Artykuły

Teatr absurdu na co dzień

"Jeden dzień" w reż. Bogdana Hussakowskiego w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Henryka Wach-Malicka w Polsce Dzienniku Zachodnim.

Tytułowy "Jeden dzień" w rzeczywistości trwa w tym małżeństwie prawie dziesięć lat. Sheila i Bri pracują zawodowo, mają swoje zainteresowania, przyjmują gości, ale tak naprawdę każdą godzinę dnia i nocy wypełnia im lęk o córeczkę-roślinkę. Dziewczynka nie reaguje na żadne bodźce i lekarze nie dają jej szansy na powrót do normalności, a mimo to rodzice opiekują się nią z determinacją.

Żeby nie oszaleć, albo nie zagryźć się w chwilach totalnej frustracji, Sheila i Bri opracowali własny sposób na przetrwanie. To teatr. Teatr w wielu odmianach, czyli udawanie, a jednak nie obłuda i nie zakłamanie. Autor sztuki Peter Nichols oparł "Jeden dzień" na własnych doświadczeniach i to widać zarówno w konstrukcji sztuki, jak i w portretach bohaterów. Zachowania i sytuacje są naturalne, a nad całością nie dominuje deklaratywne wezwanie do poświęcenia w imię wyższych celów. Raczej prawda o tym, że nikt nie potrafi - bez chwili załamań i wątpliwości - znieść męki trwającej przez wiele lat. Ten trop akcentuje także reżyser przedstawienia na Scenie Kameralnej Teatru Śląskiego - Bogdan Hussakowski. Czyta sztukę Nicholsa wnikliwie i boleśnie, obnażając to, co bohaterowie chcieliby ukryć; nawet przed sobą. Emocjonalne relacje między małżonkami wyznacza wspólne nieszczęście, ale także ogromna, dużo większa niż można by z początku sądzić, różnica charakterów. On - w wieloodcieniowej interpretacji Andrzeja Dopierały - jest egoistą, zazdrosnym o poświęcenie, jakie żona okazuje córce. Ona - w kolejnej kreacji Ewy Kutyni - ma wyraźne skłonności do cierpiętnictwa. Z drugiej strony łączy ich jednak mocna więź, dzięki której ciągną wspólny kierat, choć każde z nich mogłoby postawić sprawę jasno i powiedzieć: dłużej nie dam rady.

Dlatego tworzą ten dziwny rodzinny teatr, wyrzucając pokłady złych emocji. Najprościej przychodzi im odtwarzanie scen z przeszłości, które są po prostu psychodramą, być może zaleconą przez lekarza. Dużo bardziej skomplikowane jest udawanie radości lub smutku, w chwilach gdy tych emocji nie czują, ale muszą grać wbrew sobie, żeby zachować równowagę racji. Ewa Kutynia i Andrzej Dopierała budują te sceny koncertowo. Świadomie, ale nieoczekiwanie dla widza, łamią sytuacje i dialog; gestem, spojrzeniem, tłumionym niepokojem. Sheila i Bri znają zasady i rzadko się oszukują. Przyjaciele i rodzina gubią się jednak w plątaninie prawdy i udawania, więc... grają własne przedstawienie. Mamusia - w tej roli Maria Stokowska - papla bez sensu o robótkach ręcznych. Freddie - Andrzej Warcaba - wpada w najprawdziwszą panikę, a jego żona - Violetta Smolińska - prosi Boga o jak najszybsze opuszczenie tego "domu wariatów". Moment, gdy cała piątka co innego myśli, co innego mówi, a co innego robi, należy do najlepszych w spektaklu. Jest śmiesznie i strasznie zarazem, ale przede wszystkim prawdziwie. Któż z nas - z ręką na sercu! - wie, jak zachować się w sytuacji cudzego nieszczęścia? Naprawdę dobre przedstawienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji