Artykuły

Piknikujemy na grobach

- Nazwa została wymyślona wcześniej, niż powstała afera. Nam chodziło o nazwę, która będzie mocna w swym wyrazie. Termin łaciński in vitro, czyli dosłownie "w szkle" wprawdzie oznacza pracę na wyodrębnionych, żywych komórkach poza ustrojem, ale dla mnie - moją teatralną ideę fixe, którą niniejszym wprowadzam w życie - mówi reżyser ŁUKASZ WITT-MICHAŁOWSKI, założyciel lubelskiej Sceny InVitro.

Scena Prapremier InVitro to nowe przedsięwzięcie teatralne wymyślone przez reżysera Łukasza Witt-Michałowskiego. Premiera pierwszego spektaklu "Nic co ludzkie" już w piątek.

Grzegorz Józefczuk: Skąd taka nazwa? Kojarzy się z teologiczno-etycznym sporem o zapłodnienie in vitro.

Łukasz Witt-Michałowski: Nazwa została wymyślona wcześniej, niż powstała afera. Nam chodziło o nazwę, która będzie mocna w swym wyrazie. Termin łaciński in vitro, czyli dosłownie "w szkle" wprawdzie oznacza pracę na wyodrębnionych, żywych komórkach poza ustrojem, ale dla mnie - moją teatralną ideę fixe, którą niniejszym wprowadzam w życie. Chcę uciec od teatru jako instytucji i stworzyć repertuar poza teatrem jako instytucją, zapraszając artystów, którzy u nas w Lublinie będą robić realizację jako naszą propozycję. Ta scena ma mieć charakter impresaryjny.

Co jest żywą komórką w tej idei fixe?

- Aktor. Aktor i historia, którą chcemy opowiedzieć i z którą chcemy skonfrontować aktora.

Myślałem, że oryginalność Sceny InVitro polega na tym, że spektakle w swojej warstwie tekstowej nie będą czymś gotowym, tekstem kupionym na prapremierę, lecz będą się rodziły dopiero poprzez spotkanie twórców?

- O to chodzi, ale tylko między innymi, czego dowodem jest nasza najnowsza, pierwsza realizacja, bowiem nie mamy gotowego scenariusza. Powstaje on na bazie pewnych materiałów archiwalnych i współpracy z dramaturgiem, który na bieżąco przetwarza w dramat sceny zrodzone z improwizacji aktorskich zadanych przez reżysera. To jedna z opcji, nie wykluczam sytuacji, że robimy dramat już napisany.

Aktorzy i reżyserzy oraz dramaturdzy to wolne elektrony, które nie tworzą instytucji, lecz łączą się w celu zrealizowania pewnej inicjatywy?

- Tak, spotykamy się, patrzymy sobie w oczy i pytamy, na ile i co mamy sobie do powiedzenia wobec pewnej historii.

A więc to nie ma być teatr publicystyczny, doraźny, produkujący szybkie, teatralne numerki...?

- Broń Boże! Temat, który teraz, na początek podejmujemy, wiąże się z naszymi doświadczeniami z Nasutowa, gdzie Laboratorium Dramatu pod wodzą Tadeusza Słobodzianka w to lato zaproponowało edycję "Sztuki dialogu" poświęconą Żydom lubelskim. Chcieliśmy, aby pewne nasze poszukiwania jakoś zapisać. I tak powstaje pierwsze przedstawienie. Inspirujemy się "Strachem" Jana Tomasza Grossa, książką "My z Jedwabnego" Anny Bikont, szeregiem prac i dokumentów archiwalnych...

Dla mnie jest istotne, że pozyskałem tych dwóch fantastycznych reżyserów - Piotra Ratajczaka i Pawła Passiniego, oraz dramaturga Artura Pałygę. Pierwsza realizacja będzie wspólna, a potem będą jeszcze trzy - każdy zrobi swój, osobny spektakl. Tematyka będzie odmienna, aczkolwiek wszystkie teksty będą prapremierowe.

Spektakl o Holokauście? To ambitne wyzwanie, tym bardziej że niektórzy uważają, iż wobec Holokaustu sztuka jest bezradna.

- To filozof Theodor Adorno powiedział, że po drugiej wojnie żadna sztuka nie jest możliwa, a jednak mamy kilka przykładów, iż sztuka miewa się zupełnie dobrze. My się nie opieramy tylko i wyłącznie na Holokauście. Nasza wypowiedź dotyczy przemilczanych tematów tabu, tak zwanego trupa w szafie, którego mamy, którego ma nasze społeczeństwo. Pewne postawy, jesteśmy tego pewni, szkodzą Polakom, te postawy, z którymi jesteśmy utożsamiani na zewnątrz, w Europie i na świecie. Mowa akurat o relacjach z Żydami, ale chciałbym również kiedyś zrobić przedstawienie o wydarzeniach na Wołyniu, o stosunkach polsko-ukraińskich, które także są skutecznie przemilczane.

Co jest tym trupem w naszej szafie?

- W przypadku realizacji, którą robimy, są to nierozliczone zbrodnie.

Czy sztuka powinna rozliczać?

- Nie, ale sztuka jest od tego, żeby zadawać pytania, reagować na to, co się dzieje, uświadamiać ludziom pewne rzeczy, o których nie wszyscy chcą wiedzieć. Co tu dużo gadać, jest też jedną z form edukowania społeczeństwa.

Spektakl o tytule "Nic co ludzkie" będzie trzyczęściowy. Co jest w nim łącznikiem?

- Aktorzy, ci sami aktorzy. Ale to nie jest tak, że jako reżyserzy działamy w izolacji. Nawzajem się inspirujemy, podpowiadamy. To są trzy oddzielne historie skoncentrowane wokół tematu kata, ofiary i świadka. Łącznikiem między tymi historiami jest i fakt, że mamy tego trupa w szafie. Jesteśmy zdania, że absolutnie trzeba o tym mówić. Skoro rozlicza się Niemców za Holokaust, to należałoby rozliczyć i nas za zbrodnie, które popełniliśmy. Żeby oczyścić atmosferę, a nie piknikować na grobach. Pamięć to jest taka rzecz, którą trzeba pielęgnować, bo inaczej nie będziemy wiedzieli, skąd przychodzimy, dokąd zmierzamy i w przyszłości będziemy popełniać te same błędy. Nie mówię nic oryginalnego, ale to jest pewien sposób myślenia, w który wierzę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji