta cudowna sceneria, chyłkiem i po cichu, wystawia również scenę teatru Koźmianowskiego na placu Szczepańskim i tym razem całkowicie dezinformuje. Dezinformacja, śmiem sądzić, dotyczy także samej osoby Stanisława Koźmiana, który z woli autora i reżysera nie tylko szarogęsi się w teatrze, w którym nigdy nie rządził, lecz także z uporem godnym lepszej sprawy wystylizowany został na dyrektora Strzygę-Strzygeckiego z "Porwania Sabinek", szmirusa i demona scen prowincjonalnych.

Maciej Wojtyszko - pisarz, autor dramatyczny, reżyser, człowiek niesłychanie aktywny na niepoliczalnych wręcz polach twórczej działalności, usytuowanych na zróżnicowanych poziomach kultury- swojej bogatej dramaturgii biograficzno-historycznej ("Semiramida", "Grzechy starości", "Kraina kłamczuchów", "Bułhakow", "Chryje z Polską") nigdy nie traktował z przymrużeniem oka. Tajemnica człowieka, mniej lub bardziej determinowana przez jego czasy, interesowała go i obchodziła naprawdę. Wojtyszko - pożeracz wiedzy i erudyta - do każdego z tematów przygotowywał się namiętnie i arcystarannie. Tak samo było i z Bałuckim. No i oczywiście wszystkie fakty się zgadzają. Zawodzi i wywołuje sprzeciw ich prezentacja oraz interpretacja. Wojtyszko nie dotarł ani do sekretu samobójcy, ani do zagadki świetnego repertuaru autora, który tworzył świetny repertuar będąc kiepskim pisarzem. Nawet nie zrobił sprawy z ewentualnej przynależności dorobku Bałuckiego do tzw. literatury trumien. Ale opowiedział się po jego stronie, być może uwiedziony polonistyczną koncepcją epok literackich (triada: romantyzm, pozytywizm, modernizm), która podobno objaśnia kazus Bałuckiego.

Wojtyszko pracuje szybko, może i pospiesznie. W każdym razie po premierze każdej z biografii historycznych dawał do zrozumienia, że o swoim bohaterze nie powiedział wszystkiego, że to być może nie ostatnie jego na ten temat słowo. Pewnie tak jest i z Michałem Bałuckim. Może więc nie trzeba się obawiać, że Maciej Wojtyszko, przejęty dyskretnym urokiem bałucczyzny, będzie na przykład dobierał aktorów, zastanawiając się nad tym, jak też każdy z nich by wyglądał we fraku albo w kontuszu. Bo o takim właśnie kryterium oceny predyspozycji aktorskich wspomniał ostatnio publicystycznie jeden z gorących zwolenników teatru imitacji, który przecie potrafi udać i te stare dobre czasy, kiedy ludzie nawet ubierali się porządnie.

Przy którejś tam z prób rehabilitacji Bałuckiego są one zjawiskiem powracającym i symptomem kryzysu kultury, Tadeusz Boy-Żeleński skonstatował, że "problem Bałuckiego", to "problem, który nigdy nie istniał i nie istnieje". Miał rację.

Wydaje mi się jednak, że w tekście "Całe życie głupi" - tak się bowiem nazywa scenariusz widowiska, zapożyczający tytuł od jednej z powieści Bałuckiego - daje się wyczytać zarys całkiem interesującego dramatu o losie człowieka, który zawsze, ale to zawsze, jest bankrutem. I albo to widzi, albo nie. Tego dramatu autor nie dopisał do końca, a reżyser całkiem go pominął. Widać wolał reportaż z przełomu wieków, przynoszący czasami rewelacje tej wagi, jak ta z rysunku "Na Wawelu" Sławomira Mrożka. Mianowicie: "Mój stary Zygmunt sprawił sobie dzwon".

Henryk Izydor Rogacki - historyk teatru, wykładowca Akademii Teatralnej w Warszawie; kustosz w Muzeum Teatralnym..

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji