Artykuły

Sceny z życia rodu Mutzów

"Polterabend" w reż. Tadeusza Bradeckiego w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Henryka Wach-Malicka w Polsce Dzienniku Zachodnim.

Najnowsza premiera Teatru Śląskiego zrodziła się ze szlachetnych intencji realizatorów i tęsknoty wielu widzów, czekających na sztukę o Śląsku i Ślązakach. Nadmiar dobrych chęci czasem zaciera jednak wyrazistość celu, do którego dążymy. Tak się stało w przypadku debiutującego w teatrze Stanisława Mutza. Jego dramat pt. "Polterabend", w reżyserii Tadeusza Bradeckiego, jest utworem godnym uwagi, ale i zdecydowanie większej dyscypliny; na poziomie tekstu i w teatralnej robocie. Najpierw zatem o zaletach. Stanisław Mutz świetnie konstruuje dialogi, co jest umiejętnością bezcenną w sztuce o tak narracyjnym charakterze jak "Polterabend".

Jeśli wielka saga, rozpisana na ponad dwadzieścia lat, byłaby tylko opowiadaniem, nie wyszłoby jej to na dobre. Na szczęście autor rozbija akcję na małe scenki, a komentarze do polityki i dramatycznych wyborów bohaterów wplata w rozmowy o przyziemnych sprawach domowych. Dzięki temu przedstawienie natychmiast zyskuje nerw dramatyczny. Plusem są wyraziste postacie i humor, wpisany w codzienne utarczki Jorga, jego matki i żony. Humor przaśnie dosadny, plebejski, a przecież nie wulgarny. Zdecydowanie rozczarowuje natomiast sama historia, utkana z obiegowych stereotypów i sytuacji. Nawet księdza Moczygemby tu nie brakuje, o wymianie portretów (Hitlera na Stalina) nie wspominając. W tej mierze "Polterabend" nie zaskakuje niczym, może poza niepokojącym podobieństwem do fabuły "Cholonka" Janoscha. To prawda, że największym dramatem Ślązaków było zawsze określenie własnej tożsamości. Jedni czuli się Niemcami, drudzy Polakami, znakomita większość przybierała zaś "barwy ochronne", opowiadając się po stronie tego państwa, które właśnie dzierżyło władzę, w głębi serca czując się po prostu Ślązakami. Tak było i nikt nie podważa faktu, że to idealny punkt wyjścia do dramatycznej opowieści o roli tradycji w życiu Ślązaków i o tragediach źle wybranej opcji, skoro żadna opcja nie mogła być dobra...

Prawda o mechanizmach politycznych i społecznych nie oznacza jednak, że życiorysy Ślązaków były identyczne! Tymczasem Mutz prezentuje rodzinę jak z wzorcowych "śląskich wypisów", z katalogiem "obowiązkowych" rozterek. Rozumiem edukacyjny zapęd autora, ale co za dużo i w dodatku znane skądinąd, to niezdrowo. Zważywszy talent autora do tworzenia krwistych postaci, chętnie obejrzałabym jego sztukę o życiu nieznanej mi śląskiej rodziny, która nie byłaby bliźniaczą familią Cholonków. Warto też może ograniczyć liczbę germanizmów w gwarze, jaką sztuka jest napisana. Mutz, jak twierdzą specjaliści, używa gwary bezbłędnie, ale wybrał tę jej wersję, która czyni spektakl w wielu miejscach hermetycznym; nawet dla Ślązaków.

Tadeusz Bradecki - reżyser i współtwórca ostatecznej wersji tekstu - zrazu zagląda do domu Mutzów (to także nazwisko scenicznej rodziny) przez dziurkę od klucza. Ów mały realizm sprawdza się doskonale, wchodzimy bowiem w codzienność tradycyjnego śląskiego domu jak do dobrych sąsiadów; lubimy ich, przejmujemy się ich problemami. Komplikacje następują wtedy, gdy reżyser zaczyna mieszać konwencje, nie dbając o uzasadnienie i czytelność tego zabiegu. Wplata na przykład w inscenizację nawiązania do "Kabaretu", które nie tłumaczą niczego, a z życiem Mutzów wiążą się luźno (podobnie jak tytułowy polterabend - wieczór przedmałżeński). Spektakl łamie się zaś zupełnie, gdy na scenę wkracza metafizyka, a realizm zmienia w deklaratywność miast w metaforę. Przyczyna tkwi w niespodziewanej wolcie tekstu, ale też w reżyserii, zwrot jest bowiem zbyt gwałtowny i nieuzasadniony psychologicznie.

To właśnie w ostatnich scenach gubią się aktorzy, dotąd świetnie radzący sobie i z gwarą, i z rysunkiem postaci. Do tego momentu Alina Chechelska i Wiesław Sławik jako Berta i Jorg grają różnymi tonacjami, są przekonujący i po prostu sympatyczni. Ale "Polterabend" to głównie triumf Ewy Leśniak w roli Tekli. Seniorka rodu Mutzów, nie wolna przecież od przywar, j skupia najpiękniejsze cechy Ślązaczki - mądrość, wierność tradycjom i zasadom, troskę o spójność rodziny, a przede wszystkim zrozumienie tajemnicy losu, która brzmi: nigdy i niczemu się nie poddawać. Dźwięczny młody głos aktorki skontrastowany z postarzającą charakteryzacją w naturalny sposób staje się symbolem i metaforą, o które zapewne chodziło autorowi i reżyserowi. Dla tej kreacji trzeba "Polterabend" zobaczyć. Wielka rola, w którą aktorka włożyła talent i umiejętności, ale także rodzinną pamięć. Ewa Leśniak jest Ślązaczką od wielu pokoleń...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji